· 

Marzenie niewinnego i ruina moralna [1/1]

Uwaga, akcja opowiadania toczy się jeszcze przed dołączeniem Aarela do watahy.

 

 

Słońce górowało na niebie. Aarel szedł powoli przez las, uważnie wypatrując jedzenia. Nie szło mu to zbyt dobrze, gdyż nie znalazł nic. Nawet zwykłego, małego zająca, którym mógłby się zadowolić chociaż na chwilę. Pomyślał, że jeżeli zaraz czegoś nie pożre to albo zwariuje, albo zacznie żuć drewno. Ewentualnie będzie musiał spróbować nakarmić się suchą trawą. W każdym z przypadków nie skończyłoby się to dla niego pozytywnie. Basior nie był jakoś wierzący, jego rodzina była ateistyczna, ale w tym momencie aż zaczął się zastanawiać, czy cokolwiek, ktokolwiek w ogóle widzi, jaki ten las jest zmizerniały. Tu nie było życia. Drzewa były bardzo wyschnięte, drobne krzewy jeszcze bardziej. Trawa w niczym nie przypominała małych, zielonych kępek. Wędrówka przez to miejsce trwała co najmniej pół dnia, wypełniona narzekaniem i przekleństwami wypowiadanymi pod nosem. Pod wieczór w końcu dotarł do potoku, za którym roślinność stała się bujna i zielona. Na nowo odżyła w nim nadzieja na zaspokojenie marzeń własnego żołądka. Zaczął uważnie i po cichu przeszukiwać teren, by nie ominąć nawet najmniejszej przekąski. Jego uwagę przyciągnął otwarty teren, widoczny zza drzew. Zakradł się i schował za krzakami. Przez moment nie mógł uwierzyć własnym oczom; zamrugał kilka razy, żeby upewnić się, że zwierzę przed nim nie jest złudzeniem spowodowanym głodem. A jednak - na polanie stał samotny, wiekiem starszy już łoś, w całej swojej okazałości. Ślinka pociekła mu na samą myśl o jedzeniu. Nie jadł nic od dawna, więc od razu wyskoczył z lasu i zaatakował. Zwierz był wystarczająco szybki, by odeprzeć atak swoim masywnym porożem i przygwoździł basiora do ziemi. Ten jednak nie dał się tak łatwo zniechęcić i wydostał się spod jego ciężaru, ponownie atakując. Tym razem udało mu się zatopić zęby w grubym cielsku. Po krótkiej szamotaninie łoś zrzucił go i zaczął uciekać. Zdeterminowany i napędzany głodem Aarel nie postanowił dać za wygraną, więc rzucił się w pościg. Wdarli się do lasu, biegnąc w równym tempie. Las był gęsty, drapieżnik musiał wymijać niezliczone przeszkody, przeskakiwać nad krzakami i uważać na to, żeby się nie poślizgnąć. Potencjalna ofiara miała łatwiej, taranowała wszystko na swojej drodze. Pogoń dłużyła się, żaden z nich nie chciał ustąpić, gdy chodziło o przetrwanie. Musiały minąć minuty, by basior w końcu zaczął słabnąć. Zaklął pod nosem, zwalniając tempo i dysząc niemiłosiernie. No to po jedzeniu, pomyślał. Szczęśliwym dla niego trafem, z krzaków wyskoczyła jakaś jasna sylwetka i dwoma susami dogoniła łosia. Zaatakowała go i zmusiła do zatrzymania się. Aarel zebrał w sobie ostatnie siły, by skoczyć na niego i w końcu dobrać się do odsłoniętej, ciężkiej szyi. Łoś próbował się bronić, ale został w końcu powalony przez dwójkę wilków, które z satysfakcją spojrzały po sobie. 

Basior łapczywie pożerał zdobycz, upolowaną z pomocą dotychczas mu nieznanej wadery. Przedstawiła się ona jako Barwny Świt, wilk pokoju. Na razie tylko tyle o niej wiedział. Niezbyt interesowała go, zanim nie zaspokoił głodu, który utrzymywał się już przez prawie trzy tygodnie. Teraz jednak zwrócił większą uwagę na wilczycę, która spokojnie siedziała obok niego i przyglądała się mu. Była smukła, o biało-brązowym ubarwieniu, wyglądem przypominała nieco lisa. Jej sierść była krótka, przystosowana do tutejszego klimatu, a zielone oczy wydawały się przepełnione mądrością i radością z życia. Jej imię wydało mu się bardzo ciekawe. Jest całkiem inna ode mnie, pomyślał.

