· 

Tajemnicza śmierć #6

Delikatny wietrzyk owiał mnie i kompankę. Tunel wychodził na ogromny, najwyraźniej zapomniany ogród. Wokół niego były ogromne, kamienne mury z dziwnymi symbolami i przesłaniami. Pięły się po nich pędy winorośli, a cały ogród pełen był róż, orchidei, moich ulubionych żonkili i innych kwiatów. Wciągnęłam w płuca zapach ogrodu i ruszyłam zapuszczoną alejką. Po chwili wahania Irni poszła za mną. Kwiaty ocierały mi się o łapy, a mi przypomniały się wszystkie szczęśliwe chwile z dzieciństwa i te, które wydarzyły się później. W moich myślach przewijały się wszystkie bliskie mi wilki. Przystanęłam i zerwała sobie jednego żonkila. Odwróciłam się do Irni i zobaczyłam, że wadera ma zamknięte oczy. Uśmiechnęłam się pod nosem, ale wtedy mój wzrok padł na to, co działo się za nami. Ziemia zapadała się, a mury runęły. Krzyknęłam ze strachu, ale do mojej przyjaciółki jeszcze nie dotarło, co się dzieje. Popędziłam przed siebie, jak najdalej od walących się murów. Domyśliłam się, że wadera już zorientowała się, co się dzieje, ponieważ usłyszałam pisk trwogi. Automatycznie odwróciłam się i z mojego gardła wydostał się okropny krzyk:

 

- NIE! 

 

 Zapadająca się ziemia była coraz bliżej tylnych łap Irni. W pewnym momencie jedna z jej łap opadła gwałtownie, ale wilczyca szybko się pozbierała i pobiegła dalej. Zadziałałam instynktownie i ruszyłam na pomoc przyjaciółce. Nagle pomiędzy nami zaczęła wysuwać się ściana, a ja na ten widok zdwoiłam wysiłki. W ostatnich sekundach wpadłam za Irni i silnym kopniakiem sprawiła, iż wadera znalazła się po drugiej stronie ściany. Uczucie ulgi zagościł jednak tylko na chwilę, ponieważ wtedy zrozumiałam, że teraz to ja jestem w ogromnym niebezpieczeństwie. Zanim zdążyłam w ogóle zareagować, wpadłam w przepaść. Wokół mnie była tylko i wyłącznie czarna pustka, a ja nie mogłam w żaden sposób spróbować ratunku. Moje łapy poruszały się rozpaczliwie, ale wiedziałam, że to nie pomoże w żaden sposób. 

Zaraz...

 

Świetlista sylwetka wilka przemknęła obok mnie i po chwili zniknęła. Potem druga tak samo. I trzecia. I kolejne! Dookoła mnie przemykały postaci tak dobrze znanych mi osób, które powoli tworzyły coś w rodzaju koszyka pode mną. Widziałam tam moją matkę, ojca, całą rodzinę, przyjaciół, obecną watahę. Byli tam wszyscy, dla których coś znaczyłam, i ci, którzy znaczyło coś dla mnie. Wilki małe i duże, grube i chude, latające, pływające, szamani, medycy, Alfy i wiele, wiele innych. Miałam wrażenie, że w pewnym momencie pojawił się nawet Firenzo, pomimo tego, że nie był wilkiem. Łzy pociekły z moich oczu, kiedy przyjrzałam się znajomym twarzom. Powoli eskortowali mnie na ląd, po czym rozpłynęli się w powietrzu. Kiedy otrząsnęłam się z szoku, rozejrzałam się po miejscu, w którym się znalazłam. Była to plaża, za którą znajdował się las. Po chwili wahania nad wodą a borem, ruszyłam w stronę lasu. Moje myśli nadal były zaprzątnięte twarzami wilków, ale na szczęście dosłyszałam cichy szelest w krzakach. Mój sztylet, który zawsze czekał w pogotowiu, poleciał w stronę krzaków. Z satysfakcją usłyszałam cichy pisk i zakamuflowałam się. Zaczęłam się skradać w stronę tamtego szelestu i ostrożnie rozchyliłam listowie. Dojrzałam tam małego wilczka, niewiele większego od Dremurr. Trąciłam go nosem, a ten zaskomlał cicho. Przerażona pochwyciłam go jak najdelikatniej w zęby i zaniosłam nad wodę. Nie wiedziałam co robić, zwłaszcza, że maluch zaczął popiskiwać, a z jego barku nadal wystawiał sztylet. Nie panując nad sobą wyciągnęłam mu ostrze. Krew popłynęła strumieniem, a ja odskoczyłam już w największej trwodze. Zaczęłam oblewać mu ranę wodą, ale szczeniak tylko krzyknął. Niespodziewanie za sobą usłyszałam jakieś dziwne zaklęcie i krew się zatamowała, a rana zaczęła się zamykać. Rozejrzałam się i dostrzegłam rudo złotego wilka, który wynurzył się z cienia. Miał biały brzuch i łapy, a na sobie jakąś dziwną szatę w piaskowym kolorze, na której były jakieś dziwne symbole. Kiedy się jej przyjrzałem, dostrzegłam na niej wiele rysunków tego samego oka. Tak, to było to oko. Byłam tego pewna. Wilk skinął na mnie i ruszył w stronę lasu. Niepewnie wzięłam szczeniaka za kark, uprzednio schowawszy sztylet, gdy usłyszałam łagodny, lecz stanowczy, głos rudo złotego wilka:

