· 

Podróż ku południu #2

Wybiegłam z Jaskini Leśnego Strumienia. Jej kojące, przyjemne ciepło, które grzało mnie, gdy wróciłam do niej po swoje rzeczy, teraz mnie opuściło. Chłód, który zmierzwił moje futro, wbił się niczym ostrze w głąb moich kończyn, niemal całkowicie unieruchamiając je i roztrzaskując kości. Będąc jednak w ruchu, skutecznie ogrzewałam swe mięśnie i kłusując miękko w stronę pobratymców, uciekałam nieprzyjemnemu zimnu.

 

Jasna kula światła wspięła się na niebo. Promienie słońca powoli odganiały mrok. Czerń nocy coraz to widoczniej ustępowała miejsca dniu, stopniowo przechodząc z granatu po bury błękit. Gwiazdy ulotniły się bez śladu, pozostawiając świat pozbawiony ich blasku. Obóz nadal trwał pusty pośród wczesnego poranka; drobne zwierzątka zaczęły się jednak budzić i wychodzić ze swoich norek. Gdzieś głęboko w lesie zaskrzeczał ryś, para puszystych wróbli usadowiła się na gałęzi pobliskiego drzewa i ćwierkała radośnie. Śnieg chrupotał pod moimi łapami. Każda poduszeczka uderzała o niego miarowo; wyraźnie wyczuwałam każdy krok rozbrzmiewający na trzeszczącym puchu. Odgłosom rozbrzmiewającej wokół przyrody towarzyszył mój ekwipunek, który pobrzękiwał co chwila. Przy boku przytroczyłam swoją skurzaną, brązową pochwę ze znajdującym się w środku Sztyletem Wybrańca. Jutowy worek, który otrzymałam do przechowywania swoich rzeczy podczas starcia z górską Watahą Erasta, teraz podskakiwał rytmicznie na moim grzbiecie. Cienki materiał pozwalał mi wyraźnie wyczuć schowane w środku zioła. Przebywając w obcym miejscu, wolałam na wszelki wypadek mieć przy sobie kilka roślin, które mogłyby pomóc wilkom w potrzebie. Doświadczenie nauczyło mnie, by nigdzie się bez nich nie ruszać... a będąc z dala od domu, wolałam być odpowiednio przygotowana.

 

Skierowałam się w stronę towarzyszy, którzy spokojnie oczekiwali mojego powrotu. Nie wyglądali na zniecierpliwionych; z ulgą wyczułam napływającą od nich radość. Chyba nikt nie gniewał się na mnie za to, że spędziłam nieco zbyt wiele czasu na pakowaniu swojego ekwipunku. Wszyscy rozmawiali przytłumionymi głosami. Spoglądając na oblicza moich pobratymców pełne żywych, nieokiełznanych emocji, mogłam bez trudu odgadnąć, że wszyscy nie mogą usiedzieć w miejscu na myśl o wyprawie do Południowej Równiny. Ich ekscytacja dopadła mnie niespodziewanie, niemal zwalając z łap i zatrzymując w miejscu. Co zabawne, dzisiaj to było... całkiem przyjemne uczucie.

 

Zwolniłam kroku i nieco wolniejszym tempem podeszłam do swoich towarzyszy. Moje przybycie jako pierwsza zauważyła Lavinia. Zakończywszy właśnie swoją wypowiedź, uniosła głowę i, zamrugawszy, posłała w moim kierunku pokrzepiający uśmiech. Reszta grupy, spostrzegłszy jej poczynania, także na krótką chwilę zamilkła i zerknęła w moją stronę. Spojrzenia sześciu wilków spoczęły wprost na mnie. Moja wyobraźnia poszła w ruch. Niepowstrzymana niczym wartka rzeka, potężna niczym górska skała, zaczęła wirować w moim umyśle, podsuwając mi przeróżne obrazy – dobre, złe, nawet takie, o których nigdy bym nie pomyślała. Raz po raz upiększała świat, by po chwili ponownie przywrócić mu smutnych barw. Słyszałam własne myśli, niczym wiatr szemrzące w kącikach mojej głowy, szepczące wspólnie o nieokiełznanych fantazjach. Zastanawiałam się, kogo widziały wilki, spoglądając w moją stronę. Jakie było ich zdanie na mój temat? Co o mnie myśleli? Dla kogo byłam szarą, nudną wilczycą spędzającą całe dnie pośród ziół... a dla kogo stanowiłam przyjaciółkę pełną tłumionych w sobie przemyśleń?

