· 

Nie oceniaj książki po okładce [1/1]

- Firenzo! - krzyknęłam. Od dość długiego czasu nigdzie nie widziałam mojego pupila. Przepadł jak kamień w wodę, co bardzo mnie denerwowało. Moi przyjaciele pomagali mi w poszukiwaniach, ale obecnie byli w innej części lasu. Firenzo nigdy sam z siebie nie opuszczał mnie na tak długo, takie zachowanie było do niego niepodobne. Dobrych kilkanaście godzin szukałam go, a wciąż nie było po nim ani śladu. Podeszłam do pierwszego lepszego drzewa i osunęłam się po jego pniu. Spojrzałam zrezygnowana przed siebie, gdy nagle mój wzrok przyciągnął konar przede mną. Jeżeli dobrze widziałam, to wyryte na nim było...

- Słońce? - mruknęłam zdziwiona. Jak w transie podniosłam się i ruszyłam do tajemniczego symbolu - Co tu do cholery robi słońce? - spytałam samą siebie. Takie rzeczy, z tego co wiem, nie były typowe w takich miejscach. Dotknęłam łapą rysunku, a wtedy poczułam dreszcz przechodzący moje ciało. Ale to był... przyjemny dreszcz. Instynktowie zamknęłam oczy, a gdy z powrotem je otworzyłam, znajdowałam się w zupełnie innym miejscu.

- C-co? - krzyknęłam zaskoczona - J-Jak?

Wokół mnie rozlegał się widok na ogromną łąkę pełną kwiatów. Trawa nie była wysoka, sięgała mi mniej więcej do...nadgarstków? Daleko, na końcu polany, widać było góry, o dziwnie fioletowym kolorze. Ogólnie panowała tutaj taka dziwna, magiczna atmosfera. Jakby przez coś przyciągana ruszyłam w stronę pasma wysokich szczytów.

Mimo, iż kiedy wyruszałam, wydawało się, że będzie to wyjątkowo długa podróż, to po kilku, może kilkunastu minutach, stałam naprzeciw jednej z najwyższych gór. Wpatrywałam się w nią jak zaczarowana, nie ruszając się z miejsca

Pewnie dalej bym tak stała, gdyby nie głos, który niespodziewanie usłyszałam:

- Piękne, prawda?

Podskoczyłam jak oparzona. Przerażona odwróciłam się w stronę głosu i ujrzałam uśmiechniętego, wysokiego basiora. Miał jaśniutkie, beżowe futro z lekkim odcieniem, właściwie przebłyskiem różowego. Miał oczy koloru czystego bzu. W pobliżu głowy i szyi miał dłuższe futro, miejscami zaplecione w warkoczyki, a przy lewym uchu zatknięte mniejsze i większe gałązki z soczyście zielonymi liściami i białymi oraz fioletowymi kwiatami. Wkoło niego unosił się żółty, różowy i fioletowy pyłek. Po dokładnym przyjrzeniu się, dostrzegłam, iż dodatkowo dookoła fruwają chyba...

- Wróżki? - mruknęłam zdziwiona.

- A i owszem. - zaśmiał się urywanym śmiechem, który bardziej przypominał szczekanie psa niż, eem... śmiech wilka.

- Kim jesteś? - zadałam pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy.

- Sirius. Miło mi poznać. - wyszczerzył zęby.

- A ja... Vixen - odpowiedziałam niepewnie, ale widząc miłe i zachęcające iskierki w jego oczach, również się uśmiechnęłam. - Co to za miejsce? - spytałam, spoglądając na szczyt.

- Ehh... - westchnął Sirius. Spojrzałam na niego zaciekawiona - Jakby to teraz wytłumaczyć...

- Normalnie? - zaśmiałam się, choć, szczerze mówiąc, byłam zażenowana swoją odzywką. Jednakże basior tylko uśmiechnął się i ponownie westchnął:

- Przykro mi, ale nie mogę powiedzieć ci, co to za miejsce... Albo sama się domyślisz, albo ja ci powiem. Lecz wszystko w swoim czasie.

