Podążałam spokojnie pomiędzy różnorakimi terenami watahy. Za pewne większość wilków jeszcze smacznie spała. Ja postanowiłam pozwiedzać nieco nasz dobytek, wypadałoby w końcu znać go jak własną kieszeń. Teraz byłam Betą, choć dalej w pełni nie docierała do mnie ta myśl. Chciałam nieco odciążyć naszą Alfę w obowiązkach, choćby takich jak oprowadzanie nowych. Ale jak tu oprowadzać, gdy samemu nie zna się na własnych terenach? Dlatego szłam i podziwiałam, starając się zapamiętać położenie choćby najmniejszego kamyka. Awans w hierarchii nieco wybił mnie z codziennego rytmu. Teraz nawet moje lenistwo spadło na drugi plan. Chciałam wpływać na społeczność watahy, w sposób najlepszy jaki umiałam. Ale sama nie wiedziałam, co powinnam robić na moim nowym stanowisku! Uparcie układałam w głowie listę moich potencjalnych obowiązków. Służenie radą. Może nie we wszystkim mogłam komuś poradzić, ale Bety chyba powinny być zaufane, no nie? W każdym społeczeństwie przydaje się też mediator. W końcu nie ma rodzin, w których nigdy nikt się nie kłóci. Rola mediatora by mi odpowiadała, zawsze lubiłam rozwiązywać konflikty, nawet te z pozoru błahe. Mogłabym również... Z moich zamyśleń wyrwał mnie nagły szmer w pobliskich zaroślach. Zatrzymałam się i pozostałam w bezruchu, nasłuchując co było źródłem nagłego dźwięku. Ten nie powtórzył się jednak, więc ruszyłam dalej. To najpewniej jakieś małe zwierzę, trzeba pamiętać, że przecież nie żyjemy tu sami. Być może był to zając, a być może jakaś ptaszyna. Uwielbiałam przyglądać się niektórym gatunkom ptaków. Ich zachowanie budziło we mnie swego rodzaju podziw. To jak wzajemnie o siebie dbają, jak wykorzystują swój spryt, na przykład w celu zdobywania pożywienia. Do dziś pamiętam tę niewielką wronę, która uparcie zrzucała orzechy na ogromne kamienie, aby je rozłupać. Teraz jednak większość ptaków odlatywała z naszych terenów. Widok ptasich zbiorowisk też był warty uwagi. Uwielbiałam wpatrywać się w czarne plamy na niebie, które tak szybko uciekały z widoku. Najpiękniejsze były białe ptaki, najpewniej gołębie. Te, które wzbijały się dość wysoko, latając po okręgach pojawiały się i znikały dzięki słonecznej iluzji. Widok ten budził we mnie refleksje nad przemijaniem, a to zaś w pewien sposób poprawiało mi humor. Myśl, że kiedyś to moje dzieci będą się wpatrywać i żyć pod tym niebem napawała mnie pozytywną energią. Idąc dalej, ciągle nie odrywając wzroku od wyjątkowo bezchmurnego dziś nieba, przysłuchiwałam się rozchodzącym się po lesie odgłosom. Odkąd spadł śnieg najczęściej słyszanym dźwiękiem było jego skrzypienie, gdy zapadał się niezgrabnie pod ciężarek kroczącego. Oprócz tego gdzieniegdzie słychać było jeszcze łamane przez wiatr słabe gałęzie. Zima odbiła się na faunie i florze, nie zostawiając nigdzie zielonego miejsca. Górskie szczyty spowiły śnieżne opady, z oddali góry wydawały się usypanymi przez Bogów masywami śniegu. Rzeki zamarzły, ale przynajmniej umożliwiło to szybkie przemieszczanie się pomiędzy brzegami. Oczywiście nie zawsze było to bezpieczne, trzeba było zachować ostrożność stąpając po cienkim lodzie. Nie raz nieostrożne szczenięta wpadały do lodowatej wody i nie były w stanie wyjść z niej o własnych siłach. Gdyby nie czujne oczy ich matek mogłoby to się kończyć ich śmiercią. U nas w watasze nie było szczeniąt, co miało swoje plusy i minusy. Nikt nie musi się nimi zamartwiać, czy są zdrowe i w jednym kawałku. Z drugiej strony pusto jest bez nieustających pytań od ciekawskich młodziaków, bez niewielkich łapek tupiących po polanach. Nie mogłam się doczekać, aż jakieś się pojawią. Jestem pewna, że pierwsza para, która spłodzi potomków nie będzie miała ciężko. Wywoła to z pewnością ogromną radość i zamieszanie w naszych progach, mogę śmiało powiedzieć, że wszyscy będą chcieli wziąć jakiś udział w wychowaniu ich.
