· 

Misja Płomieni #1

Słodka i smaczna jest krew własnej ofiary, zmiażdżonej tymi samymi szczękami, co teraz rozrywa mięso. Po wysiłku włożonym w upolowaniu tej dorodnej sarny, jej ciało stanowiło przepyszną nagrodę. Świeża posoka bezustannie spływała po pysku Romanie, gdy łapczywie pałaszowała truchło.

 

Tego dnia nie miała nic do roboty, mogłaby nawet zostać w jaskini i wylegiwać się cały dzień, ale na myśl, że musiałaby spędzić ten czas z innymi wilkami, dostawała dreszczy. Z jakiegoś powodu nie lubiła towarzystwa. Nawet mały czarny cień ją drażnił. Nazwała go Onyinyo, czyli cień, bo lis ciągle za nią chodził i nazywanie go "mały" powoli traciło sens. Jeśli ten nicpoń pragnie zostać, może mieć imię, ale watahy nigdy na oczy nie ujrzy.

 

Teraz Onyinyo obgryzał radośnie nogę sarny, którą wilczyca mu na wszelki wypadek rzuciła. Lis dalej był mały i pewnie niezdolny do polowania, a Roma nie chciała mieć bahora na sumieniu.

 

"Hej, płomienna wadero!" odezwał się głos.

 

Było to tak nagłe, że Romanie podskoczyła w miejscu. Wystraszona napięła mięśnie, najeżyła sierść i uważnie rozejrzała się po krzakach, szukając źródła głosu.

 

– Kim jesteś? – rzuciła pytanie. Nie rozpoznawała tego głosu, przez co się bała. – Wyjdź, słyszysz!? – dodała, jednak po chwili zastanowiła się, czy to na pewno był mądry rozkaz.

 

Rozległ się szczery śmiech, który... jakby nie miał źródła? Wadera strzygła uszami dookoła, ale nie mogła zlokalizować basiora. A bynajmniej głos brzmiał męsko, stąd wniosek, że rozmawiała z basiorem.

 

"Nie mogę wyjść, jestem w twojej głowie", usłyszała. Głos był całkowicie obcy oraz wydawał się rozbawiony. Jeśli kogoś bawią takie kiepskie żarty to chyba jeszcze nie oberwał z pazura.

 

– Czego chcesz? Coś za jeden? – Roma była ostra, jednak jej agresja miała zakryć strach, jaki odczuwała z powodu tej nieciekawej sytuacji.

 

"Jestem Ignis, bóg ognia. Bawiłem się kiedyś twoimi jakże uroczymi płomykami, pamiętasz?"

 

Wadera przytaknęła, choć nie miała pewności, czy bożek ją widzi. O ile to faktycznie był on. Po grzbiecie wilczycy przebiegły paskudnie zimne dreszcze. Nie mogła sobie wyobrazić, co by było, gdyby zagarnęły ją siły ciemności albo, co gorsza, popadała w obłęd.

 

Lisek o kolorze cienia spojrzał się na swoją pseudo-panią. Chyba był zmartwiony.

 

"Okej, skoro mnie poznajesz, mam dla ciebie zadanie", kontynuował Ignis. "Chodzi o pewien pierścień, którzy stworzyli ludzie, a który dzierży moc ognia. Trzeba go wrzucić do wody,  żeby nie zagrażał lasom. Znaczy się, sam pierścień oczywiście nie jest groźny, to używający stanowi problem. A ludzie miewają głupie pomysły, chociaż mają się za mądrych."

 

Romanie zmarszczyła brwi. Czemu ona ma iść po ten pierścień? Są dwie walkirie i dwaj herosi w watasze, oni na pewno lepiej się nadają! To na bank opętanie, szaleństwo albo co najmniej głupi wybryk bożka ognia. Nie ma bata, żebym się zgodziła, pomyślała wadera.

 

– Nie zamierzam nigdzie iść – odpowiedziała na głos. – Są lepsze wilki do tej roli, idź je poproś.

 

Zdała sobie sprawę, że nieładnie jest odpowiadać tym tonem do boga, nawet jeśli był to tylko bożek ognia. Ale sprawa wydawała jej się tak niedorzeczna, że jakoś trudno było uwierzyć, że to faktycznie Ignis.

 

"Bo chce mi się chodzić i szukać ognisk do objawiania się", odpowiedział basior uszczypliwie. "Do ciebie mam dostęp dwadzieścia cztery na dobę! Dodatkowo umiesz zostawiać ślad, a przy wychodzeniu z labiryntu to się przyda." Wydawał się zadowolony ze swojego trudno zaprzeczalnego argumentu.

 

Zaraz. Trudno zaprzeczalnego? A o jakim labiryncie niby mowa? Minotaura?, pomyślała zgryźliwie Roma. Może z tym kontaktem przez cały dzień ma rację, ale labirynt musi wytłumaczyć.

 

– Chwila, o jakim labiryncie mowa? Mam przełazić przez jakiś labirynt?

 

"No. Tak, wiem, mi też się to średnio podoba, lubię ciebie wkurzać, ale nie znalazłem szybszej drogi."

 

Wilczyca straciła rezon, a Onyinyo pałaszował żołądek sarny. Zdawał się lubić akurat tą część ciała pożywienia. Roma skupiła myśli.

 

Od bożka nie dostanie żadnej nagrody, Alessa zapewne nawet nie uwierzy, że tak mało znaczący wilk dostał ważne zadanie, a jedyną osobą, która doceni te starania, będzie Onyinyo. Normalnie pachnie różami i pomarańczami.

 

Szkoda, że róże zgniły, a pomarańcze już dawno zaczęły fermentować.

 

– Nigdzie nie idę – powtórzyła samica. – Nie ma mowy, bym została poproszona o coś takiego, więc albo jesteś złem wcielonym, albo mam halucynacje. Ale w obu przypadkach nie zamierzam nigdzie iść.

 

"Halucynacje to będziesz miała, jak ci gały wypalę!" Ignis był wyraźnie zirytowany, a płomienie na łopatkach Romy zapłonęły z podwójną siłą. "Masz iść pozbyć się pierścienia! Nie chce szukać mi się ognia, by porozumieć się z kimś innym, kto go przy sobie nie nosi. Więc ruszaj i nie narzekaj! Pierwszy przystanek: Wolne Jezioro."

 

A ja to nie mam prawa nie chcieć, tak?, stwierdziła w myślach Romanie. Nie miała jednak już nic do powiedzenia, więc tylko ruszyła w stronę, gdzie ciągnęły ją ognie. Poczuła jeszcze dotyk puszystego ciałka na nodze.

 

– Zostań, Onyinyo – rozkazała. – Jeśli będziesz grzeczny podczas mojej nieobecności, być może zabiorę cię do watahy.

 

Mały szczeknął na potwierdzenie, że rozumie. Usiadł na ziemi i patrzył na swoją niby-panią, jak odchodzi w nieznane.

 

– No to pora trochę się natrudzić. Nie moja profesja, ale co mi tam – mruknęła do siebie, maszerując własnym tempem w stronę wskazywaną przez płomienie.

 

C.D.N.