Otworzyłem niechętnie oczy, po tym jak promienie słońca postanowiły przebić się bezlitośnie przez moje zaciśnięte powieki, tym samym wybudzając mnie z popołudniowej drzemki. Podniosłem się z ziemi i rozprostowałem zastygnięte już odrobinę kości.
Strumień obok którego się znajdowałem wyglądał teraz niesamowicie, światło tańczyło po jego powierzchni, tworząc piękne kompozycje barw i kształtów. Podszedłem do brzegu i wsadziłem pysk w wodę, nie rozwodząc się dłużej nad jej wyglądem.
Nic dzisiaj nie zapowiada kłopotów, nie mam też nic do zrobienia - pomyślałem. W takim razie chyba nic nie stoi na przeszkodzie w zwiedzaniu okolicy.
Nieopodal rzeka zanikała w ogromnym gąszczu łysych krzewów i drzew, gdzie ledwo docierały promienie słońca.
Próbowałem sobie przypomnieć nazwę lokacji, otwierając na oścież wszystkie zakurzone szufladki w mojej głowie.
Oświeciło mnie i załapałem, że przed mymi oczyma znajduje się ten las z niedorzeczną legendą, krążącą na jego temat - Puszcza Życzeń. Co nie zmienia faktu że sam gąszcz, mimo iż zaśnieżony i bez liści, już wygląda strasznie. Pokręciłem łbem i ruszyłem przed siebie, raz kozie śmierć.
Po wkroczeniu do Puszczy stwierdziłem że nie była ona taka straszna jak myślałem. Pobiegłem radośnie przed siebie, omijając pnie drzew i skacząc przez wielkie zaspy śniegu. Kilka wiewiórek umknęło przed moimi łapami, ptaki z przerażeniem podniosły się do lotu.
Trzask.
Zatrzymałem się momentalnie i rozejrzałem dookoła. Nie zauważyłem nic niepokojąceg-
Oddech. Na. Moim. Karku. Ciche sapanie.
Powoli odwróciłem się za siebie i odskoczyłem w porę żeby uratować mój łeb przed wylądowaniem w paszczy niedźwiedzia.
Mało co nie zapominając o oddychaniu, dałem nura w głąb lasu. Cały czas za moim ogonem słyszałem ciężkie łapy wgniatające się w śnieg i głośne warczenie.
Starałem się zgubić drapieżnika robiąc coraz to bardziej skomplikowane slalomy między drzewami, ale na niewiele się to zdawało. Myśl, myśl. Przede mną, przerzucona przez strumień, leżała ogromna, wydrążona w środku kłoda starego dębu.
Załamie się pod ciężarem miśka. Jeżeli przebiegnę przez nią wystarczająco szybko, pozbędę się niechcianego towarzysza na (mam nadzieję) dłuższą chwilę.
Przyspieszyłem ile sił w łapach i w parę sekund znalazłem się po drugiej stronie. Odwróciłem się z triumfalnym uśmiechem, żeby dostrzec jak drewno pęka, a niedźwiedź wpada w lodowatą toń rzeki, wydając swój ostatni, rozpaczliwy ryk.