· 

Promyki słońca i zieleń trawy, część 1

Na wstępie pragnę zaznaczyć, że do napisania owej serii zainspirowała mnie Vesna, wraz ze swoim opowiadaniem: "W diabelskich sidłach". 

 

Gdyby ktoś zapytał dziś Telishy, jaki cel ma w życiu, nie umiałaby odpowiedzieć. Jej świat wirował wiele razy, pozornie spokojny żywot nieraz dał jej w kość. Dobrze zna ona cenę życia, ból nieustannego strachu. Ale poznała też smak szczęścia: wiosennego odrodzenia, dar blasku słońca. Już jako szczenię potrafiła cieszyć się z małych rzeczy, wiedząc dobrze, że wielka radość tak naprawdę nie istnieje. Bo czym jest chwila oddechu w udręce, która uderzy w Ciebie ze zdwojoną siłą? To ostoja, będąca jednocześnie jedyną ucieczką. A historia Telishy, choć mogłaby wydawać się tak banalnie prosta, nieustannie obraca się w tym błędnym kole.

 

 

Dzieciństwo to czas błogości. Problemy niemal nie istnieją, a świat dopiero otwiera przed Tobą swoje progi, witając Cię ciepłem promyków i zielenią trawy. Nie postrzegasz cienia jako niebezpieczeństwo, a jedynie miejsce w którym można odpocząć. Telisha przyszła na świat w watasze przepełnionej tradycjami, gdzie każdy stawiał na pielęgnację domowego ogniska. Jej rodzice przez lata ubiegali się o potomków. Matka Nechebet patrzyła z zazdrością na inne wadery, które mogły już spełniać się w roli matki. Dlatego gdy urodziła się Telisha i jej piątka rodzeństwa byli wniebowzięci. Dzieci były dla nich niczym ze złota, troszczyli się o nie pod każdym możliwym względem. Nie przechwalali się zbytnio pociechami, choć Nechebet chciała obwieścić o nich całemu światu. To były promyki słońca i zieleń trawy. Ale potem cień się wydłużył, a z niego wypadli bezwzględni wrogowie. Obcy zapach wypełniał nozdrza, drażnił i wybudzał instynkty. Ta wataha żyła nieopodal, lecz nigdy nie postrzegano ich jako przeciwników. Niestety stado do którego należeli rodzice Telishy było tak postrzegane. Atak był nagły i okrutny, a po zielonej trawie spłynęła ciemna krew. Była gęsta, ale tylko z początku. Potem rozrzedziły ją łzy, łzy matek, które utraciły swoje szczenięta. Chcąc zapobiec rozwojowi watahy, wrogowie wybili wszystkich potomków, w tym rodzeństwo Telishy. Do dziś nie wie ona, dlaczego było dane jej przeżyć tę rzeź. Może to, że była najmniejsza? Istniała możliwość, iż została niezauważona, skryta dokładnie wśród jaskiniowego piachu. A wraz z nią Anahi, jej siostra, którą geny również obdarzyły jasnym futrem. Nechebet nigdy nie podniosła się po tym ciosie.

 

3 miesiące później...

 

Gdy Telisha i Anahi miały 4 miesiące życie dalej było dla nich łaskawe. Choć dni mijały szybciej, beztroskie bieganie po łąkach podczas wspólnej zabawy było wystarczającym wynagrodzeniem utraconego czasu. Telisha darzyła siostrę bezgranicznym zaufaniem, miała też nadzieję, że siostra żywi podobne odczucia w stosunku do niej. Przez 3 miesiące nie podrosła zbyt wiele, Anahi zaś wyglądała przy niej na znacznie starszą. Poza tą różnicą we wzroście były identyczne. I nie miały innych rówieśników prócz samych siebie. Tylko one przeżyły rzeź. Niewiele z niej pamiętały, przerażenie odebrało im wspomnienia z tamtego wieczoru, ale to był korzystny obrót spraw. Nechebet, ich matka, bardzo rzadko opuszczała jaskinię. Na jej środku codziennie rano stawiała 4 kwiatki, jako symbol zmarłych dusz. Każdego dnia, bez wyjątku, były to białe stokrotki, których Telisha po dziś dzień widoku nie znosi. Wtedy wraca pamięcią do swojego dawnego domu, z którym rozstała się fizycznie, a pragnie również opuścić go duchowo.

 

CDN