· 

Godzina Największych Oszustw#3

Z nienawiścią wpatrywałam się w pyski moich oprawców. Basior szedł z mojej lewej, a wadera z prawej strony. Ja sama lewitowałam w powietrzu, związana jakimś niewidzialnym sznurem. Wilczyca szła pewnie, z czasem nawet zaczęła nas wyprzedzać. Kiedy była już wystarczająco daleko, wilk zbliżył się do mnie i szepnął mi do ucha:

 

- Ty wiesz już, kim jesteśmy, prawda? 

Milczałam. Nawet na niego nie spojrzałam, nie dając żadnego znaku, że go usłyszałam. Basior westchnął cicho i umilkł. Myślałam, że resztę drogi pokonamy w całkowitej ciszy, jednak myliłam się. Oprawca ponownie do mnie podszedł i zaczął mówić:

- Słuchaj, ja wiem, nie jesteś zachwycona całą sprawą, ale milczenie nic tu nie zdziała. Nie mogę nic ci powiedzieć, bo ja sam wiem tylko kto nam nakazał cię pojmać. To moja siostra - tu wskazał głową na białą waderę idącą przed nami - Wie wszystko o tej sprawie. Uwierz, chciałbym ci pomóc... - lecz basior nie dokonńczył wypowiedzi, ponieważ warknęłam i na niego kłapnęłam. Odskoczył ode mnie i przestał się odzywać.

 

Szliśmy w milczeniu. Moja krew wrzała, ale nie mogłam nic zrobić. Niewidzialna siła blokowała moje moce, przez co nie mogłam spróbować swoich sztuczek z kamuflażem bądź ataku za pomocą ziemi. Jedyne, co mi pozostało, to było szarpanie się. Wiedziałam, że o tej porze raczej nikogo nie będzie w lesie. Kiedy pomyślałam o wilkach z watahy, przypomniał mi się mój brat. Co się z nim dzieje? Gdzie teraz jest? Ciarki przeszły mi od końcówki ogona aż do czubka nosa. Wyobrażałem sobie najkrwawsze sceny, kiedy nagle oprzytomniałam. Przecież ja i Taktuk od małego byliśmy szkoleni na morderców. Śmiało można było powiedzieć, że byliśmy najlepszymi zabójcami w watasze. Nie jestem w stanie zliczyć, ile mordów dokonaliśmy. Nie byłam dumna z mojego poprzedniego życia, ale teraz stwierdziłam że do czegoś się przyda. Uśmiechnęłam się lekko w duchu. Owszem, może i byli bóstwami, ale nie mieli najmniejszych szans w porównaniu z moimi umiejętnościami. Zarówno tradycyjne metody zabijania jak i te magiczne nie były mi obce. W końcu byłam maszyną stworzoną do zabijania. 

 

Z obmyślania najkrwawszego planu rozboju wyrwało mnie gwałtowne szarpnięcie. Rozejrzałam się zaciekawiona i rozeźlona. Czarna wadera spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szyderczo na widok mojego wściekłego, ciekawego i przerażonego spojrzenia. Przed nami piętrzyła się ogromna budowla. Było to coś na kształt pałacu. Byłam w szoku. Nie byłam w stanie nawet powrócić do krwawych rozbojów, które miały miejsce w moich myślach. Powoli weszliśmy do tego dziwnego miejsca. To znaczy, oni weszli, ja "wleciałam".

 

Przemieszczaliśmy się po różnych korytarzach, które wyglądały normalnie jak baśniowy labirynt. Widziałam, że basior kilka razy próbował zagadać, ale w ostatniej chwili się powstrzymywał. Z resztą, nawet nie miałam ochoty z nim gadać. Na razie zajęta byłam podziwianiem tego miejsca.

Szliśmy i szliśmy. Po pewnym czasie oglądanie wciąż tych samych korytarzy zrobiło się nużące. Ziewnęłam i mlasnęłam śpiąca. W końcu była jakaś piąta rano. Kto normalnie wtedy nie śpi?

 

Zapadałam już w miłą drzemkę, gdy wadera wrzasnęła mi praktycznie prosto do ucha:

- Wstawaj! - po tych słowach opadłam na ziemię, uwolniona z niewidzialnych więzów - I nawet nie myśl o ucieczce albo żadnych sztuczkach - zaśmiała się - To miejsce jest odporne na wszystkie magiczne zaklęcia, moce itd. A teraz ruszaj się! - kiedy do mnie dotarło, co się dzieje, było już zapóźno. Wilczyca kopnęła mnie w głowę, a ja nie myśląc wiele, podniosłam się i z prędkością światła zaatakowałam. Wadera nie miała nawet czasu na reakcję. W moim pysku pojawił się sztylet, który zawsze trzymała przy sobie schowany. Automatycznie, tak jak przez wszystkie lata zleceń, sztylet przejechał po jej gardle. Albo raczej miał przejechać. Przeciwniczka w ostatniej chwili odskoczyła. Teraz to ja uśmiechałam się szyderczo.