Idąc dalej zorientowałam się, że łapy poniosły mnie nieco za daleko. Znajdywałam się nieopodal ludzkiej osady, przed którą zawsze byliśmy ostrzegani. Z kominów sączył się gęsty dym, wyglądało to tak, jakby to z niego powstawały chmury na niebie. W człowieczych domach nie paliły się światła, była wczesna pora, więc miałam nadzieję, że jeszcze śpią. Ciekawość wzięła górę, postanowiłam nieco lepiej przyjrzeć się jak żyją dwunożne istoty. Ich osada znajdywała się na niewielkim jeziorze, choć teraz całkowicie ono zamarzło. Do skupiska chałup prowadził dziwaczny most, który zdecydowanie nie wyglądał na stabilny. Postanowiłam nie ryzykować przekraczając go, przecież można przyjrzeć się osadzie z bezpiecznej odległości. Ludzie byli zagrożeniem. Posiadali bronie różnorakie i dziwne, takie, jakich jeszcze wcześniej nie dane mi było zobaczyć. Ubierali się w zwierzęce skóry, niektórzy chełpili się wilczymi futrami, nosząc je dumnie na grubych barkach. Najpewniej byli to łowcy, podkreślający swój autorytet w wiosce. Jakkolwiek okrutne by to nie było, muszę przyznać, że wilki nie były łatwym celem do upolowania. Na wieży strażniczej dostrzegłam jednego z nich. Stał spokojnie, przyglądając się okolicy. Moje jasne futro umożliwiło mi kamuflaż. Stałam w bezruchu, jak słup soli, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Oczy miał jasne, przepełnione czymś niezwykle tajemniczym. Wpatrywał się w leśną gęstwinę, trzymając w dłoniach drewniany łuk. Nie miałam zamiaru testować jego celności. Powoli czołgając się przesuwałam się w kierunku rosnących obok drzew iglastych. Wtedy usłyszałam głośne ujadanie psów, a chwilę potem stukot ich łap o drewniany most. Skrzypiał on niesamowicie, do czego prawdopodobnie przyczynił się mróz. Postanowiłam nie ruszać się z miejsca, mogło się okazać, że nie byłam wystarczająco szybka, aby uciec przed sforą psów. Przemknęły niesamowicie prędko, nawet nie zdążyłam się przyjrzeć ich wielkości. Dopiero po chwili wstałam, upewniając się, że ani strażnik, ani żadne zwierzęta mnie nie ujrzą. Wtedy dopiero zauważyłam, że wśród psich łap, na śniegu są też odbicia znacznie mniejszego stworzenia. Zapach wyraźnie wskazywał na kota. Dlaczego go goniły? Czy w ogóle jeszcze żyje? Mój medyczny instynkt nie pozwolił mi opuścić stworzenia w tarapatach, może będzie potrzebowało mojej pomocy. Ruszyłam biegiem po pozostawionych śladach, w duszy powtarzając sobie, że wszystko będzie dobrze. Kilka minut później znalazłam się na polanie. Psy zgromadziły się w jednym punkcie. Było ich cztery i wcale nie należały do największych. Na oko tylko jeden przewyższał mnie w kłębie, ale jedynie o kilka centymetrów. Nos podpowiadał mi, że kot również znajduje się na polanie. jego zapach był teraz wyraźniejszy, chyba każdy tropiciel potrafi rozpoznać zapach świeżej krwi. Postanowiłam zaryzykować.
-Panie i panowie, cóż to za zgromadzenie? -Ostentacyjnie wkroczyłam na polanę.
Czworonogi odwróciły się gwałtownie, dwa z nich miały zakrwawione pyski. Nie oszczędziły sobie szczerzenia kłów i dostojnych warknięć. W tym momencie nieco utraciłam swoją pewność siebie.
-Nie Twoja sprawa, wadero. -Rzucił najwyższy z psów, obnażając zęby. -Wynoś się stąd, bo skończysz jak ona!
Złapał w pysk, jak się okazało kotkę, po czym podrzucił ją w powietrze niczym futrzaną zabawkę. Dało się słyszeć głośne jęknięcie gdy złapał kicię ponownie w paszczę.
-Czterech na jednego, phi. Matka zawsze mi powtarzała, że psy nie mają honoru. Nie wiem jak to się stało, że stworzenia tak majestatyczne jak wilki przeistoczyły się w pokraczne bękarty wilczego rodu. -Po tych słowach skupiłam się w zupełności na własnych umiejętnościach. W panowaniu nad wodą mało kto mi dorównywał, tym razem też nie mogłam się zawieść na moim żywiole.
CDN