Razem z Vixen przemierzaliśmy las w zupełnej ciszy. Nie rozmawialiśmy, nie śmialiśmy się, a także zamknęliśmy umysły na siebie nawzajem, więc praktycznie odizowaliśmy się od siebie. Szliśmy bez jakiegokolwiek celu pogrążeni we własnych myślach, lepszych czy gorszych.
Ja myślałem o wielu rzeczach: o Dremurr, czy jest bezpieczna, o tym, jak z powrotem stać się sobą i wrócić do watahy, o Asgorze i o wielu innych rzeczach, jednak z tyłu głowy ciągle miałem Vixen. To ona głównie zajmowała moje myśli, a każda moja cząstka pragnęła, żeby się odezwała. Bałem się, że jest na mnie zła, albo, co gorsza, zrobiłem jej krzywdę. Postanowiłem zapytać:
- Wszystko w porządku?
Nie otrzymałem odpowiedzi.
Mijaliśmy drzewa, strumyki, nieduże wzgórze, pod którym mieszkała lisia rodzina przyglądająca się nam z zaciekawieniem i strachem. Skakaliśmy przez powalone drzewa, przeciskaliśmy się pomiędzy skałami, lecz wszystko w absolutnej ciszy.
W pewnym momencie naszej wędrówki wadera zatrzymała się i powąchała ziemię. Zauważyłem jej niepokój. Obserwowałem każdy jej ruch, drgnięcie nosa, napinające się mięśnie i mrużące się co chwilę oczy, toteż nietrudno było zauważyć zmianę wyrazu jej pyska. Zdecydowanie czegoś się obawiała. Zaczekałem jeszcze chwilę, lecz gdy gwałtownie poderwała głowę do góry i lekko podkuliła ogon, wiedziałem, że nie jest dobrze. Vixen rzadko się czegoś bała.
Miałem dwie opcje: Spytać się jej, co ja zaniepokoiło albo po prostu na to poczekać, a biorąc pod uwagę jej chyba niezbyt dobry humor wybrałem to drugie.
I chyba niezbyt słusznie.
Usłyszałem donośne warczenie zaraz za mną, a po chwili cichy głos wadery:
- Chetan?
Odwróciłem się. Przede mną stał basior o jasnym, grubym futrze, nieco większy ode mnie. Sztywny ogon i odsłonięte kły wskazywały na niezbyt dobre – co ja gadam, bardzo złe – zamiary wilka, ale fioletowe, wściekłe oczy nie były skierowane na mnie.
Również zacząłem warczeć. Musiałem dać basiorowi do zrozumienia, że nie tknie mojej (ah, marzenia) wilczycy. Spojrzałem na nią i szybko przekazałem jej wiadomość: Cofnij się. Vixen natychmiastowo wykonała moje polecenie, co mnie odrobinę zdziwiło, bo zazwyczaj tego nie robiła, lecz w tamtej chwili o tym nie myślałem.
Liczyło się to, żeby ją ochronić.
Chetan nagle urwał swoje warczenie i skoczył, równocześnie mnie przewracając, a Wadera wydała zduszony krzyk. Basior zamachnął się na mnie łapą, lecz jego pazury trafiły w powietrze Ugryzłem go w łapę, przy okazji chyba łamiąc mu jakąś kość, a ten przygwoździł mnie do ziemi. Zebrałem w sobie siłę i zrzuciłem go z siebie. Wylądował na czterech łapach lekko kulejąc i od razu rzucił się do ataku, a ja, zanim zrozumiałem, co się właściwie dzieje, poczułem pieczenie na prawej łopatce. Spojrzałem na nią. Chetan rozorał mi skórę pazurami, a teraz uśmiechał się bezczelnie.
- No i co teraz?
Wiedziałem, że mnie prowokuje. Chciał, żebym zaatakował pierwszy. To była jego chwilowa strategia. Gdybym teraz na niego skoczył, on zrobiłby unik a ja wylądowałbym na ziemi. Wtedy byłbym łatwym celem, a Chetan by wygrał.
Do tego nie mogłem dopuścić.
Nie dałem mu tej satysfakcji i po prostu się na niego patrzyłem. Toczyliśmy walkę na spojrzenia, aż w końcu mój przeciwnik nie wytrzymał. Rozpędził się i rzucił na mnie, lecz ja zdążyłem przemyśleć jego cios. Uniknąłem go, a basior wywrócił się na grzbiet.
W mgnieniu oka dopadłem go i uniemożliwiłem jakikolwiek ruch. Spojrzałem na Vixen i spytałem:
Mogę?
Wadera spuściła wzrok i szepnęla:
- Przepraszam Chetanie.
Wbiłem kły w szyję wilka, a Vixen położyła się na ziemi ze łzami w oczach.
<Vixen?>