 

Alice przerwała mój potok myśli. Otrzepawszy się uprzednio, wstała i skinęła radośnie głową na powitanie. Spojrzenia wszystkich zgromadzonych teraz spoczęły na niej. Nabrawszy tchu, by dodać sobie odwagi, zerknęłam na nią także.

 

— W porządku, skoro wszyscy już jesteśmy, chciałabym wam trochę opowiedzieć o Południowej Równinie. Wiem, że nie każdy tam był, więc dobrze byłoby, gdybym trochę przybliżyła wam to miejsce — uśmiechnęła się ciepło. Choć bez wątpienia stała ona przed nami, namacalna i realna, odnosiłam swego rodzaju osobliwe wrażenie, że dusza Alice – a może raczej część jej świadomości – przeniosła się właśnie do odległych lat, gdy niektóre wydarzenia wpisane w historię watahy jeszcze nie miały miejsca.

 

— To miasteczko położone na południe od Doliny Burz — zaczęła. — Codziennie dochodzi tam do przeróżnych transakcji. Na każdym kroku możecie natknąć się na przeróżne sklepy. Można kupić tam praktycznie wszystko, chociażby...

 

— Przepraszam. — wyjaśnienia Alice przerwała Harmony. Jej głos, choć wyrażał skruchę po niespodziewanym wtrąceniu, pełen był także zaciekawienia. Cała grupa momentalnie obróciła się ku siwofutrej. — Nie rozumiem jednej rzeczy. Czym jest ,,sklep"?

 

Alice, nie spodziewając się takiego pytania, zamarła w bezruchu. Położyła po sobie ucho, wyraźnie zdezorientowana. Zaczęła szukać odpowiednich słów, próbując przybliżyć nam, czym jest sklep. Czujnie postawiłam uszy i wyprostowałam się nieco, wsłuchując się w wyjaśnienia przyjaciółki. Ja także nie znałam tego słowa wcześniej... jaka była jego definicja?  Musiałam się skupić, by usłyszeć wszystkie informacje i sobie je przyswoić. To były przecież rzeczy, które musiałam znać, by bezproblemowo poruszać się po Południowej Równinie!

 

— To takie miejsce, gdzie znajdują się przedmioty różnego typu; broń, biżuteria, odzież. Można je nabyć, ale pod warunkiem, że masz co dać w zamian. Zazwyczaj jest to tamtejsza waluta, czyli monety wykonane z różnych kruszców. Każde mają swoją wartość.

 

— ,,W–wartość–ć" ? — Shira powtórzyła nieśmiało. Zerknąwszy krótko w stronę wadery, spostrzegłam, że choć kuli się i cała drży w przejęciu, to w jej oczach, wpatrzonych w ziemię, widać było delikatny blask ciekawości. Nie potrafiłam powstrzymać się od radosnego zamerdania ogonem na widok rozbawionego spojrzenia Harmony, która z czułym uśmiechem także zerknęła w stronę białoskrzydłej.

 

— Zgadza się — Alice kiwnęła głową, odpowiadając na wcześniej zadane pytanie. — Znane są tam trzy rodzaje walut. Miedziana moneta ma najmniejszą wartość. Jeśli uzbierasz ich pięćdziesiąt, możesz wymienić je na jedną srebrną monetę. Sto srebrnych monet, czyli pięć tysięcy miedzianych monet, to inaczej jedna złota moneta. To ona ma największą wartość. Jest rzadko spotykana.

 

— Czyli... jeśli posiadam odpowiednią liczbę pieniędzy, mogę coś kupić w sklepie? — Priam, dotychczas siedzący cicho, przechylił pytająco głowę w stronę Alice. Z jego ciała biło wiele emocji: ekscytacja, radość, a także strach i podenerwowanie. Zdawszy sobie z tego faktu sprawę, pośpiesznie pochyliłam łeb i wpatrzyłam się we własne łapy, po części zagłębione w jasnym, chrzęszczącym śniegu. Gdybym przez przypadek spojrzała Priamowi w oczy, niechybnie utopiłabym się we wzburzonym morzu jego uczuć, targanych co rusz porywistym wiatrem. Niemal byłam w stanie wyobrazić sobie te przerażające, potężne wrażenie, jakby coś wciągało mnie w odmęty mrocznej, tajemniczej głębi... zamrugałam oczami, uciekając nieprzyjemnej wizji. Chłód śnieżynek łaskoczących mnie w łapy i kojący głos Alice przywróciły mnie do namacalnej rzeczywistości.

