Zastygliśmy w bezruchu przyglądając się ptakowi.
Byłem pod wrażeniem. Wielkie skrzydła i dziób potrafiący łamać kości. Spojrzałem na Areliona czekając na polecenie.
Nie doczekałem się rozkazu. Przykucnąłem myśląc jak najlepiej będzie zaatakować ptaka.
Instynkt podpowiadał mi zajść go od tyłu, przyciągnąć do ziemi tak by jego długie pazury ryły po piasku, a w pysku trzymać jego szyje i zadzierać ją maksymalnie do góry. Postanowiłem spróbować, kiedyś mogę nie mieć wyboru. Muszę zdobyć takie doświadczenie. Jestem zarówno zwiadowcą jak i
opiekunem. Muszę umieć chronić szczenięta. Nie pozwolę na śmierć dziecka którejś z wader. Powstrzymałem się cudem od trzepania na boki łbem. To przykułoby uwagę stworzenia. Zacząłem się powoli skradać
tak by znaleźć się w odpowiednim według mnie strategicznie miejscu. Razem z Arelionem
przemieszczaliśmy się niczym cienie wzdłuż linii drzew. Musiałem przyznać, że to stanowisko bez dwóch zdań mu się należało. Gdybym nie wiedział o jego obecności nawet nie zauważyłbym poruszanie się drzew.
Czułem do niego duży respekt, szczególnie gdy byliśmy w „Pracy”. Na terenie watahy nie przejmowałem się tak tytułami, szczerze rzadko mnie one interesowały. Utwierdziły mnie w tych myślach moje doświadczenia z przeszłości. W końcu jak basior niebędący nawet rekrutem może wygrać pojedynek w podchodzeniu z najwyżej postawionym zwiadowcą? No raczej nie może. Uśmiechnąłem się z przekąsem na to wspomnienie. Moja uwaga z powrotem skierowała się w stronę ptaka Wystrzeliłem jak z torpedy przyciągając zwierze do ziemi.
Robiłem wszystko by nie pozwolić mu rozłożyć skrzydeł. Arelion szybko wkroczył do akcji, szarpiąc go za pióra na szyi. Wymieniliśmy się spojrzeniami oboje wiedzieliśmy,
że nie powstrzymamy ptaka na długo. Jednak znajdowaliśmy się w bardzo korzystnym położeniu, jeden ruch któregoś z nas i ptak będzie martwy. Nagle z góry zleciała na nas rozpędzona kula piór. Złapała mnie szponami za futro i niosła kawałek. Po czym z hukiem runąłem na ziemie. Przeszyła mnie fala bólu, jednak instynktownie podniosłem się na łapy czekając na kolejne uderzenie.
Wielki ptak ponownie zaatakował. Wykonałem szybki unik, patrząc w stronę Areliona. Nasze spojrzenia się spotkały, skinął mi głową i ruszył w stronę lasu. Biegliśmy jeszcze chwile, po czym zatrzymaliśmy się w zagłębieniu pod wielkim głazem. Usłyszałem lekko zachrypnięty z nadmiaru wrażeń głos zwiadowcy. -No to się porobiło- oboje wybuchliśmy śmiechem, w oddali było słychać zwycięskie pokrzykiwania orłów. My również byliśmy zadowoleni po podsumowaniu całego zajścia. Orły będą pamiętać, że w każdej chwili mogą zostać zaatakowane i nawet zwierzę naziemne może im zagrozić, co pewnie dzieje się rzadko. W czasie drogi powrotnej rozmawialiśmy o tym, co muszę poprawić i co zrobiłem dobrze, zdania co chwile były przerywane przez pióra, które utknęły nam w gardłach w czasie szarpaniny.
KONIEC