Spojrzałam na niego, podnosząc znacząco brew. "Wszystko w swoim czasie"... To jedna z najgorszych rzeczy, które można komuś powiedzieć. Widząc moje spojrzenie, ponownie zaśmiał się tym swoim dziwnym śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać i też zaczęłam się śmiać. Ten wilk miał taką aurę, że trudno przy nim było się nie czuć radośnie i szczęśliwie. Jeżeli mam być szczera, podobało mi się to... Nie codziennie spotyka się wilka o takim usposobieniu.

- Ale chodź, myślę, że z chęcią poznasz resztę moich znajomych.

Ruszyłam za nim, zastanawiając się, jacy będą ci jego znajomi.

Jakiś czas potem dotarliśmy na malusią polankę w lesie. Tylko w tym borze było ciemno i zimno jak w listopadową noc. Na trawie, w kole, otaczając ognisko, siedziało kilka wilków. Na oko tak z...7? 8? 9?

- Witajcie! - oznajmił uroczyście Sirius. Oczy wszystkich skierowały się na nas. Każdy z tych wilków miał futro w różnych odcieniach różu, fioletu, beżu i szarości.

- Och, witaj, Sirius - przywitał się jeden z basiorów. Miał szare, prawie białe futro, z pastelowo fioletowymi zabarwieniami na końcach uszu, łap, ogona. Wyglądał, jakby swoje opadłe powieki pomalował na mocny fiolet i czerń. Oczy były koloru bardzo jasnego błękitu, a na pysku, łapach i zadzie miał takie jakby niebieskie i fioletowe piegi. Nie oszukuje, był nawet przystojny. On także miał wplątane gałązki za ucho, tyle że w jego przypadku były one koloru przygaszonej zieleni, a małe kwiatki w różnych odcieniach błękitu i bieli. Dookoła niego unosił się pyłek różnego koloru, no i oczywiście kilka tych dziwnych wróżek.

Sirius skinął mu głową i odwrócił się do mnie:

- Vixen, to jest Aries. Kochani, to jest Vixen. - teraz obrócił się do wilków skupionych obok ognia. Zarumieniłam się pod wpływem tylu intensywnych spojrzeń.

- Cześć, Vixen!- zawołała jakaś wadera, siedząca dalej od nas. Miała ona sierść o kolorze pudrowego różu, choć łapy były całe białe, podobnie jak jej podbrzusze. Ogon zapleciony był w kilka warkoczyków, tak jak miejsca, gdzie miała ona dłuższe futro. Dookoła prawie białych oczu miała czarne kreski i symbole w tym samym kolorze na uszach, za które zresztą miała zatknięte oczywiście kilka gałązek z ledwo zielonymi liściami i perłowymi oraz białymi kwiatami. Tak jak u reszty, wkoło niej unosił się różnokolorowy pyłek i wróżki - Chodź, usiądź koło mnie!

Posłusznie wykonałam jej polecenie, a ona uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłam czynność, po czym rozejrzałam się po ich twarzach.

- No, bądźcie mili, przedstawcie się - zaśmiał się Sirius, siadając po mojej prawej, oddzielając mnie od różowej wadery, która była taka uprzejma.

Przedstawili się po kolei: wilczyca, która zaproponowała mi miejsce, nazywała się Paney.

Fioletowa wadera z przebłyskami srebra w wyjątkowo długim i zapewne miękkim futrze, tegoż koloru uszami i listkami oraz białymi kwiatami za nimi zatkniętymi nosiła imię Vivianne.

Basior o szarej, gnieniegdzie wręcz czarnej sierści, zwał się MaGallan i chyba, tak jak Vivianne, był kimś jakby...starszyzną? On także za uszy miał zatknięte błyszczące listki, tyle że do kompletu z czarnymi kwiatami.

Kolejna w kolejce była delikatnie żółta wadera z białymi tatuażami na całym ciele i naszyjnikiem z bodajże kłów jakiejś bestii, zawieszonymi na brązowym rzemyku. Oczy miała w dwóch kolorach: jedno było czarne, drugie białe. W takim samym kolorze były liście i kwiaty za jej uszami. Nazywała się Yolanda i sprawiała wrażenie wadery, której wszyscy słuchają i szanują. W mojej opinii była chyba najładniejszą wilczycą ze zgromadzonych.

Teraz przyszła kolej na całkowicie błękitnego basiora z łapami pokrytymi jakby białymi chmurami. Jego pysk pokryty był białymi plamkami, ale wyglądał na wilka o miłym usposobieniu.  Dookoła oczu miał maleńkie zmarszczki, zapewne od częstego uśmiechania się. Na imię miał Treznor.

