Czas Rozejmu [Część 1/5]

Odkąd dołączyłam do tej watahy mam zwyczaj chodzenia sobie samej w jakieś przyjemne miejsca, które mnie po prostu relaksują. Uwielbiam się wyciszać. Postanowiłam dzisiejszego dnia wybrać się nad wodospad, aby uśpić wszystkie złe wspomnienia, wsłuchując się w uderzenia wody o brzeg, słuchając jak wiatr śwista wokół gałęzi albo wokół mojego futra. Akurat jestem wielbicielką wolnych spacerów, dlatego szłam dosyć mozolnym krokiem, po drodze oglądając wszystkie miejsca, które mijałam z niesamowitym skupieniem, jakbym czegoś szukała. Było tutaj tak pięknie, że aż moje oczy nie chciały oderwać się od tych wszystkich krajobrazów. Wszystkie kwiaty naprawdę mi się podobały, a głównie żonkile i szafrany - moje ulubione kwiaty.

Nagle zauważyłam jakąś wyraźną sylwetkę za jednym z większych drzew. Ktoś się ukrywał za nim. Był to wilk, ale nie należał do naszej watahy sądząc po jego zapachu, dlatego z przyzwyczajenia wysunęłam pazury i ruszyłam w kierunku nieznanej mi osobistości. Nie chciałam aby jakaś przybłęda chodziła sama po naszych ziemiach. Nie wiadomo co on może chcieć zrobić na naszych terenach. Zbliżyłam się pewnie i odważnie, ale od razu kiedy to zrobiłam wilk odwrócił głowę w moim kierunku.

 

- To tereny waszej watahy, doskonale o tym wiem, ale nie miałem wyboru – odparł, próbując się tłumaczyć, a w jego głosie usłyszałam strach. Po prostu jego głos okropnie drżał. – Potrzebujemy pilnie pomocy, naprawdę!

 

Wtedy bardziej mu się przypatrzyłam – na jego pysku malował mu się obraz przerażenia, jego źrenice wyraźnie się rozszerzyły, a uszy jego były ułożone na tyle głowy. Zwykle tak wyglądają zwierzęta kiedy czują silną, negatywną emocję. Jego szara sierść była gdzieniegdzie powyrywana, niewygodnie ułożona, rozczochrana oraz brudna – cała w kurzu i piachu. Ewidentnie z kimś walczył, dlatego wsunęłam z powrotem swoje pazury i przysiadłam obok niego, próbując wysłuchać jego wersji wydarzeń.

 

- Co się konkretnie stało? – spytałam wilka, krzywiąc głowę.

 

- Pochodzę z Watahy Wschodu, stada bardzo przyjaznego i towarzyskiego. Jednak od setek lat prowadzimy wojnę z Watahą Zachodu. Straty są naprawdę kosztowne, mamy wiele rannych, wrogowie niszczą nam domy, pozbawiają pożywienia. Kilka godzin wcześniej wilki z drugiego stada ponownie nas napadły. Walczyłem, ale nie zbyt godnie… - Bardzo szybko mówił, ale i tak usłyszałam wszystko co powiedział. – Dlatego postanowiłem pobiec po pomoc. Nie mogłem nikogo znaleźć, na pewno jest już po wojnie, ale konsekwencje ich czynu na pewno są surowe. Chciałbym abyś pomogła zażegnać ten kryzys, proszę!

 

Nawet nie pomyślałam, a od razu udzieliłam odpowiedzi:

 

- Dobrze, pomogę wam. Widać, że los wam nie sprzyja, a ja nigdy nie odmawiam wilkom w potrzebie! Zaprowadź mnie do twojej watahy, postaram się zrobić co w mojej mocy aby wam pomóc.

 

- Ah, dziękuję ci! – Lekki uśmiech wpłynął mu na pysk.

 

Wstaliśmy oboje i od razu zaczęliśmy iść do obozu jego stada. Jego ciało trzęsło się, widać było jak łapy mu drżą kiedy szedł. Zastanawiało mnie na jakim etapie konfliktu są ów watahy. Jeżeli będą już tak bardzo przeciwko siebie, że śmierć będzie jedynym rozwiązaniem to niewiele będę mogła im pomóc. Współczułam mu, ponieważ sama przeżyłam coś podobnego, więc wiedziałam jak musiał się bać o dobro swoich bliskich, o dobro swoje, o dobro swojego domu. Walka nie zawsze jest idealnym rozwiązaniem krytycznej sytuacji, ale większość wilków sądzi, że owszem, jest, ponieważ pokazują, że nie warto z nimi zadzierać, ale to nie tak działało w rzeczywistości. Doświadczenie nauczyło mnie tego, jak mawiały mądre wilki – nasze wspomnienia nas budują.