 

— Tak. Jak mówiłam, można tam kupić wszystko. Znajdziecie tam sklepy, stoiska, karczmy, kuźnie...

 

— Hola, młodziutka. — Suna siedząca u mojego boku poruszyła się niespokojnie. Powstrzymałam chęć zerknięcia na jej oblicze. Ton jej głosu wskazywał na lekkie niezadowolenie... a może tylko mi się tak wydawało? — Zwolnij trochę. Nie nadążamy za tobą. Czym, do licha, jest to... wszystko?

 

— A, haha... wybacz. — Alice zaśmiała się nieco nerwowo. — Przepraszam. Zapomniałam, że te terminy nic wam nie mówią... już wam tłumaczę — nieco uniosłam głowę i zaczęłam słuchać. Przygotowałam się na następną porcję informacji. — Sklepy to zamknięte pomieszczenia. Przypominają trochę nasze jaskinie, z tą różnicą, że wykonane są zazwyczaj z drewna i mają bardziej równy kształt. Każdy znajdujący się tam towar jest oznaczony specjalną etykietą, na której widnieje jego nazwa, zastosowanie i cena. Na stoiskach także możecie kupić różne rzeczy, na przykład biżuterię i broń. Ceny są tam zazwyczaj niższe, a niektóre towary, niestety, są nieco gorszej jakości. Stragan wygląda trochę jak... sama nie jestem pewna. Ma konstrukcję paśnika dla leśnych zwierząt. Wilki odpowiedzialni za sprzedawane rzeczy głośno je wychwalają i zachęcają do kupna. Jest tam naprawdę głośno! Nie brzmi to wprawdzie zbyt zachęcająco, ale można nabyć tam wiele przedmiotów, których nie można znaleźć na terenach Doliny Burz.

 

,,Rozumiem..." — przemknęło mi przez myśl. Wsłuchując się w słowa Alice, coraz lepiej mogłam wyobrazić sobie wygląd Południowej Równiny. Tłoczne, gwarne miasto, które niedawno niemal zmusiło mnie do rezygnacji z wycieczki, teraz zaczynało kojarzyć mi się z czymś... miłym. Liczne sklepy pełne drogocennego towaru, stoiska obfitujące w świeże owoce lasu i inne smakołyki. To brzmiało naprawdę... kusząco. Alice jednak nie skończyła swej wypowiedzi. Dostrzegłam, jak nabiera tchu, by zacząć mówić dalej i natychmiast zamieniłam się w słuch.

 

— Karczmy to natomiast ciasne budynki oferujące podróżnym nocleg i pożywienie za dosyć niską cenę. Często tłoczy się tam wiele wilków i nie zawsze mają one dobre zamiary. — Alice wyprostowała się i na krótką chwilę zamilkła. Moment ten wystarczył mi, bym zdołała unieść wyżej głowę i przyjrzeć się ekspresji swojej przyjaciółki. Jej oczy stały się nagle puste i zimne, chłód obsiadł szare tęczówki. Radosny uśmiech, który do niedawna zdobił jej oblicze, teraz zniknął, zastąpiony jedynie powagą i, jak wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka, obojętnością. Widok ten, tak bardzo niepodobny do codziennego zachowania szarofutrej wstrząsnął mnie i wyostrzył zmysły. Nie spodziewałam się nadejścia fali przykrych uczuć, które niespodziewanie napłynęły od strony wadery i niczym błoto umazały moje kończyny.  Zdezorientowana naglą zmianą w stanie towarzyszki, byłam gotowa zacząć analizować jej stan; przecież musiał być jakiś powód, dlaczego nagle zaczęła się tak zachowywać. To było takie niecodzienne...! Zupełnie nie wiedziałam co robić, co myśleć. Reszta wilków siedzących w pobliżu nawet nie drgnęła – przez ułamek sekundy byłam przekonana, że wcale nie spostrzegli, jak radosna aura otaczająca energiczną Alice zmieniła się nie do poznania. W tej jednak chwili ponownie przemówiła. W jej oczach na nowo błysnęło ciepło, a spięte barki rozluźniły się. Uświadomiłam siebie, że wilczyca dała się pochłonąć wspomnieniom i cofnęła się do czasów, gdy wraz z Vesną po raz pierwszy odwiedziła Południową Równinę. Lecz jej niespodziewane zachowanie podsuwało także pewną teorię: czy Alice spotkało coś przykrego, gdy weszła wtedy do karczmy? Wyraźnie spoważniała, gdy tylko o niej wspomniała... gdy wilczyca znów się odezwała, w jej głosie wyłapałam niespotykaną u niej powagę... a także swego rodzaju troskę. — Wielu tamtejszych bywalców nie ogranicza się jedynie do przekleństw. Ich mroczne serca skrywają wiele równie ciemnych sekretów... jeśli zaproponują wam cokolwiek do picia, jedzenia bądź coś innego... po prostu ich zignorujcie. Niektórzy są naprawdę niebezpieczni. Jeśli jednak na tym nie zaprzestaną, zaciągną was w jakąś ciemną alejkę albo zaczną śledzić... uciekajcie. Brońcie się. Wołajcie o pomoc. To... — przełknęła ślinę. — ... to być może was ocali.

