· 

Diabeł Tasmański 1# ,,Wstęp do Przygody"

Śniłem właśnie o rzeczach, których dowiedziałem się w dniu wcześniejszych. Ziemia kręcące się na swojej orbicie wśród podobnych do siebie planet jedyna żywa. Gwiazdy śpiewające jej ballady, Słońce dotykające ją ciepłymi promieniami niczym oddany kochanek, Wenus rumiana i rozchichotana słysząc żarty Marsa, Jowisz i Uran opiekuńczo uśmiechający się do Zielonej Pani, oraz oschły i oziębły Neptun stęskniony za dawnym przyjacielem, jeszcze z czasów Wielkiego Chaosu Merkurym, który stał się doradcą Słońca. I ja. Samotny małe ziarenko, jeśli nie nawet prószek kurzu w porównaniu z tymi wielkimi Panami.

 

Otworzyłem zaspane oczy, zastanawiając się, cóż takiego mnie obudziło. Leżałem wygodnie rozłożony na hamaku. Do moich uszu docierał rytmiczny dźwięk ocierających się o siebie lin. Spojrzałem spokojnie na skomplikowany wzór wiązanek mocujący hamak do ścian jaskini. Ciekawe czy o tym także jest książka… Nieśpiesznie ześlizgnąłem się z mojego ugrzanego już legowiska. Rozciągnąłem się leniwie i wyszedłem na paluszkach z jaskini. Nie pamiętałem, kto ma dzisiaj patrol, jednak kto pyta. Nie błądzi, więc w trybie natychmiastowym udałem się na poszukiwanie mojego przełożonego. Gdy dostrzegłem jego ogon, znikający za krzakiem co tchu wrzasnąłem;

-Arelionie! Zatrzymaj się!- Głowa basiora po chwili wychynęła zza krzaków, marszczył on brwi pytająco- Chciałem, zapytać kto ma dzisiaj patrol, gdyż sam nie pamiętam, a nie chcę zaniedbywać moich obowiązków -powiedziałem na jednym tchu.

- Witaj Samaelu,- kurcze… nie ma to, jak zapomnieć się przywitać- dzisiejszy patrol jest przeznaczony dla jednej z młodszych wader, cieszy mnie twoje zainteresowanie, a teraz wybacz, lecz się śpieszę. -Spaliłem buraka na myśl o uprzejmym upomnieniu Areliona. Stałem tak chwilę i drapałem łapą ziemię, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Podniosłem spojrzenie znad swoich łap i już miałem wracać do jaskini, gdy dostałem porządnego liścia prosto w nos. Odskoczyłem zdezorientowany. Rozejrzałem się wokół leżała koło mnie kartka. Schyliłem się i zacząłem czytać.

                             

„CYRK WIRIKA”

PRZEDSTAWIA

 

Reszta napisu była jedynie zamazanymi napisami, nie ocalała żadna informacja. Ja jednak dobrze wiedziałem, gdzie to jest… Było to kawałek drogi od spokojnych ziem watahy. Nigdy nie bałem się podróży i tym razem też tak nie było. Czułem mieszankę podniecenia, niepewności, i radości. Skoczyłem w przód i miałem już biec, ale… Nie miałem pojęcia, ile mi tam zejdzie. Wziąłem bilet do pyska i ruszyłem szybko w stronę jaskini.  Rozejrzałem się szybko za kartką i atramentem. Niczego takiego nie znalazłem. Jedyne co wpadło mi do głowy to napisanie tego… No po prostu na piasku. Każda literka była co najmniej na głębokości, w której zaczynała się wilgotna ziemia. Popatrzyłem na swoje dzieło z uśmiechem. Tego nie da się nie zauważyć.

 

                 „Nie martwcie się, wrócę za kilka dni”

 

Poprawiłem napis jeszcze kilka razy. Jedyne co mi zostało to zostawić tu bilet… Rozejrzałem się po jaskini, w oczy rzucił mi się czarny kamień. Wziąłem go do pyska i postawiłem na bilecie tak, aby go trzymał, lecz nie tak by cały został zakryty. Gdy uznałem efekt swojej pracy za satysfakcjonujący, odwróciłem się na pięcie i z wesoło uniesionym ogonem ruszyłem w stronę cyrku. Pamiętałem go z młodych lat spędzonych w mojej rodzimej watasze.  Przystanąłem na chwilę, zastanawiając się, w którym kierunku muszę iść, by dotrzeć tam najkrótszą drogą. Przez dorosłych miejsce to było nazywane Przystanią Kuglarza. W zwyczaju mieli oni zatrzymywać się w karczmie nazwie „Pod Zdziczałym Fiordem”, z tego, co wiedziałem, była to rasa konia, o prędze na grzbiecie, a resztę ciała pokrywała bułana maść. Zawsze chciałem takiego zobaczyć… Wizyty cyrku kojarzyły mi się zawsze z polowaniem na młode sarny i dorodne jelenie. Śmiech i uprzejmość wszystkich. Szef cyrku bardzo mnie lubił, wpuszczał za scenę i pokazywał zwierzęta. Były trzymane w godnych warunkach, czasami nawet lepszych od jego pracowników, gdy narzekali, odpowiadał „Każdy ma to, na co zapracował”, z mojej perspektywy było to zawsze dość zabawne, ale musiałem przyznać, że Wirik to niezły cham i dusigrosz. Zastanawiałem się, jak teraz trzyma się cyrk i jak powodzi się Kardlowi. Uśmiechnąłem się, wydłużając krok.

 

 

C.D.N.