· 

Wędrówka #2

Przyglądałem się nieco zdziwiony waderze, która najwyraźniej utknęła na dobre w tej dziurze pełnej połamanych gałęzi. Jej futro było bardzo jasne, może nawet bielsze od mojego własnego. Przyglądała mi się patrząc prosto w moje blade oczy. Wyglądała na dość młodą, dawałem jej mniej niż dwa lata. Przez chwilę zawahałem się co powinienem poczynić w takowej sytuacji.

 

-Czy szanowna panienka nie jest czasem w opresji? -uniosłem jedną brew sarkastycznie.

Różowonosa wydawała się nieco nadąsana moim pytaniem. Przez chwilę sądziłem, że rzuci krótkie "bynajmniej", aby potem ostentacyjnie obrócić się do mnie plecami. Ona jednak zmarszczyła pyszczek i krótko przytaknęła.

-Nie ruszaj się, muszę coś wykombinować. -Oddaliłem się kawałek w celu znalezienia czegoś po czym nieznajoma mogłaby się wspiąć. Otaczało nas mnóstwo drzew, niektóre gałęzie mógłbym połamać, ale czy to już nie jest dewastacja? Zrzucanie kamieni aż wypełnią wystarczająco dół też było jakimś pomysłem, ale bardzo długotrwałym, a przez to też i głupim. Popatrzyłem na swój długi szal.

-Ohh, obym nie musiał tego żałować. -Westchnąłem ściągając z siebie ulubiony materiał. Wolałbym by się nie podarł, ani nie pobrudził...

Uwiązałem go do pobliskiego drzewa i zrzuciłem w dół. Nie był wystarczająco długi, ale jeśli wadera okazała by się wystarczająco skoczna mogłoby się jej udać. Spojrzałem w dół i oceniłem jej szanse. Były niewielkie.

-Spróbuj doskoczyć, jak nie to poszukamy innego roz...-Zanim skończyłem zdanie wadera stała już przede mną.  Była znacznie mniejsza ode mnie, dopiero teraz wyraźnie rzucało się to w oczy. Uśmiechnąłem się połowicznie. -No nic, nieważne.

-Dziękuję za pomoc. -Mówiąc to z prędkością światła zwijała mój szal z ziemi. -Mam nadzieję, że się nie zniszczył.

Cóż za pokora, zaśmiałem się w myślach. Wadera skuliła się jakbym wzbudzał w niej strach, a w swoich niewielkich łapkach trzymała czerwoną apaszkę tuż przed moim nosem. Chwyciłem ją i dokładnie obejrzałem, a nieznajoma przyglądała się temu z niepokojem w oczach.

-Jest cały, możesz odetchnąć z ulgą. Zresztą, najważniejsze, że Ty jesteś w jednym kawałku. Bo jesteś, hę?

Pokiwała ochoczo głową, a jej ogon delikatnie zamerdał.

-Nazywam się Sarene. -przystępowała z łapki na łapkę. -Jeszcze raz dziękuję, em..

-Raksha. Mam na imię Raksha.

-Dziwne imię, Raksho.

-Mój ojciec mi takie nadał. Jest miłośnikiem wszelakich udziwnień. -Uśmiechnąłem się na myśl o nim. Dziwne, Ozyrysie, że ciągle wpadasz do mojego umysłu, nawet kiedy nie chcę o Tobie mówić.

Wadera dalej uśmiechnięta zmieszała się nieco, a między nami zapanowała nieręczna cisza. Ale przecież to normalne, że dopiero co poznani ze sobą nie mają o czym rozmawiać, a przynajmniej tego nauczyło mnie moje ośmioletnie doświadczenie. Poza tym, może to różnica wieku nieco nas zablokowała.

-No dobrze, co Cię tu w ogóle sprowadza, moja mała? Jesteś stąd, czy to wizyta czysto turystyczna?

-Właściwie... to żadna z tych opcji. Powiedzmy, że zmuszona byłam do przeprowadzki w natychmiastowym tempie.

-No to możemy założyć klub szybko wyprowadzających się. -Uśmiechnąłem się do niej. -Masz pojęcie, gdzie właściwie jesteśmy?

 

Pokręciła przecząco głową

 

-No cóż, przynajmniej teraz nie jestem już osamotniony. Jeśli nie masz konkretnego kierunku w którym zmierzasz, to co powiesz na to, byśmy razem pobłądzili po okolicy? Myślę, że oboje na tym skorzystamy, zima nie bywa łaskawa.

Ta pora roku wyjątkowo szybko nadeszła, zanim się obejrzałem byłem niemal niewidoczny na śniegu. Lekko prószył co jakiś czas, przyozdabiając krajobraz białymi elementami. Ale ciężko było już zdobyć wodę, gdyż jeziora pozamarzały. Gdyby nie to, że los obdarował mnie choć drobnym talentem do tej cieczy już dawno umarłbym z pragnienia. Zwierzyna zostawiała ślady i rzekomo łatwiej ją było wytropić, ale rzeczywistość była bardziej okrutna. Zające jakby wyparowały, nie spotkałem ani jednego odkąd zima nadeszła. Z moich przemyśleń wybił mnie delikatny głos Sarene.

-Uważam, że to dobry pomysł, przyda mi się jakiś towarzysz podróży.

Jeszcze w tym samym momencie wspólnie obraliśmy kierunek, w którym mieliśmy iść. I tak zaczęła się nasza wspólna przygoda, dwóch białych osobników, kroczących po cichu po śniegu, śmiejących się co jakiś czas. A gdzie los nas miał zaprowadzić, dopiero mieliśmy się dowiedzieć.

 

<Sarene?>