Chociaż ulewa poprzedniego dnia zostawiła mnóstwo kałuż, Romanie z chęcią wybrała się na mały spacer. Świeże, rześkie powietrze pobudzało jej krążenie, dźwięki natury uspokajały jej często pobudzony umysł, a truchtanie w wysokiej trawie pomagało utrzymać formę. Wadera rozpryskiwała kałuże, skakała między kępami i straszyła różne zwierzaki, aż natrafiła na samotną samicę lisa. Liszka krzątała się wokół zawalonego wejścia do nory, rozkopując je i co chwila nawołując do środka wysokimi szczeknięciami. Coś odzywało się po drugiej stronie piskiem oraz wystawiało małe pyszczki przez widoczną dziurę. Młode liski? Roma była agresywna i nieufna, ale nie bez serca, więc zrobiło jej się zwyczajnie żal maluchów. Nie odważyła się jednak wyjść z kryjówki w rozrośniętym krzaku.
Lisica wygrzebała wejście do nory i zaczęła pojedynczo wyciągać z niej szczeniaki. Dwa małe, puchate rudzielce popiskiwały z zimna, wymoczone w brudnej, błotnej wodzie. Trzeci maluch, całkowicie czarny, dreptał sam koło nóg matki, co jakiś czas jedynie otrzepując się z wody. Romanie znała tą odmianę. To był melanizm, zjawisko podobne do albiniznu, ale skóra i sierść zamiast białych są intensywnie czarne. Podobno u lisów występuje to nawet całkiem często.
Melanistyczny lisek skakał dookoła liszki, próbując zwrócić na siebie uwagę, podczas gdy ona czyściła jego przemoczone rodzeństwo. Maluch wyglądał naprawdę groteskowo, niczym szczur, który wpadł do kałuży. Romie naprawdę chciało się śmiać na ten widok. Zachowała jednak ciszę, nie chcąc straszyć rodzinki.
Cała ta szopka poszła zakopać się pod mokrym kamieniem, gdy w oddali zabrzmiała pieśń wilków. Wycie wystraszyło lisy, które momentalnie zniknęły w trawie. Roma poczuła przypływ złości, bo kochała oglądać inne zwierzęta, a jadła tylko i wyłącznie zające i sarny, jeśli chodzi o faktyczne mięso. Dało się ją jeszcze skusić na jelenie i łosie, ale to okazjonalnie.
Teraz musiała wrócić ze Smoczej Przełęczy do nowego domu, jaki właśnie dostała od watahy na zawołanie któregoś z wilków. Jeszcze ich nie rozróżniała, ale może kiedyś…
Wyszła z kryjówki, odwróciła się od zalanej lisiej nory i potruchtała z powrotem do watahy. Jej płomienie na łopatkach przeraziły kilka ptaków po drodze, które wbiły się w powietrze z przeraźliwym skrzekiem. Wadera się nimi nie przejęła. Całkiem normalna reakcja ptasich móżdżków, przynajmniej wiadomo, że nie są chore. Choć z drugiej strony chory lub jeszcze lepiej, ranny ptaszek byłby całkiem smaczną przekąską. Na razie Romanie musiała obejść się smakiem, obowiązki czekały.
KONIEC