· 

Cisza przed burzą [Część #5]

Purpurowy gaj oczarował mnie w zupełności. Drzewa rosły tu dość gęsto,to ich liście sprawiały, iż to miejsce było takie magiczne. Nasze mięciutkie futerka stały się mieszanką różnorakich barw. Na moim przeważał kolor różowy, zaś u Samiego mocny fiolet. Oboje śmialiśmy się przez dłuższą chwilę, nie mogąc opanować dobrych humorów. Sama nie pamiętam kiedy ostatnio się tak bawiłam. Czułam, że mi tego brakowało. Tego wyluzowania i zabawy, rodem ze szczeniackich lat. Samael dźwignął się z ziemi, prostując dumnie swoją fioletową klatkę piersiową. Słońce przedzierało się przez wielobarwne liście, a trawa na którą padało światło złociła się w te ostatnie dni lata. Czy ktoś lubi jesień? Jest taka szara, pusta i nieszczęśliwa. Ta pora roku zawsze obdarowała mnie złym samopoczuciem. Dlatego starałam się żyć chwilą, w końcu teraz słońce było jeszcze na niebie. A ja siedziałam z Samim. Czasami się zastanawiałam, co czarny basior o mnie myśli. Po czasie spędzonym w watasze mogłam z pełną pewnością powiedzieć, że jest mi najbardziej zaufanych przyjacielem. Wiatr zawiał nieco mocniej, parę liści opadło niezgrabnie na ziemie. Samael rozejrzał się, a na jego pysku wymalowała się troska i zaniepokojenie.

 

-Powinniśmy wracać, bo zaraz się ściemni.

-Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że boisz się ciemności? -prychnęłam żartobliwie, a Samael uśmiechnął się połowicznie słysząc moją zaczepkę.

-Po prostu nie chcę byś mnie zgubiła. Po ciemku nawet mnie nie zauważysz, ciamajdo. -wyraźnie zaakcentował ostatni wyraz.

 

Zaśmiałam się krótko w odpowiedzi i szukałam kontaktu wzrokowego. Basior odwrócił jednak wzrok. Podniosłam się więc do pionu i ruszyliśmy w kierunku naszej jaskini, w której najpewniej czekała już na nas Flore. Nasza wataha tętniła życiem. Wiele nowych wilków pojawiło się na tych terenach, cieszyła mnie stale zwiększająca się liczba pobratymców. Idąc tak obok Samiego zastanawiałam się, czy i on jest zadowolony z tego powodu. W końcu gdy sam się tu znalazł wataha liczyła ledwie garstkę osobników. Dziś byliśmy już ogromną rodziną, stale pilnującą wzajemnie swoich bliskich. Niestety kilka wilków od nas odeszło. Najwyraźniej nie odnaleźli tu bliskiego im sercu domu, tak jak ja to zrobiłam. Sami spoglądał przed siebie, najwyraźniej też zaprzątał sobie czymś głowę. Nie spytałam jednak o co, gdyż z rozmyślań wybił mnie nagły, ulewny deszcz. Przynajmniej nie będziemy już kucykami pony, pomyślałam przyśpieszając kroku. W oddali słychać było grzmoty, a gdzieniegdzie błyskawice rozjaśniały poszarzałe niebo. Wiatr powiewał coraz mocniej, dlatego też nasze futra najeżyły się nieco, aby zatrzymać ciepło. Kapiąca nam na łby woda nieco utrudniała ten proces. Idąc zostawialiśmy za sobą kolorowy ślad, gdy nasze futra traciły różowo-fioletowe barwy. Gdyby ktoś tędy teraz przechodził, mógłby pomyśleć, że kawałek tęczy upadł na ziemię.

 

-Przed nami jeszcze kawałek drogi, ale nie powinniśmy tu zostawać. Lepiej pobiec, niebezpiecznie jest być daleko od jaskini w taką pogodę.

-To aż zaskakujące, jeszcze przed chwilą świeciło słońce i było tak spokojnie. -Odrzekłam opuszczając głowę.

-To była cisza przed burzą. -Uśmiechnął się i ruszyliśmy dalej

 

 

<Koniec>