· 

Gorąca krew [Część #1]

Stąpałem powolnym krokiem przed siebie, modląc się do Ozyrysa by chronił moje białe futro przed tym bagnem. Przedzierałem się przez wiele niedogodnych otoczeń, lecz jesienna pogoda dała się we znaki przy tym Leśnym Potoku. Kierowałem się ku źródłu wody, więc zdawało mi się, że przemieszczam się w dogodnym kierunku. W głowie ciągle słyszałem głos Ygerne, krzyczącej na mnie gdy odchodziłem. Myśl o tym, czy dobrze zajmuje się moim maleństwem nie dawała mi spokoju. Nie mogłem sobie wyobrazić, że mojej ukochanej Leyati dziaje się krzywda, Yg była przecież dobrą matką i partnerką. Dlaczego ją opuściłem? Sam nie wiem, ta monotonność ciągle dawała mi się we znaki, a do tego... A zresztą, nie ma czego rozpamiętywać. Potrząsnąłem głową by odwrócić swoje myśli od tego tematu. Jak długo już kroczyłem przed siebie? Kości strzykały mi w stawach. Ośmioletni basior to niby nie starzec, ale tak właśnie się czuję. Stary i pozbawiony uczuć. Mam cichą nadzieję, że nowe otoczenie natchnie mnie życiem. Ciekawym i emocjonującym żywotem, pełnym przyjemnych niespodzianek. Moje łapy zapadały się w miękkiej ziemi, deszcz musiał padać tu może godzinę wcześniej. Trawa przyjemnie pachniała po opadzie, rozrzedzając nieco moje nieprzyjemne myśli. Bransolety cicho pobrzękiwały z każdym moim krokiem, co z pewnością utrudniało mi zachowanie ciszy. Z drzew powoli opadały liście. Nie znoszę jesieni. Jest taka brudna i mętna, pozbawiająca radości i energii do życia. Zmrużyłem ślepia, po czym zatrzymałem się. Po co się tam kieruję? Poruszyłem uszami w przód i w tył, potem ściągnąłem je nisko. A, no tak! W górę potoku, bo tam zapach innych wilków jest najsilniejszy. Ta metoda działała za każdym razem. Zastanawiam się tylko, czy to Ozrys wyrył mi tę lukę w krótkotrwałej pamięci. Jeśli tak, chyba będę musiał błagać go o jej zaklejenie. W końcu jak można funkcjonować, gdy zapomina się imienia istoty stojącej przed Tobą? Będę z tym walczyć, przeklęty Ozyrysie. Choćby nie wiem co.

 

Zatrzymałem się na kilka minut, tym razem ze zmęczenia, a nie potrzeby przypomnienia sobie gdzie mam iść. Woda ze strumyka była chłodna, upiłem odrobinę i wróciłem do marszu. Był tu już drugi albo trzeci tydzień mojej wędrówki. Koczowniczy tryb życia, ot przyjemność samotników. Tyle, że ja nie jestem samotnikiem, a przynajmniej nie aż takim. W końcu w stadzie łatwiej polować na łosie. Brakowało mi smaku ich mięsa, w końcu to moje ulubione danie. Zające już nieco mi zbrzydły, dość mam uganiania się za tymi skocznymi skrzatami. Spojrzałem pod łapy, które cały umazane były błotem. Moje piękne białe futro... Odwróciłem spojrzenie bardzo szybko, bo widok ten przyprawił mnie o ból serca. Będę się musiał potem porządnie umyć, najlepiej wziąć długą, gorącą kąpiel. Tak, to zdecydowanie najcudowniejsza rzecz na świecie.