 

Wokół mnie rozległy się przytłumione szepty; śnieg zajęczał cicho pod ciężarem niespokojnie wiercących się wilków. Od Shiry dobiegł cieniutki pisk, Lavinia nabrała ze świstem powietrza. Widziałam szok skuwający ich ciała okowami.

Rozejrzałam się po towarzyszach, czując, jak łomoczące serce podchodzi mi do gardła. Z trudem namalowany moją fantazją obraz tłocznego, acz radosnego miejsca legł w gruzach. Przeszedł mnie dreszcz; ujrzałam panikę w oczach pobratymców. Gdy zamrugałam, połykając śliską gulę trwogi, która ukształtowała się w moim gardle, pod powiekami mignął mi przerażający obraz. Ciemny zaułek zbudowany z wysokich, kamiennych ścian... umięśnione, pogrążone w szaleństwie wilki podążające w moją stronę z dzikością w rozbieganych ślepiach. Sama wizja bycia w takiej sytuacji wywoływała u mnie atak paniki... gdyby doszło do niej naprawdę, to jak mogłabym zachować zimną krew i zebrać w sobie choć krztynę odwagi?

 

— Spokojnie... — Alice odezwała się miękko. Jej słowa rozbrzmiały ponad niewyraźną wymianą zdań, uciszyły ją, stłumiły strach. Zerknęłam w stronę przyjaciółki. Czułam rytmiczne uderzenia rozchodzące się w pobliżu mojej klatki piersiowej i nienaturalną suchość w pysku. Z trudem przekierowałam swoją uwagę na Alice. Wadera podeszła bliżej, łagodnie opuściwszy łeb i ostrożnie merdając ogonem. Gdy odezwała się znów, wszelki chłód i niedostępność zniknęły z jej oczu – zamiast tego pojawiła się troska i cierpliwość, ukojenie i opanowanie.

 

— Nie wszystkie karczmy takie są, lecz mimo to... uważajcie na siebie, proszę. Jestem świadoma niebezpieczeństw czyhających w takich miejscach, dlatego też poprosiłam was, abyście zabrali ze sobą broń. Ponadto, nim przekroczymy bramy Południowej Równiny, uzgodnię z wami wszystkie szczegóły poruszania się po mieście. Pamiętajcie, o czym powiedziała Suna. Nikt z was nie jest sam — z wdzięcznością skinęła głową zielonofutrej.

 

Odetchnęłam głęboko, smakując rześkiego, zimowego powietrza. Haust prześlizgnął się przez moje gardło, zatańczył w płucach i rozproszył po całym ciele. Czułam wyraźnie, jak chłód otula moje ciało, skrzy się w porannych promieniach słońca, pnie po kończynach niczym bluszcz. Jednak pośród zimna czepiającego się kosmyków mojego futra, znajdowało się także przerażenie. Nieokrzesane uczucie, chwytające mnie za gardło, duszące bezlitośnie. Unosiło się wokół mnie niczym odrażający fetor wirusa, uciekający wraz z życiem z ciała przy każdym wydechu zarażonego. Niemal byłam w stanie wyobrazić sobie jej wygląd: chorobliwie zielono–żółta maź unosząca się w powietrzu, zanieczyszczająca otaczający mnie świat. Jej smród dotarł i do mnie; nie byłam w stanie przed nią uciec. Znajdowała się wszędzie, otaczała mnie i moich pobratymców, spowalniała nasze ruchy.

