· 

Nieznany trop [Część #4]

Głowa bolała mnie już od natłoku informacji, nigdy nie spodziewałem się że zwykłe polowanie może zmienić się w istny koszmar. Mimo to jednak pozostałem dobrej myśli i starałem się przelać trochę optymizmu w Alessę.

 

Kucaliśmy teraz w tunelu na tyle blisko siebie, że niemal mogłem poczuć przyspieszone bicie jej serca. “Nigdy nie byłem tak blisko wadery” pomyślałem, lecz natychmiast potrząsnąłem łbem żeby to z niego wyrzucić. Alvar już ruszył w głąb korytarza, mając na celu wywabienie do nas Miriona. 

 

Nie było go dobre dziesięć minut, gdy nagle usłyszeliśmy łoskot i wrzaski.

 

Z przeciwległego końca jaskini wyłonił się wolpertinger, a zaraz za nim nasz cel w swojej wilczej postaci. Odetchnęliśmy z ulgą. To chyba trochę ułatwi nam zadanie.

 

-Wracaj do mnie parszywy karaluchu, już i tak nigdy nie odzyskasz swojej postaci! Jesteś niczym, słyszysz?! Niczym! - krzyczał basior próbując dosięgnąć droczącego się z nim królika.

 

Uznaliśmy że to idealny moment do ataku i wyprysnęliśmy z kryjówki. Moja towarzyszka z łatwością mnie wyprzedziła i bez wachania rzuciła się na przeciwnika.

 

Wpadła na niego z impetem i przygwoździła do ziemi.

 

-Ty suko! - wrzasnął, starając się uwolnić spod ciała wadery.

-Marston, teraz!

 

Teraz albo nigdy. Doskoczyłem do szamoczących się wilków i mocno zacisnąłem szczęki na łańcuchu spoczywającym na szyi Miriona. Odskoczyłem szarpiąc i czułem krew spływającą mi po brodzie.

 

W tym samym momencie wilczyca również zostawiła rannego wilka i oboje pognaliśmy w stronę wyjścia. Nad głowami leciał nam nasz króliczy towarzysz. Biegnąc przez labirynt długo jeszcze słyszeliśmy za sobą groźby demona.

 

 

Zdyszani zatrzymaliśmy się przed wyjściem i natychmiast wyplułem naszyjnik wraz z kawałkiem futra. Zerknęliśmy na siebie i wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.

 

 

-Nie mogę uwierzyć że nam się udało. I jeszcze oboje jesteśmy cali. - powiedziałem do wadery.

-Widzisz wystarczy uwierzyć w siebie. - posłała mi ciepły uśmiech. - Nieźle dokopaliśmy temu śmieciowi, co?

-Zastanawia mnie tylko co teraz zrobimy. Znaczy wiem że no wydostaniemy się stąd…- sprecyzowałem zmieszany. - Ale jak pokonać to bydlę? Latający kolego masz jakiś plan?- skierowałem wzrok na Alvara.

-Бид түүнийг хэрхэн ялах вэ? - przetłumaczyła Alessa.

Stworzenie zmarszczyło czoło w zamyśleniu.

-Хэрэв бид найз нөхөддөө очвол бид түүнийг ялж чадна. Би чамайг маргааш тийш дагуулна. - szkoda że nic z tego nie zrozumiałem.

-Mówi, że jeśli odnajdziemy jego towarzyszy to wspólnymi siłami damy radę go pokonać. Zaprowadzi nas do nich jutro. - wyjaśniła.

-Więc co ty na to żeby znaleźć wygodną jaskinię i przeczekać do jutra? Wyruszymy o świcie.

-Dobry pomysł. - odpowiedziała i sięgnęła po kryształ leżący na ziemi.

 

Wsadziła go w otwór w dziwnie w wyglądającym kamieniu, który był pokryty starożytnymi runami. Zaświeciły się i kamienna ściana otworzyła nam przejście do przyjemnie wyglądającego lasu.

 

Wzięła kryształ z powrotem i w trójkę wyszliśmy na światło słoneczne. Wolpertinger musiał długo go nie widzieć bo zignorował nas całkowicie i wesoło latał pod samymi koronami drzew.

 

Szliśmy w ciszy, wciąż analizując wydarzenia ostatnich kilku godzin.

 

Po trzydziestu minutach marszu dostrzegłem przyjemnie wyglądającą norkę. Co prawda nie była zbyt duża ale znajdowała się w ustronnym miejscu.

 

 

-Co ty na to? - spytałem Al, wskazując łapą na jaskinię.

-Wszystko mi jedno, padam z nóg. - odparła.

-Panie przodem. - powiedziałem, kłaniając się żartobliwie.

 

Wspólnie weszliśmy do środka i padliśmy na wznak. Po paru minutach oddech wadery uregulował się i wyciszył co prawdopodobnie oznaczało że śpi.

 

Położyłem łeb na jej karku i zamknąłem oczy.

 

 

< Aless? :D >