Wrony uparcie zaczęły gromadzić się na gałęziach pobliskich drzew, ale Raksha zupełnie się tym nie przejmował. Jego polowanie zakończyło się sukcesem, a teraz przyglądał się martwej sarnie w myślach składając słowa modlitwy. Skłonił się nad ciałem zwierzęcia i oddał mu należytą cześć.
-Wybacz mi, sarenko. Twoja dusza znajdzie ukojenie. -Wyszeptał niemal niesłyszalnie.
Wstydził się tego, że przeprasza za zabijanie, w końcu jego ojciec jest Bogiem Śmierci. Co sobie o nim myślał, w takich chwilach? Raksha nie chciał wiedzieć, bał się osądzenia ze strony Ozyrysa. Chwycił swój łup za szyję i przeciągnął ją kawałek dalej, gdyż wrony nieubłaganie wydzierały się na gałęziach domagając się posiłku. Kilka nawet odważyło się podlecieć bliżej, by podkraść pokarm basiorowi, ten jednak warknięciem odgonił ptaszyny. Gdy znalazł się już w cichym miejscu wziął się za posiłek, a gdy skończył ruszył w kierunku opuszczonej katedry. Było to jego ulubione miejsce w całej watasze, przebywało tam niewiele wilków i mógł w spokoju porządkować rozgardiasz we własnej głowie.
Odchodząc rzucił ostatnie spojrzenie w kierunku na wpół zjedzonej sarny, pomimo tego, iż się oddalił, wrony i tak odnalazły swój cenny łup. Wyrywały sobie teraz kawałki mięsa, a hałas jaki przy tym się rozchodził obudziłby cały las. Katedra o tej porze dnia obrysowana była płomiennymi językami słońca, w środku przeważały ciepłe barwy odbitego od pozostałości szyb światła. Samo wnętrze było jednak dość chłodne, dopiero pod wieczór gdy temperatura na zewnątrz spadała w katedrze było cieplej. Wszedł cicho do środka. Ostatnim razem wpadł tutaj na fiołkowooką waderę, dziś jednak nie było jej w środku.
Wdrapał się po schodach królewskim krokiem, wyobrażając sobie jakoby był przywódcą jakiegoś ważnego królestwa, po czym stanął obok posągu. Ukłonił mu się lekko, choć zupełnie nie miał pojęcia kim mógł być zawarty w kamieniu mężczyzna. Czasami wydawało mu się, że mógłbyś kapłanem, ale było to tylko przypuszczenie. Przez chwilę zamroczyło go i zupełnie zapomniał co tu robi. Stanął w miejscu i rozpoczął swój przypominający rytuał. Podniósł swoje uszy do pionu, po czym szybko ściągnął je w dół. Był świadomy tego, jak głupio to wygląda, ale jeszcze głupsze było dla niego to, że za każdym razem przynosiło oczekiwany skutek.
Przypomniał sobie. Przecież przyszedł tu potrenować. Wypowiedział słowa zaklęcia, dzięki któremu niegdyś był w stanie przywołać ognistą iskrę. Z wiekiem niestety jego zaklęcia słaby, i tak też było tego dnia. Przywołany ogień zniknął zanim jeszcze na dobre się pojawił. Raksha czuł się przygnębiony utratą swojej dawnej mocy. Kiedyś był dobrym wojownikiem, dziś nie mógł nawet rozpalić ogniska. Czuł się coraz bardziej sfrustrowany i nieustannie powtarzał słowa zaklęcia, lecz efekt za każdym razem był taki sam. Jego impulsywny charakter dał o sobie i znać i niespodziewanie wybuchł niepohamowaną złością, zawył głośno by dać upust emocjom. Po chwili jednak złapał oddech i uspokoił się, postanowił ostatni raz spróbować z danym zaklęciem.
-Błagam, zapal się w końcu... -Powiedział sam do siebie skupiając swoje błękitne ślepia na gałęzi przed sobą. Gdy zaklęcie padło ogień niemal nie przypalił mu futra. Gorąc przespacerował się po jego pysku, aż Raksha gwałtownie przesunął się w tył. Stracił równowagę i stoczył się ze schodów.
-Przeklęte badyle i przeklęta magia. -Zasyczał. Ale w duszy cieszył się, że przynajmniej się udało.
Jego napady złości często mu przeszkadzały, kontaktował się nawet z uzdrowicielem, Telishą, lecz jej rady pomogły mu tylko na chwilę, a potem przestał się do nich stosować i wszystko wróciło do normy. Podniósł się i dokładnie wyczyścił swoje futro z poprzyczepianych doń liści. Wtedy usłyszał szelest kroków, a w nozdrzach wyczuł obcy mu zapach wilka. Ktoś przyszedł, nie był jednak w stanie zidentyfikować przybysza. Stanął dumnie na środku i spoglądał w kierunku z którego docierały odgłosy.
-Kto idzie? -Zapytał, a jego głos odbił się echem pomiędzy ścianami Katedry. Dopiero po chwili pomyślał sobie, że to strasznie głupie pytanie.
<Ktoś?>