- Idiotka - powiedziałam i roześmiałam się. Czy ona naprawdę myślała, że nie rozpozna, że to miejsce wcale nie jest odporne na magię? Przecież tyle lat spędziłam pośród wilków, które wiedziały o magii tak dużo, że dzięki nauce u nich byłam wręcz ekspertem. Wyplułam nóż i oblizałam wargi. Pokazała kły w strasznym uśmiechu i wypowiedziała w myślach zaklęcie. Z jej boków trysnęła krew. Wadera osunęła się na ziemię. Oddychała coraz wolniej, aż w końcu wydała ostatnie tchnienie. Prychnęłam. Wielkie mi bóstwa. Aby potwierdzić, że zginie już tutaj, pochwyciłam nóż w zęby. Podeszłam i z cichym, ochydnym dźwiękiem poderżnęłam jej gardło. Moje łapy, ogon i cała reszta ciała została obryzgana przez krew, która natychmiast wytrysnęła przez przeciętą tętnicę. Odwróciła się powoli i spojrzałam w oczy przerażonemu basiorowi. Kiedy spojrzałam mu w oczy, ujrzałam taką prośbę, takie błaganie... Przez chwilę litość walczyła z wrodzoną chęcią do zabijania.

- Przepraszam - wyszeptałam, a oczy mi rozbłysły - Ja jestem tylko maszyną do zabijania.

Wilk od razu podjął ostateczną próbę walki o życie. W jednej chwili znajdował się przy mnie, a w następnej na końcu korytarza. Roześmiałam się głośno i ruszyłam za nim. Za swoją kolejną ofiarą. 

- Gdzie jesteś? Pokaż się - powtarzała monotonnie te same słowa, jak jakąś mantrę. Musiałam wyglądać przerażająco: moje futro było zlepione od krwi, że sztyletu trzymanego w kołach kapał powoli czerwony płyn. Moje oczy nie miały w sobie nic, co by wskazywało, że jestem żywą istotą. Całości towarzyszył straszny uśmiech. Szłam powoli, mijając kolejne rozwidlenia. Moje pazury stukały cicho w kamienie. Usłyszałam cichy, prawie niedosłyszalny szelest. Odwróciła się gwałtownie i rzuciłam sztyletem. Moja broń minęła o kilka centymetrów przerażony pysk basiora. Natychmiast popędził w przeciwną stronę, jak najdalej przed siebie. Roześmiałam się ponownie i ruszyłam za nim. W biegu podniosłam sztylet. Może jakieś zaklęcie? Nie... Z nim rozprawę się tradycyjnie. Z lubością wciągnęła w nozdrza zapach jego trwogi.

Trafił w ślepy zaułek. Odwrócił się i spojrzał na mnie. Zwolniłam i zaczęłam iść majestatycznie, z łbem pochylony nisko. Na moim pysku nadal błąkał się szaleńczy uśmiech. Kiedy podeszłam do niego wyszeptałam:

- Przykro mi... 

W moich oczach nie było nawet cienia smutku.

 

Siedziałam w kałuży krwi. Za mną leżało ciało białego basiora. Z lubością oblizałam nóż. Tak zawsze kończyły się moje stany zabójczego szaleństwa. 

Usłyszałam krzyki. O tak... Czyżby znaleźli ciało tej czarnej idiotki? Dobrze... Pójdą teraz po śladach krwi... Znajdą mnie? Zapewne... Wstałam i wzięłam nóż w zęby. Zniknęłam i czekałam na ich przybycie.

Wibiegli do korytarza. Natychmiast zauważyli martwe ciało, ale mnie nigdzie nie było widać. Nawet nie byli uzbrojeni. Zaśmiałam się w duchu i pojawiłam się. Zobaczyli mnie i zaczęli się wycofywać. Spojrzałam na ich twarze i przerażająco przekrzywiłam łeb. Wiedziałam, że ostatnie słowa, jakie usłyszą, będą należały do mnie. 

- Nigdy - wysyczałam - Nie porywa się mnie o mojego brata.

Nagle ktoś z samego końca krzyknął. Wszyscy automatycznie odwrócił się, a ja dojrzałam czerwone futro, które świeciło nienaturalnie. Taktuk. Spojrzeliśmy na siebie i kiwnęliśmy głową jednocześnie. Mordy czas zacząć.

 

Ich krzyki były muzyką dla naszych uszu, krew błogosławieństwem. Nie zadziera się z takimi morderczymi maszynami takimi jak ja i mój brat. Starałam się jak najbardziej urozmaicić ich śmierć. Niektórym rozdzierałam gardło, innych podpaliłam. Złączyliśmy się z bratem,jak za dawnych czasów. Jeden umysł, dwa ciała. Krew była wszędzie, nawet na suficie. Nie przepuszcze nikomu.

Nikt z naszych przeciwników nie przeżył. Dyszeliśmy z moim bratem przez chwilę, po czym spojrzeliśmy na siebie. Pomimo tego, że cali byliśmy we krwi, przytuliliśmy się. Kiedy już trochę się uspokoiliśmy, rozejrzałam się po polu walki i... Przeraziłam. Gdyby to była moja wataha?! Gdybym wymordowała wszystkich z nich?! Przecież byli moimi przyjaciółmi! Spojrzałam ponownie na martwe ciała i naszła mnie ochota, aby zwymiotować. Boże, przecież oni mogli mieć rodziny! Przyjaciół, idealne życie, dopóki... No właśnie. Dopóki my się nie pojawiliśmy. Odwróciła się od nich i wtuliłam łeb w brata. Nasze łzy mieszkały się i skapywały na ziemię. Było ml i tak przykro, tak smutno, tak... 

Nagle ktoś wbił mi nóż w plecy, przedziurawiając serce. 

 

(nie, nie zginęłam jakby co)