 

- Zostaw to młoda damo, nie będzie ci to potrzebne.

Ostrożnie wyjęłam sztylet i położyłam go na ziemi. 

- Szczeniaka też.

Tym razem przyjrzałam mu się że zdziwieniem.

- Sam trafi do domu. - Oświęcim mnie wilk i poszedł dalej. Delikatnie położyłam wilczka, który jakimś cudem zdążył już zasnąć, i potruchtałam za wilkiem.

 

 Dopiero teraz dostrzegłam, iż na niektórych drzewach wyryrw było to oko. Przyglądał się temu zjawisku z zaciekawieniem, a wilk w milczeniu szedł przede mną. Zdenerwowana ciszą, jaka zapadła, rzuciłam w jego stronę:

 

- Chociażbyś mi się przedstawił.

Wilk spojrzał na mnie i przez chwilę przyglądał mi się z uwagą. Kiedy skończył to robic, odwrócił się ode mnie i westchnął. 

- Na imię mam Trask. I byłoby mi miło poznać twoje imię.

Teraz to ja taksowałam go wzrokiem. Po chwili milczenia burknęłam:

- Jestem Vixen. - i po chwili wahania dodałam - A co stało się z tym szczeniakiem?

- Z Neimi? Spokojnie, nic mu nie będzie.

 

,,Oczywiście, że nie będzie" pomyślałam ,,W końcu już jest znakomicie wyszkolony... " urwałam. Przecież ja też od małego uczona byłam takich rzeczy. Zrobiło mi się żal malucha. On tak samo jak ja od wczesnego dzieciństwa uczył się zabijania i innych takich. Wiedziałam, że trauma po czymś takim zostaje na całe życie. Nagle poczułam znajomy, ale jednocześnie obcy zapach. Trask wprowadził mnie na teren jakiegoś stada wilków, które było dziwnie znajome. Niby wiedziałam gdzie jestem i wogóle, ale jednak nie miałam o tym pojęcia. Dookoła było mnóstwo różnych wilków, ale wszystkie ubrane były w te same szaty. W myślach mignely mi rozświetlone sylwetki wilków, które wcześniej uratował mnie przed upadkiem, ale natychmiast odegnalam te wspomnienia. Narazie najważniejsze było to, co działo się tu i teraz. W niektórych miejscach dało się dostrzec ślady po czymś w kształcie ognisk, a zapach dymu i spalonego węgla unosił się w powietrzu. Gdzieś w tym wszystkim wyczuwałam słaby zapach Irni. Rozejrzałam się, ale nigdzie jej nie dostrzegłam. W niektórych wilkach dostrzegłam niebywałe podobieństwo do członków mojej watahy. Większość z nich dostrzegła już nasze wejście, a ja zrozumiałam, że Trask musiał być kimś wyjątkowym, ponieważ z tych wszystkich wilków tylko troje z nich nosiło takie same grube, czerwone korale jak rudo złoty wilk, który mnie tu przyprowadził. Trask stanął, a kiedy ja zrobiłam to samo, popchnął mnie lekko, dając znać, że mam wejść do wielkiej jaskini przed nami. 

 

Przęłknęłam ślinę i zagłębiłam się w jej czeluściach.