 

- Jak w ogóle masz na imię? – Zabrałam głos po chwili ciszy. – Chciałabym to wiedzieć, w końcu chcę wam pomóc, a raczej wolałabym mówić do ciebie po imieniu. Byłoby to dla mnie bardziej praktyczne, nie sądzisz?

 

- Nazywam się Mino – rzucił. - A ciebie jak zwą?

 

- Procella, ale zwykle mówią do mnie Cella. Tak po prostu, byłoby mi miło gdybyś także tak do mnie mówił. Drażni mnie czasem moje pełne imię – odpowiedziałam, lekko mrużąc oczy.

 

- Nazywasz się nawałnica? – Spojrzał na mnie z ciekawością w oczach. – Wilki z naszej watahy potrafią dobrze inne języki, dlatego ja także zaczerpnąłem tej wiedzy. Twoje imię pochodzi z języka łacińskiego. Mógłbym wiedzieć dlaczego akurat nawałnica? Nie wyglądasz na coś strasznego, jesteś raczej urodziwą waderą. Nie rozumiem dlaczego ktoś cię tak nazwał.

 

- Urodziłam się niechciana dlatego wilki z mojej dawnej watahy nazwały mnie tak, aby wypędzić ze mnie demona, którego oczywiście we mnie nie ma – Zdawało mi się, że powiedziałam to w sposób nadzwyczaj lodowaty. – Byli oni tak zadufanymi w sobie frajerami, że nie liczyli się z tym, że będę przez to cierpiała. Dla nich liczyło się tylko bogactwo.

 

- To musi być naprawdę ciężkie, wybacz, że o to zapytałem.

 

- Nie, jest w porządku – Upewniłam go.

 

Jeszcze chwilę porozmawialiśmy o sobie, a po tym doszliśmy na wyznaczone miejsce. Rzeczywiście bitwa się już skończyła, ale wyraźnie widać było jej skutki. Rozkopane ziemie, kałuże świeżej krwi pokrywające większość rzeczy w obozie, ślady pazurów na roślinach i podłożu czy podniszczone domy dawały wiele do myślenia. Wyczułam mnóstwo chorych i rannych w pobliżu. Aż chciało się iść i pomóc medykom ich wyleczyć. Zrobiło mi się ich żal, ale nie mogłam tego pokazywać, ponieważ nie byłam dokładnie pewna czy to Wataha Zachodu okazała się być tymi złymi. Mogło być zupełnie odwrotnie.

 

Wtedy zobaczyłam wilka przy sercu watahy, który mimo swoich ran wyglądał na wypoczętego. Jak można być wypoczętym po walce! Był duży i masywny, swoją sylwetką pokazywał, że jest bardzo silny oraz zręczny. Jego gęste futro zakrywało jego blizny na swojej skórze. Jego ciemna sierść odbijała się w promieniach słonecznych, przez co wydawała się być lśniąca i czysta, a złote oczy błyszczały w bardzo dziwny sposób. Zdawało mi się, że widziałam w nich triumf, ale cała wataha była praktycznie w zgliszczach, dlatego nie powinien się z tego cieszyć.

 

- Kto to? – szepnęłam do swojego towarzysza.

 

- To jest Rast, dobry przyjaciel naszej watahy. Wiele mu zawdzięczamy, zawsze był oddany naszej watasze. Jest godny podziwu, wiele wilków chciałoby być takim jak on – odrzekł, kręcąc pociesznie ogonem.

 

Zatrzymałam na tym wilku swój wzrok, nawet nie zważając na to, że również się na mnie patrzy. Nie obchodziło mnie to tak szczerze mówiąc. Coś sprawiało, że nie pasował mi z tą swoją lojalnością, tak na pewno nie mógłby się zachowywać odpowiedzialny i kochający swoją watahę jej członek. Był zbyt pewny siebie. Widoczniej zbyt bardzo inni mu ufali, dlatego nie patrzyli na jego wady. Możliwe, że go nie znam i on zachowuje się tak codziennie, ale to, co działo się w moich myślach kiedy ilustrowałam go od łap do głowy sprawiało, że szybko zapomniałam, że jest mi obcy. Nigdy nie oceniałam nikogo pochopnie, ale ten akurat śmierdział na kilometr swoją sztucznością. Ciekawe, o co tutaj może chodzić?

 

 

C.D.N