- Więc, Barwny Świt - zaczął. - Mieszkasz tu? 

- Tak, przynajmniej na razie. Moja rodzina zamieszkuje inne tereny, niedaleko stąd, ale mi już się tam znudziło. A ty? Skąd przybywasz?

Przypomniał sobie swoją watahę, siostrę i resztę rodziny. Przez umysł przemknął mu widok ich oprawców.

- Prowadzę koczowniczy tryb życia, już nawet nie pamiętam drogi do domu - odparł.

Wadera skinęła lekko głową, najwyraźniej wierząc mu na słowo.

- Ja boję się odejść daleko od watahy. Ojciec by to wyczuł - stwierdziła.

Zapadał zmierzch. Barwny Świt przeciągnęła się i wstała. 

- No nic, ja pójdę spać. Nie znoszę ciemności.

- Dobrze. Miłych snów.

Aarel również wstał, porzucając resztki łosia. Zdał sobie sprawę, że wilczyca nie zjadła ani kęsa, ale gdy się odwrócił, to już jej nie było. Jakby wyparowała.

Zastanawiał się, czy byłaby dobrym kompanem do podróży. Nie zachowywała się jakby była dla niego zagrożeniem. Znacznie pomogła mu w polowaniu, ale z drugiej strony nie wydawała się podekscytowana perspektywą oddalenia się od swoich. Rozumiał ją pod tym względem; gdyby mógł, to sam siedziałby z rodzinką aż do śmierci. Pociągnął łapami w stronę gęstszej części lasu, jednocześnie wypatrując jakichkolwiek problemów. Było już ciemno i żadne niebezpieczne stworzenia nie ujawniały się, dlatego w końcu się rozluźnił i w ciszy obserwował bór. Flora tutaj była niesamowita, korę potężnych drzew pokrywał biały, świecący nalot, trawa była miękka i przyjemna w dotyku, tu i ówdzie rosły kwiaty emanujące wielobarwnym światłem. Do życia zaczęły budzić się świetliki oraz srebrne ćmy, dopełniając tym samym uroku otoczenia. Gdzieś niedaleko słychać było szum wody. Nie widział żadnych zniszczeń na roślinach, tak jakby to miejsce pozostało nienaruszone od wielu lat. Zapewne wspaniale by się tu żyło. Wziął głęboki oddech, zadowalając swój nos słodkim zapachem kwiatów. W oddali zauważył jaśniejszą poświatę i postanowił to zbadać. Ruszył w tamtym kierunku, uważając, by niczego przypadkiem nie zdeptać. To, co zobaczył, zaparło mu dech w piersiach. Otóż jego oczom ukazały się ruiny budowli ludzkiej, wykonanej całkowicie ze srebrzystego kamienia. Zapewne były bardzo stare, zważywszy na wyniszczenia budulca oraz gęstość porastających je mchów i bluszczu o jaskrawej, jasnofioletowej barwie. Na dodatek wolny potok dzielił dawny budynek na pół i wpadał małym wodospadem do niezbyt głębokiego jeziora, które emanowało turkusowym światłem. Gdzieniegdzie rosły przeróżne gatunki ziół i krzewy owoców leśnych. Aarel mógł tylko stać w osłupieniu i podziwiać prawdopodobnie najpiękniejszy widok, jaki do tej pory było mu dane oglądać. Po chwili otrząsnął się z zachwytu i podszedł do wody. Była ona krystalicznie czysta i zdawała się świecić sama z siebie. Nie było w niej ryb, ale rośliny rosnące na dnie wskazywały na to, że nie jest trująca. Wziął łyk, by zobaczyć czy jest zdatna do picia. Słodka i ciepła. Z głupim uśmiechem na pysku wskoczył do jeziora i popływał chwilę. W końcu zaznał chwili relaksu, przy okazji się umył. Tego mu brakowało; świętego spokoju i momentu wytchnienia, z pełnym brzuchem i bez zmartwień. Spędził tak jeszcze dużo czasu, obserwując otoczenie i ruiny. Tworzenie skomplikowanych budowli z czegokolwiek pod łapą było jedną z rzeczy, za które naprawdę szanował gatunek ludzki. Szkoda, że nie były one trwalsze. Jednak ten luz został w końcu przerwany, ku jego niezadowoleniu.

