· 

Królestwo złodziei [Cześć #2]

   Spał dość długo… Za długo… Poprzedniego dnia ustalił sobie, wstanie bardzo wcześnie. Co prawda siódma rano była dla niektórych wczesną porą, ale czy może być to wczesna godzina dla kogoś kto tak się zazwyczaj budzi? Westchnął zdenerwowany.  Po paru minutach był już w połowie drogi do celu.  Powoli zaczęły pojawiać się paprocie i coraz więcej mchu. Był wilgotny..  Nie zdążył jeszcze wchłonąć wody która spadła z nieba w nocy. Co ucieszyło bardzo wilka, ponieważ jego zadanie stanie się znacznie trudniejsze. W tej okolicy  powietrze było przesiąknięte zapachem roślin i wilgoci. Mimo, że wilgoć nie ma zapachu nie wiedział jak dokładniej opisać ten zapach. W jego polu widzenia pojawiały się powoli zarośnięte mury katedry.  Słyszał o labiryncie, który się tam znajduje i bardzo chciał podszkolić swoją swoje zdolności w warunkach jakie tam zastanie. Uznał, że nie upoluje więcej niż jednego zająca.  Resztę będzie wypuszczał. Bo po cóż ma siać niepotrzebną śmierć? W chwili gdy jego łapa przekroczyła próg budynku wszedł w cień i zaczął przyglądać się otoczeniu. Nie miał pojęcia od czego zacząć polowanie.  Gdy zarejestrował wszystko ze szczegółami zaczął skradać się w stronę drzwi, za którymi prawdopodobnie znajdowała się plątanina korytarzy. Korytarz był ciasny. Mógł pomieścić idące koło siebie dwa wilki. Samael instynktownie oszacował że przy swoich rozmiarach mimo całej  zwinności jaką mógł się pochwalić nie zmieściłby w zakręcie biegnąc z pełną prędkością.  Przez parę minut poruszał się powoli między ścianami zasłaniającymi światło słoneczne. Wystawił ostrożnie głowę z za zakrętu. Ujrzał zająca. Poruszał się niespiesznie w kierunku wilka.  Ich spojrzenia się skrzyżowały.  Zając diametralnie zawrócił i zaczął pędzić przez labirynt.  Wilk wypowiedział po cichu nie cenzuralne słowo. Podsumował co mogło doprowadzić do wykrycia jego obecności. Skreślił od razu zapach gdyż on sam nie czuł zapachu stworzenia choć jego węch był zdecydowanie lepszy czego dowodem były jego wcześniejsze polowania. Jedyne co podsuwało mu się na myśl to to, że jego oczy mogą świecić z powodu cienia rzucanego przez ściany, oraz za szybki ruch. Uznał, że od tej chwili pierwsze będzie puszczał myśli by ostrzegały go przed obecnością  innego żywego stworzenia.

 

Nareszcie! Po trzech godzinach złapał pierwszą ofiarę, nie wiedział czy to głód pomógł mu w polowaniu. Miał nadzieję, że to jednak jego umiejętności się poprawiły. Choć trochę.  Pożarł ją łapczywie. Nie miał czasu na ociąganie się. Musiał dalej ćwiczyć. Nie chciał zostać tu dłużej niż to było konieczne. Powoli zaczynała dawać o sobie znać klaustrofobia i zmęczenie psychiczne. Przerażała go również perspektywa pozostania tam w chwili gdy cegły nagrzeją się od słońca. Mimo, że była już jesień dalej zdarzały się dni gdy słońce paliło jak w letnie południe. Zakopał kości. Udało mu się złapać jeszcze pięć zwierząt. Trwało to dobrą godzinę. Odwrócił się i zaczął kierować w kierunku wyjścia.  Nigdy nie cieszył się tak bardzo na widok otwartej przestrzeni. Zerwał się do biegu w kierunku watahy.  Cieszyła go każda chwila gdy powietrze stawało się trochę suchsze. Zamknął oczy rozkoszując się śpiewem ptaków. Otworzył je i przeszedł do powolnego truchtu. Z za drzewa wyłoniła się  znajoma mordka.

 

- Hej ciotka!- skoczył by przytulić waderę. Zmarszczył brwi,-  Co to za pakunki? Wyjeżdżasz?

 

- Taaaaak na jakiś czas.

 

- Na ile?

 

- Nie wiem… Powinnam niedługo wrócić!-uśmiechnęła się do wilka wzruszając ramionami.

 

- Chce jechać z tobą.

 

- Jesteś albo bardzo głupi, albo skoczyłbyś za mną w ogień- wybuchnęła śmiechem. – Nawet nie wiesz gdzie jadę!

 

- Ale się dowiem- przysiadł uśmiechając się.

 

- Z kąt ta pewność?

 

- Bo gdy tam będę to się przekonam.

 

- Nie jedziesz to nie miejsce dla ciebie…

 

- Dlaczego?

 

- Nie przeżyłbyś tam godziny.

 

- Zakład?-powstrzymał przebiegły uśmiech.

 

- Nie!- warknęła zirytowana- Nie jedziesz i tyle!- zarzuciła wściekle puszystym ogonem. Wilk wydawał się wołać „ O kochana! Chyba mnie nie znasz jeśli myślisz, że tu zostanę!”. Wysłał myśli do Alessy powiadamiając ją o swoim wyjeździe z Norką. Powtarzając kilka razy, że wadera przesyła pozdrowienia dla alfy i, że zgadza się by go zabrać.  Dał wilczycy trochę przewagi i ruszył powoli jej śladem. Bardzo się cieszył, że nie jest wielkim materialistom i ma niewiele rzeczy. Sztylet miał przy sobie tak samo jak pieniądze. Dalej miał dość sił by utrzymywać iluzję chowającą te rzeczy pod sierścią. Trop doprowadził go nad morze… Był bardzo nie zadowolony z widoku wody. Zobaczył puchatą waderę wchodzącą powoli na pokład. Skrzywił się wiedząc, że będzie musiał sięgnąć po iluzję by wadera go nie poznała. Wyobraził sobie siebie po paru przeróbkach. W ciągu paru sekund stał się czarnym wilkiem z rdzawymi plamkami na całym ciele, a oczy przybrały kolor ametystu. Wiedział jednak, że samo to nie sprawi, iż wadera go nie rozpozna.  Uznał, że kulenie na lewą tylną łapę powinno zwiększyć jego szanse. Powiedział kilka zdań  bardziej basowym tonem.  Gdy uznał, że wyniki jego pracy są do akceptacji wymyślił historię o tym kim jest, z kąt pochodzi, i dlaczego ma chorą łapę.

 

- Nazywam się Fredro, pochodzę z Watahy Rdzawej Nocy, a nogę złamał mi dzik w czasie polowania. Moja matka ma na imię Kalisa a ojciec Gartar, mam dwóch braci Korsana i Wilchelma. Wilchelm jest gniady, Korsan siwy Kalisa ma śnieżnobiałe futro i niebieskie oczy. Ojciec jest bardzo podobny do mnie. Jadę tym statkiem gdyż mam do załatwienia pewną sprawę z moim kuzynem. Co nie jest twoją sprawą.  – mówiąc to myślał o watasze, którą poznał przed dołączenia do wilków, które kochał całym sercem. Wypuścił powietrze i ruszył nieśpiesznie w stronę kładki.  Zapłacił za kurs, i kulejąc wdrapał się na pokład.

 

 

C.D.N.

 

( Nora???? Bardzo chce by Sami przeżył jeszcze kilka części! xd)