· 

Misja indywidualna [2] Ucieczka

Fiołkowooka samka zwróciła głowę w kierunku, z którego dobiegały głosy psiej chordy. Zachłannie wciągała w płuca powietrze, próbując wychwycić z niego jakąś woń. Zjeżyła sierść i położyła uszy po sobie. Zaklęła pod nosem, gdy tylko zdała sobie sprawę z beznadziejności ich sytuacji. Posłała basiorowi szybkie i wymowne spojrzenie. Jak na komendę puścili się z miejsca dzikim cwałem w kierunku odległego lasu, omijając siedzibę watahy szerokim łukiem.

 

- Musimy ich zgubić!- odezwał się basior ukradkiem spoglądając na biegnącą u boku waderę.

 

- To tropiciele!- prychnęła- Psy specjalnie szkolone a do tego szybkie jak diabli. Za nimi dwóch ludzi na koniach. W starciu nie mamy szans a jest jeszcze możliwość, że posiadają broń plującą kulami ognia, mówią na to ,,rewolwery''.- Gdy tylko samka skończyła swój wywód ujrzała na twarzy Samaela pytający wzrok.

 

- Skąd ty o tym wszystkim wiesz?- W jego głosie dało się usłyszeć niepokój i nutkę podziwu.

 

-Jeśli wyjdziemy z tego cało to ci opowiem.- Vesna utkwiła swój wzrok w gęstwinie drzew, która z każdą sekundą ich biegu przybliżała się. Przemierzali wysokie trawy, z których wystawały im tylko głowy i grzbiety. Z lotu ptaka pewnie wyglądali jak dwie strzały precyzyjnie wypuszczone z łuku zmierzające wprost do środka tarczy. Wtem rozległ się melodyjny dźwięk trąbki. Brzmiał on jak krótka pieśń zwycięstwa lub obwieszczenie wyroku. Gdy tylko wilki zniknęły między drzewami otoczyła ich ciemność i zapachy rodzinnej głuszy dające im złudne poczucie bezpieczeństwa. Nie zwolnili jednak, gdyż ujadanie psów stale dudniło im w uszach. Przeskakiwali coraz to nowe przeszkody w postaci kamieni lub grubych korzeni porastających runo leśne. Po kilku minutach ucieczki przez las wybiegli nagle nad koryto rzeki. Powoli płynącą wodę dzieliło od linii drzew kilka metrów przybrzeżnego piasku. To była szansa na zmylenie tych nieznośnych psów, których ujadanie raz po raz wydawało się przecinać powietrze.

 

-Rób to, co ja!- zawołała Vesna, skacząc turlając się i biegając w kółko po piasku. Wyglądało to co  najmniej komicznie. Jakby próbowała się pozbyć natrętnego raka, który chwycił ją za ogon. Basior spojrzał na wariującą samkę i w jego oczach natychmiast pojawiło się zrozumienie. Przyłączył się więc do pozostawiania swoich śladów na piasku w taki sposób, żeby psy za nic nie mogły się w nich odnaleźć. Gdy tylko głosy zaczęły się przybliżać na niebezpieczną odległość, oba wilki dały susa do wody. Z nieskrywaną satysfakcją pokonywali każdy kolejny metr spokojnie płynącej wody. Tak niewiele dzieliło ich od zgubienia ludzi i ich chordy psów! Gdy tylko postawili swoje łapy na drugim brzegu rzeki za nimi rozległ się strzał. Pościg znajdował się już na przeciwległym brzegu. Zostali zauważeni, plan nie wypalił i jedyne co pozostało to zemknąć w las. Tak też zrobili. Powoli zatracali się w swoim pędzie, słyszeli za sobą rozchlapywaną wodę, szczęk metalu, wściekłe krzyki ludzi i intensywniejsze niż dotąd ujadanie myśliwskiej sfory. Obu wilkom zaczęło szumieć w uszach a ich oddechy stawał się coraz cięższe. Krew gotowała się pod ich falującymi w wietrze futrami, które mogły stać się niedługo stać czyimś odzieniem lub kurzącym się trofeum. Czy uda im się wygrać wyścig ze śmiercią?

 

- Tam! To nasze jedyne wyjście!- zawołał Samael wskazując opuszczoną lisią norę. - Lisy zawsze mają awaryjne wyjścia. To powinno dać nam przewagę czasową!- przepuścił waderę, która bez większych problemów wcisnęła się w szczelinę. Basiorowi poszło jednak nieco trudniej. Gdy obydwoje znaleźli się w środku zaczęli nerwowo odcinać psom drogę do wejścia kamieniami, zaprzestali czynności dopiero, gdy została tylko mały przesmyk. Chwiali się na łapach i próbowali złapać oddech.

 

- Musimy iść dalej. Na pewno jest tu inne wyjście. - Samael ruszył wąskim korytarzem a Vesna zaraz za nim. Na zewnątrz rozpętało się piekło. Ich niepokój wzrastał z każdym dźwiękiem. Tak jak przewidział basior, pojawiło się światło w tunelu. Wyjście to było dla nich ostatnią nadzieją. Zamarli, gdy usłyszeli szczęk metalu. Byli w potrzasku. Gdyby tylko wyszli, kłusownicy nafaszerowaliby ich ołowiem. A to był dopiero początek. W powietrzu rozległa się woń dymu. Te przebrzydłe dwunożne istoty podłożyły z drugiej strony ogień. Chcą ich wykurzyć z nory. To okrutna pułapka. Swąd palonego drewna rozchodził się po tunelach, szczypał w oczy i powodował u wilków coraz to nowe napady kaszlu. Powietrza zaczynało im brakować a szare kłęby dymu pozbawiły ich orientacji w terenie. Zaczęli się dusić a przed oczami mieli szare plamy. Gdy sytuacja wydawała się już rozpaczliwa, basior przypadkiem natknął się na inne wyjście.

 

-Vesna, tutaj! - zawołał a samka błyskawicznie pojawiła się u jego boku.

 

- Lisy to jednak genialne futrzaki! - z trudem powiedziała wydostając się na zewnątrz. Obydwoje teraz zachłannie wciągali w płuca świerze powietrze i próbowali dojść do siebie. Nie było im jednak dane długo cieszyć się tą swobodą. Jeden z psów rzucił się na nich. Vesna instynktownie chwyciła za sztylet i cisnęła nim celnie między żebra intruza, który zawył żałośnie. Samael cięciem kłów pozbawił życia pokonane zwierze. Zanim zdążyli uciec kolejny pies postanowił przystąpić do ataku. Zatopił kły w barku basiora, a ten natychmiast rzucił nim tak, iż samka miała łatwy dostęp do jego gardła i bez chwili zawahania rozszarpała je z precyzją prawdziwej zabójczyni. Gdy zaczęli znów uciekać byli już na granicy wytrzymałości. Na ich nieszczęście w pościgu zostały jeszcze trzy psy gończe, co oznaczało, że gonitwa ciągle trwa.Nagle zdarzył się cud. Ani Vesna, ani Samael nie wątpili w wyjątkowość tego wydarzenia. Z nieba zaczęły lać się strugi deszczu. Ulewa uniemożliwiła psom wyczucia jakichkolwiek zapachów. Biegli jeszcze jakiś czas, żeby mieć pewność, że nie grozi im już niebezpieczeństwo. Zwrócili się w stronę siedziby watahy. Po wydarzeniach minionych godzin należał im się solidny odpoczynek. Jednak problem nie znikł. Ludzie coraz częściej biorą to, co do nich nie należy, zapuszczają się na nie swoje tereny i pozbawiają życia inne istoty. To musi się skończyć.