- Co ty tu robisz? - usłyszał i odnalazł wzrokiem wilczycę, którą spotkał wcześniej.

- Wiesz, pozwoliłem sobie na zwiedzanie okolicy i znalazłem to miejsce. Ogólniej mówiąc, odpoczywam.

Podniósł się i lekko zirytowany wyszedł z wody. Pozwolił, by ta po nim spływała. Spojrzał waderze prosto w oczy, a ta się wzdrygnęła. 

- Nie powinno cię tu być. 

- Och tak? To jakieś sanktuarium czy co? Z tego, co zauważyłem, tylko tobie tu przeszkadzam. W końcu nikogo tu nie ma. - Otrzepał się i zaczął iść w jej kierunku.

- To nie tak, ja-

Urwała i cofnęła się, gdy znalazł się blisko jej. Z lekkim zaskoczeniem uniósł brwi na taką reakcję, ale w tej samej chwili przypomniał sobie o własnej umiejętności. W końcu już od dawna księżyc widniał na nocnym niebie. Gdyby jeszcze to od niego zależało. Nie chciał, by się go bała, chociaż z drugiej strony mógł to wykorzystać. Skupił się, wzmacniając efekt i warknął. Barwny Świt pisnęła i podkuliła ogon. 

- T-to nie tak - zaczęła, uginając się pod jego spojrzeniem. - Mój ojciec…

- Twój ojciec, co?

- O-on tu mieszka. Te ruiny to teren mojej rodziny.

- Oj, przeszkadzam? Przepraszam najgoręcej, nie chciałem panoszyć się po ziemi twojego tatuśka.

- Ty… n-nic nie rozumiesz - do oczu napłynęły jej łzy.

Odwrócił się, pozwalając jej się uspokoić. Usiadł na zimnym kamieniu. Być może naciskał zbyt mocno, w końcu ona nic mu nie zrobiła, ale jej wypowiedź go zaciekawiła.

Poczekał kilka minut, wpatrując się w otoczenie.

- Co chciałaś, żebym zrozumiał? - spytał w końcu.

- Tu jest zwyczajnie niebezpiecznie, moja rodzina… nie jest normalna. Pod żadnym względem. Te ruiny to cmentarzysko. Każdy, kto tu przychodzi, ma przygotowany już grób.

Milcząc, kątem oka spojrzał w głąb ruin. Nie pozwolił sobie nawet na drgnięcie, gdy w cieniu dojrzał krew. 

- Jeśli stąd nie uciekniesz, skończysz jako-

- Tak, tak, mam się wynosić dla własnego zdrowia i życia. Zrozumiałem, ale powiedz mi jedną rzecz, Barwny Świt - wymówił jej imię głośniej - czy ty jesteś taka jak oni?

- Ja… nie...

- Nawet nie ruszyłaś łosia, którego osobiście pomogłaś mi zabić. Nie byłaś głodna? Słyszałem, jak burczało ci w brzuchu, lecz zdałem sobie z tego sprawę dopiero później. Stwierdziłem, że może masz gdzieś co innego do jedzenia, a sama lubisz bawić się w oglądanie, jak inni jedzą. Wiesz, jako nagroda za pomoc. Pozwól mi więc zmienić moje pytanie; kim ty w ogóle jesteś? Bo w całkowicie bezinteresownego i dobrego samarytanina nie chce mi się wierzyć.

- Ja… Jestem Barwny Świt, wilk pokoju, po matce. Starsza córka przywódcy watahy złożonej z… 

Urwała, słysząc szelest za nimi.

- Kanibali - dokończył nieznajomy.

Obaj odwrócili się, by spojrzeć na przybysza. Był nim jasnobrązowy basior, wzrostem ich przewyższający. Wyszczerzył pysk w ohydnym uśmiechu, widząc przerażenie malujące się na pysku Barwny Świt. Aarel nie drgnął, lecz był zaskoczony. Spodziewał się raczej grupy zabijającej dla zabawy i własnej satysfakcji, a nie dla jedzenia.

- Witaj, córko, czemu nie uśmiechniesz się do taty? Przyprowadziłaś nam nocną przekąskę? - Spojrzał na czarnego wilka, który wstał i powoli rozłożył skrzydła. - Och, byłbym zapomniał o manierach! Jestem Rdzawy Zmierzch. Przywódca tutejszych wilków i zmora przybłędów… takich jak ty.