Po nim była bialutka wadera o prostym futrze, choć po dokładnym przyjrzeniu się widać było, iż nie było ono czysto białe, tylko miało delikatnie różowe zabarwienie. W przeciwieństwie do innych, zamiast pojedynczych gałązek i kwiatów miała różowo biało żółty wianek na głowie. Ona też była ładna, a na imię miała Yzla. Prawdopodobnie uzdrowicielka.

No i w końcu ostatni wilk, ponownie basior. On miał beżowe futro, tak jak Sirius. Właściwie wyglądał dokładnie jak wymieniony wilk, tyle że to, co Sirius miał fioletowe bądź różowe, on miał niebieskie i białe. Nazywał się Lewry. Chyba był Alfą.

Przywitałam się uprzejmie z każdym z nich, po czym obróciłam się do Siriusa. Dalej się uśmiechał i nie zaprzeczam, że to ciągłe szczerzenie się zaczynało mnie irytować. Poczułam czyjś wzrok na sobie, od którego przeszedł mnie dreszcz. Natychmiastowo odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam Ariesa, który wyraźnie się mi przyglądał. Chyba mnie oceniał. Zmierzyłam go lodowatym spojrzeniem, którym obdarzałam niektóre wilki, jeżeli mnie irytowały bądź kiedy chciałam pokazać swoją wyższość nad nimi. Basior jedynie uniósł jeden kącik ust, najwyraźniej spodobał mu się ten wzrok. Może uznał mnie za pewną siebie i godną zaufania? Ponownie zmierzyłam go tym zimnym spojrzeniem i zwróciłam głowę do Siriusa, który zaczął coś mówić:

- Tak więc, poznaliśmy Vixen, a ty, Vixen, poznałaś nas. Uważam, iż teraz nasz gość ma prawo zadać nam pytania, aby wzmocnić więź, która nawiązała się między nami wszystkimi w chwili, gdy nasza nowa koleżanka przekroczyła progi tej krainy. Vixen? - zwrócił się bezpośrednio do mnie.

- Tak? - spytałam gwałtownie, przerażona nagłym oznajmieniem basiora. Oczy wszystkich ponownie skierowały się na mnie.

- Możesz zadać swoje pytania.

- Och... Tak... Um...

- Sprecyzujmy - odezwała się Vivianne. Zerknęłam na nią i moje ametystowe oczy spotkały się z jej białymi - Zadaj po jednym pytaniu do każdego z nas. Okej?

- Yhm - skinęłam głową. Rozejrzałam się po wszystkich - To może na pierwszy ogień... Eee... Treznor?

- Słucham? - spytał błękitny basior z przyjacielskim uśmiechem. Zakłopotałam się, myśląc naprędce, co by tu wymyślić.

- Eem... Czy ty jesteś jednym z tych legendarnych wilków, które panują nad pogodą i mogą latać bez skrzydeł? - spytałam, a w oczach pojawił mi się ciekawski blask. Treznor zaśmiał się, a gdy otworzył oczy, ujrzałam w nich iskierki rozbawienia.

- A i owszem. Tyle że nie latamy bez skrzydeł, po prostu one idealnie wtapiają się w otoczenie. - powiedział, a nagle zobaczyłam, że materializują się białe skrzydła. Krzyknęłam bezgłośnie ze zdziwienia, a on zamachał nimi kilkakrotnie. Zwinął je i skrzydła zniknęły, a moje oczy ponownie zabłysły.

- To teraz - zaczęłam już śmielej - Może... Aries?

Basior uniósł jedną brew, przypatrując mi się uważnie. Teraz, ośmielona, nie skuliłam się ani nic takiego. Po prostu zastanawiałam się nad pytaniem.

- Skoro twoje imię to znak zodiaku, znaczy, że masz coś wspólnego z...eee...astronomią?

Aries uniósł kącik ust w domyślnym uśmiechu.

- Sprytna jesteś. Owszem, mam sporo wspólnego z astronomią. Jestem patronem znaku zodiaku barana. Zgaduję, że się tym interesujesz?

- Tak. - potwierdzająco kiwnęłam głową. Rozejrzałam się po wilkach i wybrałam następną osobę.

