Pył wzbił się z ziemi, kiedy przebiegłam po niej z prędkością światła. Serce waliło mi w piersi, pompowało krew tak szybko, że całe moje ciało było rozgrzane. Miałam wrażenie, że odliczało czas do mojej śmierci, że chce wykonać wszystkie uderzenia, które mi jeszcze zostały, właśnie teraz. Za sobą usłyszałam wycie. To przeklęte wycie, które miało zwiastować moją śmierć. Moje liczne rany krwawiły mocno, jednak ja, w tym momencie odporna na ból, biegłam bez opamiętania. Naraz poczułam, jak coś wgryzło mi się w udo. Zawyłam rozpaczliwie i zaczęłam walić we wszystkie drzewa i miotać się, byleby zrzucić z siebie napastnika. Domyśliłam się, iż osiągnęłam
upragniony efekt, ponieważ zrobiło mi się o wiele lżej na grzbiecie.
Niestety ogromny pniak zmusił mnie do zboczenia że ścieżki, którą dotychczas biegłam. Wiedziałam, że nie uda przeskoczyć mi się konara, więc gwałtownie skręciłam w lewo. Tyle że panika i chęć zagubienia przeciwników mocno zadziałały na mą niekorzyść. Przez to, że całą uwagę poświęciłam na modlitwy i zagubienie napastników, nie dojrzała, iż strona, na którą skręciłam, gwałtownie opada w dół. Z łomotem stoczyłam się po stromym zboczu, a wszystkie igły, liście, gałązki i inne takie właziły w moje rany. Kiedy w końcu zatrzymałam się na płaskiej powierzchni, ból uderzył że zdwojoną siłą. Syknęłam, ale to nie był czas na ubolewanie i oglądanie ran. Natychmiast poderwałam łeb w górę, tak gwałtownie, że kolejna fala bólu uderzyła mnie, tym razem w kark. Przez oczy pełne łez spojrzałam nad siebie i dojrzałam wilki. Te wilki, które były przyczyną mojej szybkiej ucieczki. Te wilki, które próbowały mnie zabić. Nagle zaśmiałam się. Zaczęłam śmiać się bez opamiętania, ponieważ zdałam sobie sprawę, że to ja jestem jedną z najlepszych morderczyń. Ochota do śmiechu przeszła mi od razu, kiedy sztylet przeleciał koło mojego pyska, prawie rozrywając mi ucho na strzępy. Wilki po chwili oddalił się, a ja z ciężką głową ponownie opadła na ziemię. Próbowałam wszystko ułożyć w jedną i spójną całość, ale od razu wszystko zawirowało mi przed oczami. Zanim się zorientowałam, straciłam przytomność.
Obudziłam się po kilku godzinach. Wiedziałam, ile czasu minęło, ponieważ podczas ucieczki światło słoneczne dawało znać, że było wczesne południe, a teraz była noc "Chwila...". Gwałtownie poderwałam się, ale natychmiast upadłam. Była noc, ale obok mnie była jakaś świecąca kula. Przyjrzałem się jej dokładnie. Nie, nie była to kula światła. Z wrażenia wmurowało mnie w ziemię. Był to feniks. Piękna, mityczna istota, obdarzona wieloma magicznymi mocami. Jego ogon przechodził w majestatycznie, lśniące płomienie, skrzydła rozświetlało własnym ogniem noc. Nie byłam w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Podziwiam po prostu to rzadkie, mityczne piękno, nie mogąc nadziwić się wyjątkowością tego stworzenia. Jego oczy, czarne jak noc, spojrzał na mnie, a ja doświadczyłam wewnętrznego płomienia odwagi i nadziei. Nagle feniks zaczął do mnie podchodzić. Posiadała dużą wiedzę na temat feniksów, ponieważ zawsze się nimi niezmiernie interesowałam. Kiedy do mnie dotarł, nachylił się nad moimi rana i i zapłakał. Od razu zorientowałam się, o co mu chodziło. Moje rany natychmiast się zagoiły, a ja sama poczułam ulgę, która nadeszła po ogromnym bólu. Wiedziałam, że był zwierzęciem moich marzeń. Zerknęłam w jego oczy. Domyśliłam się, że oboje doświadczyliśmy tego samego: on też zrozumiał, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
- Firenzo - wyszeptałam ochryple - nazwę cię Firenzo.
Feniks ochoczo pokiwał głową. Uśmiechnęłam się. Od teraz będę posiadaczką niesamowitego pupila.