· 

Los #1

Szedłem spokojnie w kierunku mojej jaskini. W pysku trzymałem grube tomisko, pełne informacji o rozbrajaniu pułapek kłusowników i ich rodzajach. Ostatnio coraz częściej natykałem się na nie, i to już nie tylko w okolicach ludzkich siedzib. Wolałem być przygotowany na wypadek, gdybym ja lub moi towarzysze zostali uwięzieni.  Gdy dotarłem na miejsce, wadery były jeszcze w środku. Odłożyłem książkę i zamieniłem z nimi kilka zdań. Teli była umówiona z kilkoma łowcami na polowanie, a Flore szykowała się na patrol. Życzyłem im szczęścia i zająłem miejsce na jednym z hamaków. Otworzyłem książkę na pierwszej stronie i zająłem się czytaniem. Pomysłowość ludzka była zadziwiająca. Czułem się dumny, że moja rasa potrafiła obejść ich wynalazki. W książce znalazłem informacje już przedawnione oraz, oraz kilka nowszych. Zdziwiłem się bardzo, bo książka pochodziła z czasów przed powstaniem watahy. Nie było jednak informacji o tym, kto ją opisał ani skąd pochodzi. Westchnąłem, próbując rozeznać się, która jest godzina.  Nie byłem co prawda pewien, ale obstawiałem, że jest koło dziewiętnastej. Słońce już prawie zaszło. Przez chwilę wahałem się, czy odnieść książkę na miejsce dzisiaj, czy zrobić to jutro po przeczytaniu całości. Uznałem jednak, że zrobię to tego dnia, gdyż wataha jest pełna nocnych marków, a ci mogliby chcieć pomęczyć trochę oczy, czytając książki w nocy i odprawiając demoniczne rytuały. No cóż, ale o gustach się nie dyskutuje, a ja zamierzam być grzecznym wilkiem i nie przeszkadzać nikomu bez potrzeby. Więc ruszyłem po cichu odnieść ją na miejsce. Jednak niedane mi było tam dojść, gdyż w pewnej chwili usłyszałem głosy dwóch wader.  Ja naprawdę nie chciałem podsłuchiwać! No ale one rozmawiały tak głośno, jakby faktycznie chciały zostać usłyszane! 

- No brawo moja droga! I teraz się zgubiłyśmy.

- Nie zgubiłyśmy się, najwidoczniej miałyśmy tu trafić.

- Tak, tylko powiedz mi po co…

- Może, gdy nadejdzie czas ,się przekonasz. 

- Czujesz się w swoim żywiole prawda?- zaśmiała się.

- Nie rozumiem o czym, mówisz- powiedziała uprzejmie, a ja miałem wrażenie, że uśmiecha się delikatnie. Wyszedłem niepewnie z krzaków, czym przyciągnąłem uwagę wader. 

- Dobry wieczór, ja… przypadkiem usłyszałem, jak panie rozmawiają. Czy mógłbym paniom jakoś pomóc?- Cieszyłem się, że dopiero teraz zwróciłem uwagę na wygląd wader. Pewnie, gdybym zrobił to najpierw, nie wymówiłbym ani słowa. Patrzyły na mnie swoimi nadzwyczajnymi oczyma. Jedna z nich miała czerwone oczy. Nie przypominały mi jednak one krwi, lecz płatki róż, które miała wplecione w futro. Gdyby nie stała przede mną, pewnie nie uwierzyłbym w jej istnienie. Przypominała żywy posąg o smolistym futrze. Na pierwszy rzut oka nie widziałem by, miała jakieś wady, a nawet jeśli to dodawały jej one uroku. Druga wadera również była niezwykła, jednak zupełnie inna. Nie tak piękna, jak jej towarzyszka, lecz… nie miałem pojęcia jak ją opisać. Miała małe przenikliwe żółte oczy przepełnione inteligencją, atletyczną budowę ciała, dość krótkie łapy, długie ciemne futro i kilka ozdób wykonanych ze złota.-Nazywam się Samael, należę do Watahy Wilków Burzy -powiedziałem lekko zmieszany tym, że od razu się nie przedstawiłem.