 

Po jakiejś godzinie znalazłem się już w nieco innym otoczeniu. Byłem świadomy, że jeśli jest to czyjś teren, to na pewno wiedzą już o mojej obecności. Drzewa były nieco rzadziej rozstawione, więc doszedłem do wniosku, iż niedługo znajdę się na jakiejś polanie, bądź po prostu opuszczę las. Nie myliłem się. Chwilę później stanąłem na bezkresnej polanie. Trawa wydawałby się tu jakby miększa, a po deszczowych chmurach nie było już nawet śladu. Słońce poprawiło nieco mój humor, w końcu kto lubi przesiadywać w tym okropnym błocie! Nie przepadając za otwartymi przestrzeniami ruszyłem dalej, aż w końcu dotarłem do dziwacznych ruin. Wyglądało to na jakąś dawną kaplicę bądź katedrę, zresztą nieistotne. Wywarło to na mnie pewne wrażenie, bowiem widok ten zawierał dech w piersiach. Wkroczyłem powoli do środka, a tam moje oczy mogły podziwiać jeszcze więcej. Większość ścian była gęsto zarośnięta. Na ziemi zrobiła się sporej wielkości kałuża, w końcu przed chwilą deszcz zmoczył całą okolicę. Spojrzałem przed siebie. Na szczycie schodów spoglądał na mnie mroczny, lecz majestatyczny zarazem posąg, najpewniej z ciemnego marmuru. Postać ta była rosłym ludzkim mężczyzną, odziana w szlacheckie szaty. Zgrabnym uskokiem ominąłem stojącą wodę i podszedłem bliżej. Wówczas usłyszałem cichy pisk, a potem ciężkie dyszenie niewielkiej istotki. Drobniutka myszka leżała pod nogami figury, która surowy wzrok miała wlepiony przed siebie. Wolnym krokiem podszedłem bliżej, wspinając się po nielicznych schodach. Szturchnąłem noskiem gryzonia, ale ten nawet nie zareagował. Przyjrzałem mu się bliżej. Miał jedno, bardzo celne ugryzienie na ciele, z którego dalej sączyła się gęsta krew. Jej zapach był bardzo drażniący.

 

-Życie bywa takie ulotne. -Żeński głos wypełnij przestrzeń, odbijając się lekkim echem. Był niezwykle intrygujący, na swój sposób namiętny. A do tego niesamowicie spokojny. Potem ona wyłoniła się z cienia, a kroki stawiała bardzo cicho, niemal niesłyszalnie. Miała fiołkowe, przenikliwe oczy, którymi bacznie mnie obserwowała. Jej futro było długie i jasne, ale nie przykuwało uwagi równie mocno co jej ślepia. Wyglądała na dość młodą, dałem jej góra cztery lata. Zbliżyła się w moim kierunku, ale dalej pozostawała w bezpiecznej odległości.

-Zabiłaś gryzonia. -Stwierdziłem zachowując powagę w  głosie, jednocześnie prostując się by wyglądać na nieco wyższego.

-To samo mogę zrobić z Tobą, jeśli zaraz nie wytłumaczysz mi kim jesteś i co tu robisz. -Warknęła cicho, lecz jej pysk nie wyraził przy tym żadnych emocji.

Uśmiechnąłem się połowicznie. Chwilę potem zmroczyło mnie. Co ja tu w ogóle robię? I kim jest ona? I znowu powtórka: poruszam uszami wpierw w przód, potem w tył, na koniec ściągam je nisko. No tak, ta wadera właśnie groziła mi utratą życia. Przeklęty Ozyrysie, widzisz gdzie mnie doprowadziłeś? Wadera zaśmiała się krótko na widok mojego "rytuału przypomnienia".

-Nie śmiej się dziadku z cudzego przypadku. -Odchrząknąłem nieco speszony.

-Jedynym dziadkiem w tej okolicy jesteś Ty. -Odrzekła surowo, ale było w jej głosie coś, co skłaniało mnie ku myśli, że mnie polubiła.

Postanowiłem udawać oburzonego złośliwym komentarzem.

-Nie jestem aż taki stary! Zdradziłabyś mi swoje imię, fiołkowooka? Nie wiem jak mam się zwracać do mego oprawcy.

 

<Vesna?>