· 

Czarna, trująca plama na jeziorze 2/2

Płynąłem na grzbiecie mego hipokampa, podążając w kierunku prawdopodobnego źródła tego czegoś. Szczerze, nawet nie byłem świadom, jak to jezioro jest wielkie. Tereny na lądzie, które tak dobrze znałem, wydawały mi się zupełnie obce. Jednak tam, gdzie płynęliśmy, widziałem unoszące się smugi dymu. Dzięki temu dobrze wiedziałem, gdzie zmierzamy:

 

- Wioska Ludzi. Tylko oni mogą dopuścić się do takiej katastrofy. - powiedziałem oschło.

- Niestety tam, gdzie się oni pojawiają, tam płoszą zwierzynę, niszczą florę i zostawiają śmieci. - Preculliari odpowiedział.

- Musimy być bardzo ostrożni, lepiej, żeby nas nie widzieli. Wiesz życie mi jeszcze miłe. - powiedziałem, głaszcząc po szyi mego przyjaciela.

- Jasne - odpowiedział, zanurzając się więcej tak, by wystawały nam tylko uszy oczy i nos.

 

Podpłynęliśmy dość blisko, przez zasłonę lasu było wyraźnie widać ich dziwne szałasy, wraz z ich głośnymi młodymi. Woda tylko przy brzegu była w miarę czysta, nie wyczuwałem żadnych wibracji tworzonych przez morskie stworzenia. Tu po prostu woda była martwa. Hipokamp zostawiał za sobą smugę, rozproszonej mazi co dawało czystszą wodę, lecz od razu nachodziła znów czarną toksyną. Oczy miałem całe podrażnione i w ogóle nie czułem zapachów, nawet moje niemoknące futro zlepiało się w bryły, dając uczucie ciężkości i blokowało moje ruchy, nie wspomnę o roztwarciu skrzydeł, teraz wydawało mi się to a wykonalne.

 

- Jak ty jesteś w stanie się poruszać - szepnąłem do pupila

- Uwierz mi nie jest łatwo, a moje siły też mają granice - odpowiedział w mej głowie

- Jak myślisz daleko jeszcze do źródła tego? - zapytałem zaciekawiony.

- Chyba już nie daleko - równie niepewnie odpowiedział.

 

Miał on racje przed nami zza trzcin wyłaniała się sporych rozmiarów czarna tuba lub może rura, z której to wydobywał się odór tego świństwa. Podpłynęliśmy najbliżej jak to możliwe, by to sprawdzić, a zarazem się nie zatruć.

 

- Co ja mam z tym zrobić. - powiedziałem sam do siebie.

- Nie wiem, naprawdę nie wiem. - bezradnie powiedział

 

Rozejrzałem się po okolicy, by znaleźć cokolwiek, co mogłoby mi pomóc to zatamować, bądź filtrować by maź zostawała w rurze. Zobaczyłem dużo trzciny i plaże.

 

- Hej a czasem piasek i glina nie filtrują zanieczyszczeń? - zapytałem przyjaciela.

- A wiesz, że chyba tak. - usłyszałem nadzieje w jego głosie.

 

- Zatem musimy nazbierać dużo trzciny i prostych gałęzi,, by zrobić rusztowanie dla piachu zmieszanego z mułem i gliną, gdy nazbieramy, to co potrzeba przepleciemy w to liście, by piach się nie osuwał. - wydałem polecenia, po czym każdy zaczął robić swoją robotę.

 

**Około godziny później***

 

Odłożyłem następne trzciny na nasz stos, zaraz po mnie odłożył i Preculiari.

 

- Myślę, że wystarczy czas zacząć budować i spróbować się nie zatruć.- powiedziałem.

- Będę zabezpieczał tyły. - rzekł i oddalił się, patrolując, czy ludzie nie idą

 

Zacząłem budować coś, w tylu tamy, lecz przepuszczalnej. Postanowiłem, że będzie to sięgać do połowy wysokości rury, ponieważ zdążyłem zaobserwować, że tylko trochę cieczy wypływa na raz, żadnych gwałtownych zrywów. Ciężko mi się to tworzyło z powodu odoru, jaki wydobywał się z tej rury, często pracowałem na bezdechu.

Kiedy wybudowałem, co mogłem, nadeszła pora na hipokampa. Zmieniliśmy się, a on naznosił tam piachu i gliny. O dziwo to było bardzo solidne. Nie mogliśmy tam dalej zostać, każda chwila tam spędzona narażała nas na okrycie przez dwunogich. Wgramoliłem się na grzbiet wodnego konia i popłynęliśmy na nasze tereny, a dokładniej na brzeg, gdzie zawsze się spotykamy z innymi wilczkami.

 

- Preculliari wyjdź na brzeg, ja pójdę po kamienie i mech. Spróbuję cię wyczyścić z tego gówna. - Powidziałem, po czym ruszyłem po mech.

- Oby się zmyło. - zaniepokojony wyszedł na brzeg i zaczął się wygrzewać na słońcu i oglądał swoje ciało.

- Jestem, przyniosłem też wyciąg z pokrzywy i z krwawnika, powinny pomóc. Jednak na przyćmione zmysły nic nie mam, będą musiały same się naprawić. - powiedziałem to, jednocześnie nasączając mech wywarem z ziół i wkładając do niego piach i Kamyszki.

Zacząłem szorowanie. Z jego łusek schodziło to namolnie i bardzo opornie. Jednak po dłuuuugim szorowaniu wszystko zeszło i mój pupil znów był piękny i czysty. Szczęśliwy wrócił o wody i na znak podziękowania zrobił parę skoków, następnie zniknął w toni wodnej, prawdopodobnie odpoczywając lub polować na zwierzynę dla siebie.

 

Zacząłem siebie szorować mchem i piachem, gdy tak się myłem, patrzyłem przed siebie na toń wodną jeziora.

 

- Oby to zadziałało. - powiedziałem do siebie w zamyśleniu.

 

koniec