-Nie szkodzi Samaelu,- wymieniła spojrzenie z brązowo futrom waderą- tak właściwie to jest coś, w czym mógłbyś nam pomóc. Przybywamy z dalekiej drogi, by odwiedzić alfę waszej watahy jednak od naszej ostatniej wizyty las trochę zmienił. Jeśli nie będzie to dla ciebie problemem, byłybyśmy zobowiązane- powiedziała smolisto futra z uprzejmym uśmiechem. 

-Zapewniam was drogie panie, że jesteście na dobrej drodze do jaskini alfy- uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że uprzejmie dobrałem słowa.-Ale przyjemnością będzie zaprowadzić was do watahy. Czy chciałybyście się wcześniej odświeżyć? Niedaleko jest staw. Wy byście się wykąpały, a ja zawiadomił alfę.

-Nie, prowadź, to może zaczekać. Basiorze, masz rację jesteśmy zmęczone i poirytowane drogą jednak naszym priorytetem jest rozmowa z alfą- powiedziała brązowa, skinąłem głową i odwróciłem się w kierunku watahy. Wadery całą drogę zachowywały milczenie. Czułem się przez to lekko skrępowany, przebywanie za długo w obecności tak potężnych istot było dość krępujące, a nie miałem wątpliwości co do siły ich magii, dało się ją wyczuć w powietrzu. Gdy znaleźliśmy się w okolicy jaskini Alessy, wadery wyprzedziły mnie, poznając dany teren. Gdy doszły do jaskini, zobaczyłem wychodzącą alfę. A ta zaprosiła je do środka. Nagle zdałem sobie sprawę, że zostawiłem książkę w miejscu naszego spotkania. Rzuciłem się co koń wyskoczy w tamtym kierunku. Przez dłuższą chwilę szukałem książki. Byłem już bliski poddania się, gdy podskoczyłem ze strachu.

-Tego szukasz?-powiedziała żółtooka wadera.-Tak właściwie nazywam się Fortuna.

- Tak, dziękuję. Miło mi poznać -powiedziałem, odbierając książkę. Nagle dotarła do mnie reszta wypowiedzi samki- Zaraz… STOP! Jesteś TĄ Fortuną?

- Zależy jaką „Tą” masz na myśli.

- Nie ważne. Czy mogę jakoś ci pomóc, pani?

- Hm… Sądzę, że tak. Ale nie dzisiaj ani nie jutro. Może nawet i nie za rok, ale kiedyś zgłoszę się do ciebie z prośbą o pomoc, albo ty do mnie. Nasze losy są splątane Samaelu. 

-Pani czy twoja towarzyszka to Wenus?

- Owszem. Dziwię się, że nie poznałeś nas od razu.

-Jak widać, nie jestem zbyt pobożną osobą.

-Owszem, ale to nie świadczy o wilku. Są takie mądre słowa „Czasami najgorsi ludzie co niedziele składają bogom dary, a najlepsi są pokryci tatuażami"

-Masz rację...- Z trudem przełykałem ślinę- A co do naszego „powiązania”, nie możesz tego zmienić, przecież jesteś panią losu?

-Mogę, ale nie chcę… No cóż, czas nagli. Mam nadzieję, że za jakiś czas spotkamy się ponownie. A teraz żegnaj- odwróciła się i poszła, zostawiając mnie samego z książką.

-No cóż… Chociaż odzyskałem książkę. -Powiedziałem i ruszyłem truchtem, by ją zwrócić. W drodze myślałem o dzisiejszym wieczorze. Książkę zwróciłem przed północą. Z czego z pewnością ucieszyli się wszyscy chętni, by z niej skorzystać w pogańskich obrzędach, by sporządzić pułapki na demony, chociaż czy oni je łapią? Ta myśl towarzyszyła mi w drodze do jaskini.

 

 

 

C.D.N.