· 

Z deszczu pod rynnę #3

Ocknąłem się i w moje nozdrza natychmiast uderzyło mnóstwo nowych wilczych zapachów. 

Ostrożnie wstałem, właściwie nic mi nie dolegało, a po przygodach dnia poprzedniego spodziewałem się nieco innych efektów. Nie zdążyłem jeszcze do końca rozejrzeć się po jaskini w której się znajdowałem, gdy z jednego z jej mrocznych kątów wyłonił się brązowoszary basior.

- Nareszcie się obudziłeś. - powiedział, mierząc mnie wzrokiem. - Już myśleliśmy, że trzeba spisać Cię na straty. A, tak na marginesie, nazywam się Ayven. - dodał po chwili, widząc mój zmieszany wzrok. 

- Marston. - wybąkałem pod nosem, starając się unikać kontaktu wzrokowego. - I.. zgaduję że powinienem Ci podziękować za ratunek. - powiedziałem niepewnie. 

- Odłożymy to na później. Teraz poznasz Alfę. - odparł i ruszył w stronę wylotu groty. Truchtem pobiegłem za nim. 

Na zewnątrz słońce grzało w najlepsze, odbijało się w śniegu i przebijało przez bezlistne gałęzie drzew.

Nieopodal małego strumienia dostrzegłem czarnego wilka, który również był przy wydarzeniach poprzedniego dnia. Wylegiwał się na niewielkim głazie, zdawałoby się, że spał ale gdy przechodziliśmy parę metrów dalej, podniósł łeb i jego wzrok powędrował do naszej dwójki. Zacząłem się zastanawiać czy to jego miał na myśli Ayven, mówiąc o Alfie.

- To nie Alfa, to Samael. Jest liderem Zwiadowców. - odpowiedział na pytanie, które zadałem sobie w myślach. - Alfa jest tam. - wskazał na szarą wilczycę, wychodzącą z lasu. Zaczęła zmierzać w naszym kierunku. Ja trzymałem się za plecami większego wilka. 

- Alesso, to ta zguba, którą wczoraj wyciągneliśmy z jeziora. - rzekł, wskazując na mnie głową. 

Skinąłem powoli łbem, nie do końca wiedząc jak się zachować. - Nazywam się M-marston. - wydukałem, nerwowo śmiejąc się pod nosem. Obrzuciła mnie wzrokiem od stóp do głów i na jej pysku powoli pojawiał się uśmiech.

- Witaj w stadzie, Marstonie. - powiedziała. W tym momencie zarówno mi, jak i Ayvenowi opadła szczęka. 

Nie wiedziałem czy powinienem się cieszyć czy raczej rozpaczać. Odkąd opuściłem rodzinne okolice nie miałem kontaktu z żadną watahą i z żadnym innym przedstawicielem mojego gatunku. Zanim zdążyłem wyrazić swoje zaniepokojenie wilczyca dodała: 

- Nasza wataha przyjmie każdego zagubionego wilka, czy to młodego czy starego, nie bacząc również na jego pochodzenie czy żywioł. Jednakże... - tu rzuciła mi groźne spojrzenie. - Wiedz, że mamy tutaj pewne zasady i hierarchię. - jej wzrok złagodniał. - Czuj się jak u siebie. 

Zarzuciła srebrzystoszarą grzywą i odwróciła się, zmierzając ku strumieniowi.

Niepewnie zerknąłem w bok, ale nie dostrzegłem drugiego wilka.

Sprawy zaczynają przybierać interesujący obrót, pomyślałem.

 

KONIEC