 

Lecz, co dziwne, owa gęsta substancja strachu nie była w stanie mnie dosięgnąć. Unosiła się wokół mnie, w pobliżu mojego pyska i reszty ciała, dusiła i drapała futro... lecz w żaden inny sposób nie była w stanie mnie dopaść... zupełnie jakby otaczała mnie szklista, przeźroczysta bariera: widziałam ją za pomocą swojego umysłu. Była cienka jak lód skuwający kałuże jesienią, chłodna jak głaz i jednocześnie, co zaskakujące, na swój sposób kojąca niczym świeże, czyste posłanie przesiąknięte wonią rosy i świeżej trawy.

 

Rozejrzałam się uważnie. Trudno mi było dostrzec pobratymców. Wszyscy ginęli pośród fal strachu, który uwięził nas w pułapce bez wyjścia. Żółć była niemal jedynym, co byłam w stanie dojrzeć; to ona tworzyła otaczający nas świat. Zniknęła dobrze mi znana dolinka, jezioro lśniące w pierwszych promieniach słońca, las skąpany w półmroku. Czułam, jak powłoka chroniąca mnie przed wpadnięciem w panikę zaczyna powoli się kruszyć. Słyszałam co rusz trzaski towarzyszące rysom pojawiającym się na jej powierzchni. Udało mi się jednak jakoś wyłapać charakterystyczne sylwetki wilków. Alice i Nasari wyglądały na przejęte mroczną stroną miejsca, do którego mieliśmy się udać, Suna natomiast sprawiała wrażenie, jakby wprost miała ochotę wskoczyć w wir miejskich niebezpieczeństw i z radością stawić im czoła. Reszta towarzyszy nie była już taka pewna siebie. Harmony bała się – wskazywał na to podkulony ogon, wetknięty między tylne łapy – lecz starała się ukryć ten fakt, skupiając całą swoją uwagę na Shirze stojącej obok. Białofutra kuliła się w pobliżu niej, popiskując cienko i owijając się szczelnie swoimi potężnymi skrzydłami; cała ta sytuacja na pewno była dla niej stresująca. W granatowym oku Lavinii błysnął lęk, Priam zaś pochylił łeb, chowając swe oblicze przed moim spojrzeniem.

 

Każdy z nas się bał. Chcieliśmy udać się do Południowej Równiny... lecz oczywiste było, że miejsce takie jak to miało także swoje wady. Niebezpieczeństwa czyhające za każdym rogiem, niezliczone tłumy, ścisk i zgiełk, których w żaden sposób nie można uniknąć... tego wszystkiego było zbyt wiele. Zbyt wiele bodźców atakujących zmysły: węch, słuch, wzrok. To oczywiste, że wystawiony na nie wilk mógłby popaść w panikę... co, jednak gdyby czoła miała stawić im zżyta i kochająca się grupa lojalnych pobratymców?

 

Nie bałam się już. Owszem, czułam wewnątrz siebie nieprzyjemny chłód wszystkich moich obaw i niepokój związany z najgorszymi scenariuszami możliwej przyszłości, ale nie odnosiłam wrażenia, jakbym miała zaraz osunąć się na ziemię z sercem łomoczącym o żebra i z umysłem niezdolnym do racjonalnego myślenia. Zdołałam w jakiś sposób zachować spokój. To było dziwne – panować nad własnymi emocjami... lecz dzięki zapewnieniom swoich towarzyszy i Suny, mogłam dzielnie stać... i przekazać swoją odwagę innym. Zebrałam ją w sobie, skupiłam się i wyobraziłam sobie, jak zamienia się w kwiaty. Jak wyrasta spod moich łap i spływa ku zgromadzonym niczym ukojenie.

 

Wstrzymałam oddech. W kącikach mojego umysłu, cicho, acz natarczywie, ponownie usłyszałam słowa zachęcającej mnie Suny.

 

,,Jestem pewna, że w razie niebezpieczeństwa oni cię obronią".

 

Odezwałam się, nim zdążyłam ugryźć się w język.

 

— Jeśli ktoś będzie zagrożony, pomożemy mu... wszyscy będziemy się chronić.

