Nuciłem sobie starą, dobrze znaną mi melodie. Gdy wypowiedziałem cztery pierwsze słowa usłyszałem głośny, smutny ryk roznoszący się echem poprzez doliny. Mój prawy kącik ust uniósł się ku górze tworząc
szeroki uśmiech. On żyje. Bez zastanowienia zacząłem biec w kierunku miejsca docelowego.
Wybiegłem do ciemnego lasu w zadziwiającym, jak na mnie, tempie. Uśmiech ani na chwilę nie zniknął z mojego pyska.
***
Po dwóch, może trzech godzinach byłem na miejscu. Zaczynało się ściemnieć przez co zza drzew widziałem już ludzkie latarnie. Przeszedł mnie lekki dreszcz gdy znów ujżałem to okropne miejsce. Z oddali znów usłyszałem ryk jednak był on cichy i zmęczony. Szedłem za odgłosem, minąłem parę chatek i po chwili moim oczom ukazał się ogromny plac na środku którego leżała równie olbrzymia bestia. Smok był całkowicie unieruchomiony, jego pysk był zamknięty w wielkim metalowym kagańcu, łapy i skrzydła przygwożdżone były łańcuchami a na szyi znajdowała się stalowa obręcz przywiązana łańcuchem do samej ziemi. Gad miał zamknięte powieki i oddychał ciężko. Na jego ciele znajdowały się liczne blizny a on sam wyglądał na wykończonego tymi torturami.
Mimowolnie uśmiechnąłem się widząc starego, dobrego przyjaciela. Dawniej ten oto smok pomógł mi i Scottowi przetrwać u ludzi, ocalił nam życie pomagając w ucieczce.
Z tego co pamiętam jego charakter był bardzo specyficzny, nie lubił towarzystwa był wiecznie ponury i szorstki, jednak muszę przyznać że zawsze dążył do celu i oferował pomoc. Obowiązki stawiał na pierwszym miejscu, a jego najgorszą wadą było to że nie słuchał nikogo prócz siebie.
Podbiegłem do ogromnego zamkniętego oka, samo oko było większe ode mnie.
- witaj przyjacielu - po tych dwóch słowach wielka powieka szybko się otworzyła a ja lekko odskoczyłem na bardzo szybki i niespodziewany ruch ze strony smoka.
Wielka tęczówka zaczęła mi się uważnie przyglądać, a następnie na zakleszczonym przez kaganiec pysku pojawił się lekki uśmiech.
- Witaj Mitchellu - odpowiedział głębokim, spokojnym głosem. Na moim pysku również pokazał się szeroki uśmiech.
Podszedłem najpierw do łap, jednym sprawnym ruchem zdjąłem żelazną obręcz z przedniej, prawej kończyny. Nie to że byłem taki silny, bo nie byłem, znałem tylko parę sztuczek jak uporać się z ludzkim żelastwem. Poprzednią czynność wykonałem z pozostałymi nogami i skrzydłami. Została tylko szyja i pysk. Ostrożnie zdjąłem przed ostatnią obręcz z mordki smoka, delikatnie odłożyłem ją na ziemię tak aby nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Przyszedł czas na najtrudniejsze a mianowicie metalowa ogromna obroża przygwożdżona do ziemi. Z samymy otworzeniem jej nie było problemu ale gdy już chciałem ją jakoś odłożyć na ziemię upadła wydając tym ogromny hałas. Odgłos rozniósł się echem po całej ludzkiej wiosce. Z oddali mogłem już usłyszeć krzyki i ujżeć zbliżające się latarnie.
- Frezeuszu, zabierz nas z tąd! - smok kiwną głową. Pospiesznie wgramoliłem się na szyję smoka i chwyciłem się mocno. Gad wzbił się w powietrze w momencie gdy ludzie byli już naprawdę blisko.
Odetchnąłem z ulgą gdy byliśmy na tyle wysoko że żadna strzała wystrzelona z łuku nie była w stanie nas dosięgnąć.
Lot był na tyle spokojny że pozwoliłem sobie zasnąć. Po dwóch godzinach byliśmy na miejscu, powoli otworzyłem zaspane oczy.
- nie mamy czasu na sen - ponownie usłyszałem ten głęboki i zrównoważony głos. Frezeusz obniżył głowę tak abym mógł bezpiecznie zejść na ziemę. - uratowałeś mi życie, jestem twoim dłużnikiem, będę ci służył.
- oh... Frez, wystarczy że po prostu zostaniesz i tak jak dawniej znów będziemy przyjaciółmi okay?
- to będzie dla mnie zaszczyt.
Koniec