=============================================

Trochę czasu nam minęło właśnie w taki oto sposób. Najciekawszą rzeczą, jaką się  dowiedziałam, było to, że imię MaGallan w starożytnym języku druidów z gór Terrabole oznaczało "Świt", a Vivianne - "Ruiny". Dziwne to było, ale nie naciskałam na głębsze wyjaśnienia. W naginanym tłumaczeniu, MaGallanVivianne oznaczało "Świt w ruinach".

=============================================

Zapadł już wieczór, a ognisko dawało bardzo przyjemne ciepło. Siedzielśmy w kręgu, rozmawiając, śmiejąc się i żartując. Mimo tego, że znaliśmy się naprawdę krótko, juz się wręcz zaprzyjaźniliśmy. Iskry strzelały w górę, pięknie zdobiąc rozgwieżdżone niebo. Paney śpiewała jakąś piosenkę, nie wiedziałam, jaką. Zaczęła bardzo przypominać mi ciocię Norkę i nagle bardzo zatęskniłam za przyjaciółmi.

Czy już mnie szukali?

Sirius ziewnął i spojrzał na nas wszystkich.

- Chodźcie spać - wymruczał, ułożywszy się w kłębek. Reszta spojrzała po sobie, poczym zaczęli wstawać i szukać wygodnych miejsc do spania. Rozejrzałam się zakłopotana, gdy nagle zostałam pociągnięta do tyłu. To Sirius, który położył mnie obok siebie i uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech i wtuliłam się w beżowe futro, już jedną łapą w krainie snu. Trzask płomieni, nocne odgłosy lasu, delikatny szum wiatru i ciche szepty działały na mnie usypiająco. Wkrótce zapadłam w krainę Morfeusza, a niedługo potem dołączyły do mnie pozostałe wilki.

Śniła mi się wataha. Cała nasza ekipa: ja, Alice, Irni, Etria, Arelion, Aarel, Tarou, Mitchell, Vesna i Norka. To było tak realne...

- ...xen! Vixen!

Otworzyłam zaspane oczy. Było jeszcze ciemno, ale zbliżał się świt.  Nade mną pochylał się Treznor, z tym swoim uśmiechem na pysku. Zamrugałam kilka razy, po czym ziewnęłam i podniosłam się. Wszyscy już wstali. Nigdzie nie było MaGallana i Vivianne, ale stwierdziłam, że pewnie wyszli na polowanie czy coś, dlatego się tym nie przejęłam. Przeciągnęłam się i podeszłam do Siriusa, by się z nim przywitać.

- Hej - powiedziałam, stając koło basiora. Drgnął lekko i obrócił się. Na jego pysku przez mniej niż ułamek sekundy pojawił się grymas... niezadowolenia? Co prawda, zniknął równie szybko, jak się pojawił, ale ja i tak go dostrzegłam. Postanowiłam tego nie komentować, ale odnotowałam to sobie w głowie.

- Cześć - uśmiechnął się, jakby nic się nie stało. Też obdarzyłam go uśmiechem, lecz uważnie mu się przyglądałam. Wyglądał normalnie, ale coś zaczynało mi się tu nie podobać...

W tym momencie usłyszeliśmy koszmarny krzyk i poczuliśmy zapach krwi.

=============================================

Dobra, nie mam pojęcia, o co tu chodzi. Rano nie działo się nic dziwnego prócz zagadkowej miny Siriusa, a teraz... Wszystkie wilki, jakie poznałam w tym odrębnym świecie, zaczęły się mordować. Vivianne i MaGallana wciąż nie było, ale mało mnie to w tej chwili obchodziło. Jak to się zaczęło?

Nie mam pojęcia.

Po prostu w jednej chwili Yzla rzuciła się na Treznora i zacisnęła mu szczęki na gardle. Na tyle mocno, że w ciągu kilku sekund jego ciało zwiotczało i uszło z niego życie.

- Nie żyje! Treznor nie żyje! - wrzasnęła - Nie ma już zdrajcy!