 

Na krótką chwilę zapadła krępująca cisza. Wiatr zaszumiał ponad naszymi głowami, kilka ptaków nieśmiało zaśpiewało krótką melodyjkę pośród koron drzew. Głowy wszystkich obecnych zwróciły się w moją stronę; ujrzawszy oczy wpatrzone wprost we mnie, schowałam głowę w ramionach i zerknęłam na bok, unikając nawiązania tak bardzo niekomfortowego dla mnie kontaktu wzrokowego. Spodziewałam się każdej możliwej reakcji na moje słowa: powagi, jeszcze większej paniki bądź, Terro, chroń mnie od tego, czegoś znacznie gorszego. Zupełnie jednak nie przygotowałam się na to, co nastąpiło później.

 

Cały strach – odmęty wody, która mąciła nam w głowach i odbierała resztki odwagi – w jednej chwili zniknął. Nie byłam pewna, czy nastąpiło to ze względu na słowa Alice czy moje krótkie wtrącenie, lecz całkowicie to wystarczyło, by pewność siebie wszystkich wilków natychmiast powróciła. To było niezwykłe uczucie. Tak jak przepływ cofa się, odsłaniając nagą plażę, tak samo to, co zniechęcało nas do podróży do Południowej Równiny, teraz całkiem się ulotniło. Pomimo chłodu wczesnej pory dnia oraz śniegu wyścielającego całą wataszową dolinkę, w sercu poczułam nieznaczne ciepło – delikatne i niewielkie, aczkolwiek potężne i kojące.

 

Lavinia odezwała się pierwsza.

 

— Tak. Troszkę boję się tam iść... ale wiem, że będziecie przy mnie. To dodaje mi sił.

 

— Mnie... mnie też — oświadczył stanowczo Priam.

 

Nawet Shira, choć milczała, zdołała uśmiechnąć się nieśmiało. Gdy rozejrzałam się po obliczach zgromadzonych, zauważyłam ulgę malującą się w oczach Alice. Nikt nie zrezygnował z wędrówki do Południowej Równiny, nikt nie oznajmił, jak bardzo ryzykowny jest pomysł. Wszyscy byliśmy gotowi do podróży.

 

Alice także musiała dojść do tego samego wniosku, ponieważ postąpiła o krok naprzód i przemówiła głośno i wyraźnie, tak, aby każdy obecny ze zgromadzonych ją usłyszał.

 

— W porządku. Myślę, że nie czas zacząć. Podejdźcie, proszę — machneła ogonem, zapraszając nas do podejścia bliżej. Jako pierwsza ruszyła Suna. Zrobiła to bez wahania, nawet się nie zastanawiając nad sensem słów Alice. Tuż za nią ruszyła reszta wilków; troszkę niepewnie, bo nadal analizując wypowiedź szarofutrej, postąpiłam naprzód. Śnieg zachrobotał niesłyszalnie pod naporem moich łap, wiatr tańczący ponad moją głową uciszył się.

 

,,Czas zacząć...?" — zdziwiłam się, w głowie powtarzając wypowiedziane słowa. Odniosłam wrażenie, że zabrzmiały nieco dziwnie, jakby nie dotyczyły podróży do Południowej Równiny... czy mogło zatem chodzić o coś innego? Poczułam, jak futro na moim grzbiecie stroszy się delikatnie. Jakiś obcy, osobliwy instynkt podpowiadał mi, że ta wypowiedź coś skrywa... jakby drugie znaczenie, ukrytą wiadomość.

 

— Na sam początek chciałabym przeprosić was, że nie wspomniałam o tym wcześniej — zaczeła Alice. — lecz prawda jest taka, że do Południowej Równiny nie będziemy iść pieszo.

 

Rozległ się tłumny pomruk zdziwienia; zaskoczenie zaczęło unosić się pośród nas niczym mgła. Sama nie potrafiłam ukryć emocji. Postawiwszy czujnie uszy, zdezorientowana zerknęłam w stronę przyjaciółki, która już otwierała pysk, by pośpieszyć z wytłumaczeniami.

 

