Patrzyłem na ziemie przede mną. Zejście z góry było niezwykle strome. Nie zastanawiając się więcej skoczyłem w przód. Za sobą usłyszałem śmiech. Moje nogi były jak z waty. Odgłos ten był dla mnie jak miód, na serce. Nie słyszałem go od tak dawna.. Pełen nadziei odwróciłem się do tyłu.
- Tak narzekasz, że się starzejesz, a skaczesz jak kozica- wybuchnęła śmiechem.- A teraz dobrze ci radze, znajdź dla mnie drogę na dół.- Rozejrzałem się po zboczu. W oczy rzuciły mi się ułożone w odrobinę łagodniejsze zejście kamienie. To była jesień. Pamiętam ten dzień, jakby to było dzisiaj.
-Na co czekasz?- powiedziałem idąc do kamieni. Odpowiedziała mi prychając.
-Na to aż powiesz mi co mam robić.
Powoli zacząłem tłumaczyć, wilczycy co ma robić, gdzie dokładnie stawiać kroki. Na jej futrze było widać brązowe zabarwienia spowodowane błotem, którego oboje w ostatnim czasie mieliśmy po dziurki w nosie. Jej nogi drgały od kilku godzinnej wędrówki.
- Może zostaniemy tu przez jakiś czas?- usłyszałem... Jedwab, inaczej nie umiem tego opisać i raczej się nie nauczę.
- Oczywiście. Jesteś głodna?
- Jak wilk- wyszczerzyła drapieżnie kły.
Zaśmiałem się, inaczej nie mogłem na to odpowiedzieć. Zacząłem spokojnie truchtać, krzywiąc się przy każdym odgłosie wydawanym w chwili, gdy moje łapy dotykały ziemi. Bardzo mnie to denerwowało. Za każdym razem starałem się stawiać tak kroki by nie dało się ich usłyszeć lecz czułem, że przede mną jeszcze wiele pracy. Spojrzałem w niebo, zbierało się na deszcz co skwitowałem ponurym westchnięciem. Nagle zamarłem, słysząc warkot dobiegający z okolicy. Instynkt kazał mi ruszyć w tamtym kierunku. Wkroczyłem na pełną światła polanę. Zobaczyłem lisa trzymającego w pysku zająca. Patrzyliśmy sobie chwilę w oczy. Zwierzę rzuciło się do ucieczki zostawiając swój nie doszły posiłek. Gdyby znało stan moich umiejętności łowieckich nawet nie pomyślałoby o ucieczce. Podszedłem spokojnie do padliny. Lis musiał dorwać to zwierzę w chwili gdy usłyszałem jak warczy. Wziąłem je do pyska i ruszyłem w kierunku miejsca postoju. Gdy dotarłem na polanę zobaczyłem kłębek czarnej sierści. Podszedłem do miejsca w którym leżała skulona samiczka. Podniosła na mnie wzrok, sięgając po jedzenie.
-Zbiera się na deszcz- stwierdziła bezbarwnym tonem.
-Tak… będzie trzeba znaleźć miejsce na nocleg- podniosła się i ruszyła spokojnym krokiem.- Słyszałam że w okolicy znajduje się jaskinia… To z jakiś kilometr na zachód od nas.-pokiwałem głową.
- To lepsze niżeli nic… A tobie i twoim informatorom nauczyłem się już ufać. Nigdy nas nie zawiedli.
- I nie zawiodą – uśmiechnęła się do mnie tajemniczo. Nigdy nie powiedziała mi kto szeptał jej do ucha o tym co dzieje się na świecie. Wiele razy to ,,Coś’’ ratowało nam skórę. Jedyne co mnie przerażało to, to co by było gdyby tego z nami nie było? Otrzepałem się z ponurych myśli.
- Ruszajmy. Nie ma czasu do stracenia. A, nie sądzę byś miał ochotę moknąć- mówiąc to ruszyła spokojnym truchtem. W czasie marszu zastanawiałem się co może być z nami dalej. Co jeśli nie znajdziemy jednak dla siebie miejsca? Czy damy radę przeżyć zimę? Nie… to nie czas na takie przemyślenia. Nagle natknąłem się na opór, w postaci ściany futra.
