Byłem małym wilczkiem, może parumiesięcznym, słodkim, puchatym i milusim szczeniaczkiem. Leżałem spokojnie razem z moim bratem w niedużej, zimnej i nieprzyjemnej jaskini, która nijak pasowała do ciepłego nastroju wewnątrz. Rodzice wyszli na polowanie, podobnie jak większość watahy. Zastanawiałem się, co przyniosą. Króliki? Może sarnę? Jak się im poszczęści, to może - wspólnymi siłami - przytargają całego niedźwiedzia?
Tak rozmyślałem i rozmyślałem. Marzył mi się łoś - jest smaczny i sycący, co jest bardzo ważne.
Godziny mijały, a w każdym razie tak mi się wydawało. Nie znam się na tym. Wiem tylko, że minęło dużo czasu, a ja i mój brat - Brok, niepokoiliśmy się coraz bardziej. Rodzice, a zarazem reszta watahy nie wracała. Czułem, że coś jest nie tak.
Do mojego nosa dotarł zapach krwi. Znajomej, wilczej krwi. Spojrzałem porozumiewawczo na Broka i oboje rzuciliśmy się pędem naszych młodych łap.
Biegliśmy przez las, który wydawał się tak ogromny, tak przytłaczający i tak straszny, że w innej sytuacji nigdy byśmy tam nie weszli. Nie mówiliśmy nic, jedynie pędziliśmy w zgodnym rytmie, przeskakując przez gałęzie i ślizgając się na mokrych od deszczu kamieniach, a nasze myśli zaprzątała tylko troska o naszych rodziców.
W końcu, wyczerpani, dotarliśmy do niedużej skarpy, gdzie usiedliśmy z wywieszonymi językami.
Zawsze się świetnie rozumieliśmy - nie potrzebowaliśmy słów, wystarczyło samo spojrzenie i już wiedzieliśmy, o co chodzi.
Tak było też tym razem - w milczeniu podjęliśmy decyzję o dalszym poszuliwaniu, pomimo wyczerpania. Kiwnęliśmy głowami i wróciliśmy do lasu.
Z każdym uderzeniem łap, zapach stawał się coraz wyraźniejszy, a my coraz bardziej się baliśmy. Baliśmy się tego, co zastaniemy na miejscu. I słusznie.
Na polanie, na którą dotarliśmy, leżała cała nasza wataha. I nie, nie wypoczywała. Umierała.
Ze skowytem rzuciliśmy się w stronę rodziców, oglądając ich martwe ciała. Nie docierało do mnie, że nie żyją. Przecież mieli wrócić do domu ze świeżym mięsem, potem mieli zabrać mnie i Broka nad rzekę. Jednak, ich stan mówił co innego. Z zadumy wyrwał mnie krzyk brata, każącego mi uciekać. Jedno spojrzenie, tyle informacji. Zaatakowała ich inna wataha. Brok także w tej chwili umiera. Ja też mogę podzielić jego los, jeśli nie ucieknę. Jeszcze raz szybko popatrzyłem w przerażone oczy Broka i...
Obudziłem się.
Koniec