Wypoczywałam sobie w ciepłym słońcu, napawając się zapachem wiosny. Delikatne źdźbła trawy muskały mój pysk i resztę ciała. Ptaki śpiewały pieśń o wiośnie, kwiatach, i miłości która właśnie teraz rozkwita. Zapadałam właśnie w jedną z tych drzemek, które dają ukojenie na długi czas, gdy nagle mój senny spokój zakłócił dziwny, nieznany mi zapach. Rozejrzałam się niespokojnie, lecz po chwili ponownie ułożyłam się do snu. Pomimo tego, że ptaki nadał śpiewały a słońce grzało moje futro, okrobny fetor owego zwierzęcia nie dawał mi spokoju. Zniecierpliwiona podniosłam łeb i poniuchałam powietrze. Tak, zdecydowanie zwierzę. Prawdopodobnie płeć żeńska. Była ich gromadka. I zdecydowanie nie miałam pojęcia, co to jest. Wielce zaintrygowana podniosła się i ruszyłam śladem zapachu. Na ziemi nie było żadnych odcisków łap bądź kopyt. Wszystko, byleby nie wąż. Truchtałam za odorem, raz po raz przeskakując jakiś konar bądź inną przeszkodę. Fetor dobiegał zza krzaków po mojej lewej, więc zaciekawiona skręciłam w tamtą stronę. Chwilę zajęło mi przeciskanie się przez gąszcz, lecz czułam, iż owa intrygująca istota była coraz bliżej. Kiedy skończyłam tę niewygodną przeprawę, zrozumiałam, że wejście na tę polanę to był wielki błąd. Ujrzałam maciorę z warchlakami. Niestety, wiatr i szum krzaków zadziałały na moją niekorzyść. Maciora odwróciła się w moją stronę. W jej oczach narastała furia. Zaczęłam powoli się wycofywać, aż nagle puściłam się biegiem. Dzika świnia biegła za mną, a ja ujrzałam swój ratunek w pobliskim drzewie. Z rozpędem wbiegłam na nie i zaczęłam się wspinać. Gdy dotarłam do wysokiej, długiej i rozłożystej gałęzi, usiadłam i spojrzałam na rozsierdzoną maciorę. Oby gałąź była w miarę wygodna, bo czekają mnie długie godziny samotności na tym drzewie.