· 

Ku burzy #1

Księżyc górował na niebie. Westchnął i lekko opadł na ziemię. Zaczęło już padać, a lot w taką pogodę nie wydawał się przyjemny. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, już od ponad miesiąca podróżował po ziemi niczyjej. Był zmęczony i obolały po długim locie, ale nie mógł sobie pozwolić na zbyt długi odpoczynek. Watahy, na które wcześniej się natknął, nie były zbyt przyjaźnie nastawione, nie wspominając o ucieczkach przed stworzeniami dużo groźniejszymi, niż magiczne wilki. Powoli zaczął wspinać się na zbocze góry, przy której wylądował, uważając na śliskich skałach.

- Czyż nie jesteś szczęśliwa, Tori? Tak młoda, a mogłabyś podpalić nawet wodę, jeśli tylko byś zapragnęła. Czasem ci zazdroszczę, wiesz? Ogień jest piękny, ale wzbudzanie w innych strachu to nic wspaniałego.

- Głuptasie, ja się ciebie nie boję. Po co miałabym palić wodę, gdy ona jest niczym innym jak źródłem życia? 

Słyszał swój głos, mimo że nic nie mówił. Słyszał Tori, mimo że od dawna była martwa. Miał wrażenie, że głowa mu pęknie.

Zaklął, znów zły na siebie. Potrzebował snu, nawet jeśli miałoby się to odbić na jego bezpieczeństwie. Odnalazł małą, być może opuszczoną jaskinię, w której postanowił się schronić. Deszcz zmoczył jego futro i skrzydła. Miał nadzieję, że się przez to nie rozchoruje, nawet jeśli przy takich temperaturach jest to mało prawdopodobne. Jutro ruszy w dalszą wędrówkę. 

Zamknął oczy.

- Zazdrościsz mi? To ja zazdroszczę tobie. Moją jedyną obroną są płomienie. Ty jesteś silny, Ari. Nie boisz się.

Nieprawda, pomyślał. Strach dotyka każdego.

Zbudził się nad ranem, gdy zaczynało świtać. Raczej, to on został obudzony potwornym krzykiem. Jaskinia, w której został na te kilka godzin, okazała się być własnością jakiegoś nieznanego mu stworzenia. W pierwszej chwili nie zrozumiał, co się dzieje, ale w następnej zdążył już odskoczyć przed atakiem potwora. Stanął w bezpiecznej odległości i zmierzył go wzrokiem. Była to hybryda kozicy i nietoperza, o ciemnoszarym futrze i niebieskim, długim ogonie pokrytym krótkimi kolcami. Ostre zęby i zakrzywione pazury nie zwiastowały miłego przywitania w domu zwierzęcia. Nie zregenerował jeszcze sił, dlatego zdecydował się nie walczyć. Stworzenie znów krzyknęło i zaczęło nerwowo się poruszać, a po chwili rzuciło się na basiora. Ten nie zdążył całkowicie uniknąć szponów bestii, ale udało mu się przemknąć pod grubym cielskiem i wydostać się z jaskini. Uniósł się w powietrze i obejrzał się. Stwór chyba nie zamierzał go gonić, co niezmiernie go ucieszyło. Wystarczyła mu niezbyt głęboka rana na lewym skrzydle. Starał się ignorować ból, przynajmniej był w stanie latać. Spojrzał w niebo. Słońce już wzeszło, nie widział w pobliżu żadnej chmury. Było ciepło, jak na lato przystało. Opadł na ziemię i zaczął wdrapywać się na drzewo, rosnące nieopodal. Dość nieudolnie, w końcu wlazł wystarczająco wysoko. Wciąż zmęczony, ułożył się na grubych gałęziach starego dębu. Skulił się jak tylko mógł i szybko zasnął. Udało mu się poświęcić następne kilka godzin na sen, obudził się, gdy słońce już zaczynało chylić się ku zachodowi. Pogoda diametralnie zmieniła się od rana, zachmurzyło się i zerwał się silny wiatr. Ziewnął i postanowił znaleźć jakiś wodopój. Szczęściem w nieszczęściu, w górach szybko znalazł czystą wodę, więc po napojeniu i obmyciu się z krwi ruszył w dalszą podróż, tym razem kierując się w stronę lasu. Był głodny. Cicho poruszał się między drzewami, cały czas wypatrując potencjalnej ofiary lub zagrożenia. Czuł, że tak szybko nie znajdzie nic do jedzenia, poza jagodami, rozmieszczonymi tu i ówdzie. Przejadł już się nimi, potrzebował mięsa. Spędził wiele czasu, szukając go, lecz w końcu znalazł. Młodziutka łania, samotnie stojąca na małej polanie wydała mu się idealną zdobyczą. 