"Co?" zdążyłam tylko pomyśleć, zanim wszyscy, prócz martwego już Treznora i tamtej nieobecnej dwójki, zmienili się. Z ich grzbietów wyrosły błoniaste skrzydła, całe czarne, z których skapywało coś jakby smoła. Pyski im się wręcz nienaturalnie wydłużyły, futro znikło z ciał, zrobiły się wychudzone... W paszczach pojawiły się przerażająco długie kły, a zamiast puszystej sierści pojawiły się gołe mięśnie.

Serce zaczęło mi szybciej bić z przerażenia, źrenice skurczyły się do niemal granic możliwości. Przerażające stwory odwróciły się w moją stronę, a ja byłam sparaliżowana ze strachu. Potwory zaryczały i ruszyły na mnie. Jak na zawołanie odzyskałam czucie w łapach i zerwałam się do szaleńczego biegu. Słyszałam ryki bestii za sobą, ale nie zwalniałam. To był chyba najszybszy bieg w moim życiu - założę się, że prześcignęłabym samego Areliona, może nawet Alessę!

Do odgłosów pogoni doszedł jeszcze jeden dźwięk - znajomy skrzek, który natychmiast rozpoznałam. Mój kochany Feniks, Firenzo, w końcu się znalazł! Odetchnęłam, ale wciąż nie przerywałam biegu. Potwory zaczęły ryczeć jeszcze głośniej i częściej. Domyśliłam się, że to pupil je zaatakował. Wbiegłam do lasu i zaczęłam wykorzystywać swoje zdolności, aby zgubić bestie: skakałam i odbijałam się od drzew, stawiałam za sobą bloki z ziemi. Tyle że bestie i tak nie dawały się zgubić, a wręcz zaczynały mnie doganiać. Próbowałam użyć mocy znikania, ale nie mogłam. Byłam zbyt zestresowana i przerażona.

Firenzo podleciał do mnie - jak dobrze, że drzewa tutaj były w wystarczającej odległości od siebie, by ptak mógł spokojnie lawirować między nimi.

- Vixen! - usłyszałam ze swojej lewej. Spojrzałam tam, nie zwalniając i zobaczyłam Vivianne, która przemykała lasem równolegle do mnie. Przyspieszyłam.

- Nie!!! - nie wiedziałam, co mnie podkusiło, by to krzyknąć.

- Zaufaj mi!

- Czego jeszcze?!!

- Proszę!

- Niby z jakiej racji?!

Po mojej prawej pojawił się MaGallan.

- Iste sturie, kenne ra te meore da lle! - krzyknął.

Serce mi zamarło. Był to język, którym czasem posługiwała się moja dawna wataha. Dokładniej, umiała tylko część, w tym ja. Irni an przykład już nie. Jego słowa znaczyły "Gdy świt nadejdzie w ruinach, schronienia nam da". Był to fragment starej legendy, którą kiedyś czytałam.

- Keste erre, dei moe ra lesseve!

To, co odkrzyknęłam, oznaczało "Pogoń ustanie, słońce tarczą się stanie".

W oddali zobaczyłam ruiny.

Słowa z legendy były prawdziwe.

Musiałam im zaufać.

Byłam pewna.

Skręciliśmy w stronę zawalonych budowli. Dwadzieścia metrów. Piętnaście. Ryk bestii w odległości kilku kroków ode mnie. Dziesięć metrów. Siedem metrów. Ryk bestii tuż za mną. Pięć metrów. Ryk bestii i jej parszywy oddech koło mojego ucha. Dwa. Jeden.

Przekroczyłam próg razem z Vivianne i MaGallanem. Potwory wrzasnęły i rozbłysło oślepiające światło.

Byliśmy bezpieczni.

Obejrzałam się za siebie i serce po raz kolejny stanęło mi w piersi. Wilki patrzały na mnie smutnym wzrokiem, a ich ciała powoli się rozpływały. Coś do mnie dotarło.

Vivianne.

MaGallan.

Ruiny.

Świt.

Legenda.

Villaine.

HaAllan.

Wszystko jasne.

Rozpłynęli się - Vivianne poleciała w stronę słońca, a MaGallan rozpłyną się po ziemi i wchłonął w ruiny. Firenzo, który wleciał za nami, zaskrzeczał. Nagle cały świat zawirował i zamigotał.

Obudziłam się w mojej ukochanej watasze, a Mitch, Alice, Irni, Arelion i inni moi przyjaciele stali dookoła mnie.

 

<koniec>