Postanowił nie odpowiadać na to powitanie. W milczeniu obserwował przeciwnika. Był od niego wyższy co najmniej o głowę, miał potężne pazury i był wyjątkowo muskularny. Barwny Świt również zamilkła, zwieszając łeb. Było po niej widać, że z czymś się boryka. Rdzawy Zmierzch zdążył już znudzić się panującą ciszą i zaczął drapać prawą łapą podłoże. 

- Co ty, niemowa? Pff. Zobaczmy, czy uda się siłą otworzyć ten twój zwęglony pysk.

Alfa rzucił się na niego, ale niewystarczająco szybko. Aarel wzbił się w powietrze i zaatakował z góry, raniąc mu plecy. Powtórzył to jeszcze kilka razy, aż większemu basiorowi udało się złapać łapę czarnego wilka i drapiąc go, rzucił nim o ziemię. Przytrzymał go przy lądzie i miał już wbić mu zęby w gardło, lecz najpierw postanowił spojrzeć mu w oczy, zapewne szukając w nich strachu o własne życie. Nie ujrzał go, zamiast tego widział rozbawienie i mały uśmieszek czerwonookiego. Dochodziła północ, więc efekt był całkiem odwrotny. Rdzawy Zmierzch, wpatrując się mu w ślepia, wykrzywił pysk w wyrazie strachu i mimowolnie odskoczył. 

- Co ty… czym ty jesteś? 

- Pozwól, że się przedstawię. Jestem Aarel. Niedoszła nocna przekąska - wyszczerzył się w kierunku przeciwnika.

Zaczął iść w kierunku jasnobrązowego basiora, a ten z każdym momentem coraz bardziej się wycofywał. Mimowolnie sprawiło mu to satysfakcję, zdecydowanie bawił się dużo lepiej, niż powinien.

- Aarelu, proszę, przestań. 

Usłyszał głos Barwny Świt w swojej głowie. Złapał się jedną łapą za łeb, pragnąc, by to nie były kolejne złudzenia. Spojrzał na waderę, która nadal stała obok. Miała zamknięte oczy i wydawała się skupiona. Mamrotała coś pod nosem.

- On dawniej nie był taki. Wierzę, że kiedyś zapomni o śmierci mamy i zostawi tych przebrzydłych kanibali na pastwę losu, a wtedy we trójkę uciekniemy i będziemy szczęśliwi. Proszę, nie rób mu tego. Nie powtarzaj tego okrutnego czynu, którego widziałam w twoich myślach.

- Co… - zaczął, lecz urwał.

- Widziałam wszystko, co zrobiłeś. Ja widzę wspomnienia. Słyszę myśli. Mojego ojca zżera gorycz, nie nienawiść. On na pewno się zmieni i wszystko wróci do normy.

- Barwny Świt, zostaw mnie - powiedział na głos.

Przybliżył się do Rdzawego Zmierzchu, który zaczął już dochodzić do siebie. Nie pozwolił mu na to. Złapał go i przysunął łeb do niego na tyle, by móc patrzeć mu w oczy z bliska.

- Twoje dzieci cię potrzebują - warknął. - One chcą normalnego ojca. Gdyby ich matka cię widziała, na pewno pomyślałaby, że jesteś obrzydliwym, żałosnym nieudacznikiem.

Powiedziawszy to, wzbił się gwałtownie w powietrze. Nie miał pojęcia, że słowa, które powiedział do basiora, wryły mu się głęboko w mózg. Ostatni raz spojrzał na ruiny, splamione wilczą krwią. Spojrzał na Barwny Świt, która pomagała ojcu wstać. Ciekawe, jak się to dla niej skończy, pomyślał. Może kiedyś znajdzie swoje miejsce na ziemi, z dala od wilków, które nazywa rodziną. A może spełni się jej marzenie? 

Basior nie był z siebie zadowolony. Kiedyś potrafił się lepiej opanować, nie przekraczać pewnych granic. Ba, to on zawsze powstrzymywał siostrę przed impulsywnym działaniem. Najwyraźniej zmienił się po latach samotnej wędrówki.  Aarel spojrzał wysoko w górę, na księżyc. Zawył krótko i poszybował nad drzewami lasu, który tak go wcześniej zachwycił. Teraz zachwyt zniknął, pozostało obrzydzenie. W życiu nie spodziewałby się, jak okrutne wilki mogą obrać sobie ten piękny teren za swój. Jednego był pewien, tego dnia nie zapomni przez długi czas. Mimo że raczej nie chciał go pamiętać.