Z pyska skapnęła mu krew martwej już sarny. Nieźle namęczył się, aby ją złapać, więc z zadowoleniem zjadł ile tylko mógł. Rozejrzał się wokół. Żadnej obcej duszy, nawet ptaki ucichły. Nie był tym faktem zdziwiony, gdyż zanosiło się na ulewę. Rozbrzmiał grzmot. Zachodziło już słońce, co znacznie poprawiło mu humor. Poderwał się do lotu z niewielkim wysiłkiem i poszybował nad koronami drzew. Cień na wielobarwnym niebie. Czasami miał wrażenie, że w końcu coś siłą zrzuci go na ziemię. Spaloną i zakrwawioną ziemię, która jeszcze się żarzy... Ściągnął brwi i zamrugał, przywołując się do porządku. Ciemne chmury zbierały się nad częścią lasu, który prezentował się cudownie, nawet według niego. Wyróżniał się dość niezwykłym i niespotykanym o tej porze roku kolorem liści, które były bujne i duże, w barwach od żółci po czerwienie. Tereny, nad którymi leciał zdawały się być w świetnym stanie. Zastanawiał się, czy są zamieszkałe. Przez niewielką przerwę w koronach drzew dostrzegł niewyraźną sylwetkę, przyczajoną między drzewami, ledwo zauważalną przez okrutne dla jego oczu światło. Wilk? A może zwierzyna? Zatrzymał się w powietrzu i zastanowił się. Rana, którą mógł potraktować jako zapłatę za nocleg w jaskini hybrydy nie wdawała mu się już we znaki, był najedzony i prawie wypoczęty. Jedynym, co mogło mu przeszkodzić, to ból głowy i fakt, że nie nastała jeszcze noc. Postanowił dać upust swojej ciekawości. Bezmyślnie przycisnął skrzydła do ciała i rzucił się w dół, pozwalając sobie na chwilę przyjemności wynikającą z bezwładnego spadania. Mimowolnie zaśmiał się krótko. Wyhamował dopiero po uderzeniu w najwyższe gałęzie drzew. Pewnie się zadrapał, lecz w tym momencie mało się tym przejął. Runął na ziemię, na szczęście osłaniając ciało skrzydłami. To już zabolało, na dodatek pewnie otworzyła mu się rana. Z niemałym trudem wstał i przyczaił się za krzakami. Odszukał wzrokiem postać, którą wcześniej zauważył. Wydało mu się, że jest to wilk, choć nie był pewny. Nie udało mu się znaleźć nikogo przyjaźnie nastawionego od dłuższego czasu. Nie chciał ryzykować, lecz z drugiej strony był ciekawy, kto lub co to jest.

Musiał podejść bliżej. Zakradł się na tyle, by potwierdzić, że to przedstawiciel jego gatunku. Słońce nie pozwoliło mu na dokładne ocenienie wyglądu wilka, co niezmiernie go sfrustrowało. Nie zdążył podejść jeszcze bliżej, w dogodne dla siebie miejsce, gdyż został zauważony. Zaklął cicho, napinając się. Ból w skrzydle nie pomagał w tej sytuacji.  Nie tak to miało wyglądać. Słońce jeszcze całkowicie nie zaszło, co było dla niego niefortunne; mógłby nie dać sobie rady w fizycznej walce, gdyby nieznajomy wilk miał w pobliżu towarzystwo... Potencjalny przeciwnik zgrabnie, lecz z dystansem i ostrożnością zaczął iść w jego kierunku. Uniósł skrzydła i pozostał w bezruchu, wpatrując się w zbliżającą się do niego, rozświetloną promieniami słońca sylwetkę. Był gotów na ewentualne starcie, w razie czego mógł uciekać. Musiał zmrużyć oczy, żeby zobaczyć jak dokładnie wygląda ta nieznana mu osoba.

- Kim jesteś? - usłyszał.

- Nazywam się Aarel.

 

 

C.D.N

(może ktoś chętny?)