— Zależy mi na tym, by dostać się do miasta jak najszybciej... udanie się tam pieszo mogłaby zająć nam zbyt wiele czasu. Dotarcie tam, zwiedzenie Równiny i powrót potrwałyby co najmniej dwa dni. Wiem, że niektórzy z was nie mogą lub nie chcą sobie pozwolić na tak długie opuszczanie Doliny Burz. Poprosiłam zatem Areliona, by wyszykował nam... to. — szybkim ruchem sięgnęła swojej szyi. Zaplątany w gęste, szare futro znajdował niewielki naszyjnik. Nie zauważyłam go wcześniej. Musiał zlać się z włosiem i ukryć przed spojrzeniami ciekawskich wilków. Teraz, gdy mogłam zobaczyć go bez przeszkód, przyjrzałam mu się uważnie. Poruszyłam wąsikami. Nie była to biżuteria pełna drogocennych diamentów czy zdobień wykonanych z niesłychaną wręcz precyzją. Prawdę powiedziawszy, spodziewałam się cennych kamieni szlachetnych, niespotykanych kruszców i koralików lśniących perlistym blaskiem... ujrzawszy jednak zwykły, czarny rzemyk i nawleczony na niego szary, trójkątny kamień z dużą dziurą pośrodku prawdopodobnie wydrążoną przez potężne nurty wód rzeki, nie mogłam powstrzymać się od zamarcia w bezruchu. Nie spodziewałam się tego.

 

— Co to jest? — Nasari, uczennica Areliona i jedna z szamanów w naszej Watasze, wyciągnęła szyję, oglądając amulet z każdej możliwej strony. Zaciekawiona postawiła uszy i delikatnie zmarszczyła brwi. — Nigdy czegoś takiego nie widziałam.

 

Alice ostrożnie rozwiązała sznurek owinięty wokół własnej szyi i położywszy kamień na swojej łapie, uniosła go, aby każdy mógł go zobaczyć.

 

— Arelion nazwał to Skałą Teleportacyjną — wyjaśniła, nieznacznie ściszając głos i spoglądając na nas z powagą. W jej oczach, które na krótką chwilę zaszły cieniem, dostrzegłam także delikatną iskierkę ekscytacji. Kilkakrotnie powtórzyłam w umyśle jej słowa. Nigdy nie słyszałam takiej nazwy... nic zresztą dziwnego. Ten termin bez wątpienia dotyczył magii, z którą nie byłam zbyt dobrze obeznana. Wiedziałam jedynie, że cudotwórcy i ich akolici na co dzień zajmują się tworzeniem różnych wywarów, zdejmowaniem klątw lub nakładaniem na kamienie szlachetne czarodziejskich właściwości... lecz jak ich praca mogła być związana z takim naszyjnikiem? Alice mówiła dalej; wyostrzyłam zatem słuch, aby nie pozwolić umknąć żadnemu słowu. — To specjalny talizman, który pozwala się przenieść w każde możliwe miejsce.

 

— Z czego jest zrobiony? Kto go wyrzeźbił? Ciekawe, dlaczego ma taki równy kształt... — Nasari, wyraźnie zafascynowana dziełem jej mistrza, przysunęła się bliżej Alice i patrząc z radością na kamień, co rusz zerkała w jej stronę. Szarofutra zaśmiała się ciepło.

 

— Wybacz, Arelion nie wyjawił mi takich szczegółów.

 

— Och... — Nasari westchnęła, zasmucona, lecz nadal nie odrywała wzroku od naszyjnika. Zdawać by się mogło, że mogłaby badać go przez wiele długich godzin, gdyby nie Suna, która głośno wyraziła swoje niezadowolenie i zdezorientowanie.

 

— Młodziutka, ja nadal nie rozumiem co to coś robi. Mówisz, że to teleportuje... ale jak?

 

— Ach, no tak... — Alice zmieszała się nieco. — Moglibyście się wszyscy troszkę cofnąć? — poprosiła.

 

Wszyscy zrobili kilka kroków w tył. Oczy wszystkich wlepione były w Alice; napięcie osiadło na naszych ciałach niczym krople pozostałe po ulewie. Wstrzymałam oddech, nie odważyłam się nawet mrugnąć. Coś w duszy podpowiadało mi, że zaraz wydarzy się coś niezwykłego. Czułam, jak serce łomocze w mojej piersi. Na krótką chwilę zapomniałam o całym świecie; otaczający mnie krajobraz i wilki niespodziewanie zniknęli. Liczył się tylko naszyjnik, który Alice ostrożnie trzymała w swoich łapach. Delikatnie pociągnęła za rzemyk, uwalniając od niego trójkątny, szary kamień. Materiał niemal niesłyszalnie musnął amulet i opadł na drugą łapę wadery, załaskotał ją w futro; ta pewniej chwyciła Skałę, gwałtownie się zamachnęła i bez wahania cisnęła go na ziemię.