-Co się stało?- powiedziałem wypluwając jej włosy.
Nie doczekałem się odpowiedzi. Samica stała wbita jak wryta. Wychyliłem się niepewnie zza jej pleców. Zobaczyłem jedynie wodę. Wielką wodę, taką, o jakiej opowiadali rybacy w mojej watasze.
- Każda rzeka ma bród…- wyszeptała. Nie miałem pojęcia kogo chce pocieszyć.
- Ta rzeka jest bardzo… wybrakowana pod tym względem…
-Oszczędź sobie Sami. Błagam. W najlepszym wypadku czeka nas wędrówka wzdłuż koryta a później pływanie w lodowatej wodzie .No, chyba że umiesz latać i zapomniałeś się przyznać.- Odwróciłem się, i ruszyłem przed siebie.
Czyli jednak informator tego upartego kłębka futra nie jest nieomylny. Wadera mruczała coś pod nosem z niezadowolenia.
Przed długi czas nie mogliśmy znaleźć idealnego przejścia, a chmury wyraźnie kazały nam się śpieszyć. To co nadchodziło z pewnością nie było delikatnym deszczykiem… W pewnej chwili zatrzymała się.
- Tam. Widzę zakole. Jest tam przejście na około dwa metry. Jeśli dobrze się wybijesz to przeskoczysz- powiedziała wskazując nosem.
- Sprawdźmy, nie mamy wiele do stracenia- Ruszyłem truchtem w stronę wskazanego miejsca. Rzeka faktycznie się zwężała lecz na pewno nie na dwa metry.- To jest co najmniej sześć metrów… Nie damy rady tego przeskoczyć.
- Pozwolę ci zrobić to jako pierwszemu. Będziesz mnie asekurował gdy będę płynąć. –
Przekłusowałem parę metrów po polanie. Miałem parę metrów na rozpęd. Może zyskam w ten sposób z dwa metry… albo nadzieję się na jakąś gałąź i wypruje sobie flaki. Otrzepałem się, ruszając do przodu. Wybiłem się iw wylądowałem spory kawałek od brzegu. Woda była lodowata, tak chłodna, że instynktownie zacząłem przebierać łapami. Czułem się tak jakby każda z moich komórek się w jednej chwili paliła a w dróiej zamarzała. Prąd był naprawdę wartki. Gdy w końcu wyczołgałem się do przodu chwilę leżałem w miejscu starając się złapać oddech. Powoli wróciłem do wody.
- Gotowa?
- Już bardziej nie będę…- wadera zaczęła spokojnie schodzić w stronę wody.
Wilczyca weszła do wody. Jej pierwsze kroki były spokojne choć dygotała cała. Zaczęła płynąć, znosiło ją. ,, No Dawaj mała!’’ chciałem krzyczeć lecz moje gardło było tak zaciśnięte, że nie mogłem wydobyć z niego dźwięku. Zacząłem płynąć w jej kierunku. W pewnej chwili jej głowa zniknęła pod powieszchnią, a w drugiej widziałem jak pojawia się z powrotem. Dotarłem do wadery, i próbowałem pomóc jej utrzymać się na wodze. Parę razy podtopiła mnie tak, że czułem się jak ryba. Próbowaliśmy wydostać się z tej pułapki, lecz nasze wysiłki były próżne. Dryfując w tej lodowatej wodzie, tak minęliśmy te lodowate kilka zakoli. Straciłem przytomność.
Obudziłem się głośno łapiąc powietrze. Chciałem krzyczeć, lecz nie mogłem. Nie miałem ochoty tłumaczyć się moim współokatorkom, z nocnych koszmarów. Wstałem możliwie jak najciszej starając się uspokoić galopujące serce. Bezwiednie pomaszerowałem w stronę wodopoju, jakbym liczył, że wyłoni się z niego ta którą mi odebrał. Stałem nad wodą i patrzyłem… Patrzyłem w to podwójne oblicze. Oblicze zarówno moje jak i mojej siostry. Tej niebiesko okiej smarkuli której twarz zawsze będzie mnie prześladować.