 

— Ach! — wyrwało mi się i nieświadoma tego, co robię, wykonałam krok naprzód, gotowa rzucić się bez wahania w stronę amuletu i uratować go przed roztrzaskaniem się. Już oczyma wyobraźni widziałam to, co zaraz się wydarzy: szary głaz, zagłębiwszy się wpierw w zaspę śniegu, przebije się przez nią z ledwo słyszalnym szumem, a następnie uderzy o stwardniałą od chłodu ziemię i rozbije się, niczym sopel spadający z konaru drzewa przy wiosennej odwilży. Spodziewałam się usłyszeć nieprzyjemny dla oka trzask i chrobot, sygnalizujące o zniszczeniu talizmanu, lecz, co dziwne, nic takiego się nie wydarzyło. Spięłam się, obserwując talizman, który, jak w zwolnionym tempie, swoim rogiem musnął nieskazitelnie biały puch.

 

Kamień dotknął ziemi; rozbłysło światło, rozległo się ciche, ledwo słyszalne buczenie, jakby wodospad z całą swą siłą uderzył w taflę spokojnej, leśnej sadzawki. Na ziemi pojawiły się znaki. Odskoczyłam w tył, ujrzawszy, jak złocista wstęga muska moją łapę. Dziwne uczucie – jakby mieszanina gorąca ognia i chłodu lodu – pochłonęło moją kończynę i utrzymywało się na niej nawet wtedy, gdy się cofnęłam. Świetlista linia, niczym promień światła, który uciekł z nieba i osiadł się na ziemi, zatańczyła na śniegu, nieznacznie unosząc się ponad nim i kreśląc mistyczne wzory. Kierując się od Alice, sunął w stronę najbliżej stojącej niej Nasari. Zdawać by się mogło, że zaraz na nią wpadnie, muśnie łapy bądź pochłonie w całości, lecz zupełnie nagle odbił w bok i rozdzielił się na dwie części. Każda z nich podążyła do każdego wilka i umykała przed jego dotykiem. Wiązki jeszcze przez chwilę przesuwały się ponad ziemią, zamykając w jego środku trójkątny kamień, który unosił się bez wysiłku w powietrzu, delikatnie muskając co jakiś czas znajdujący się pod nim puch. Światło zaczęło tworzyć coś na kształt figury. Wpierw przypominała ona zwykły kwadrat o równych bokach i prostych liniach, lecz potem, rozdzielając się na coraz więcej części tuż pod naszymi łapami, zaczęło pojawiać się coraz więcej odcinków i kątów, które coraz to prędzej tworzyły nowe to kształty. Nie wiedzieć kiedy, tuż przed moimi oczyma uformował się skomplikowany wielokąt, którego linie, przecinając jego środek, zlewały się z grubymi bokami. Podłużny, niemal niekończący się dźwięk, który towarzyszył tworzeniu się wzorów, gwałtownie się urwał. Zapadła cisza. Wwierciła się natychmiast w mój umysł, odezwała się cichym dzwonieniem w głębi uszu. Spoglądając na wzór unoszący się ponad ziemią, nie potrafiłam uwierzyć własnym oczom. Gdyby nie chłód opatulający moje ciało i wyostrzone zmysły informujące mnie o stanie otaczającego mnie świata, najpewniej zajęłoby mi wiele czasu, nim zdołałabym przekonać samą siebie, że to, co widzę, nie jest iluzją bądź wyjątkowo realistycznym snem. To, co znajdowało się przede mną, z całą pewnością nie należało do rzeczy, do których byłam przyzwyczajona i z którymi obcowałam na co dzień. Złociste promienie zachwycały mnie swoją barwą, a utworzona figura otaczająca Skałę przywodziła mi na myśl zbiór cienkich gałązek krzewów jeżyn. Właśnie byłam świadkiem czegoś nadzwyczajnego... myśl ta napawał mnie niedowierzaniem i euforią.

 

Zgromadzone wilki westchnęły chóralnie, z błyskiem w oczach podziwiając utworzony w powietrzu wzór. Nasari, wyraźnie podekscytowana, podeszła do świetlistych lini na tyle blisko, aby móc im się przyjrzeć. Po szeroko otwartych ślepiach i energicznie merdającym ogonie byłam w stanie wywnioskować, że jej instynkt szamanki właśnie się uruchomił i wziął nad nią górę. Pozostali także się zauważalnie ożywili. Shira wyprostowała się nieco i nieśmiało poruszała nosem, smakując unoszących się wokół zapachów wilgotnego śniegu i ciepłego światła.

 

Suna, nadal wyraźnie niezadowolona z braku udzielonej jej odpowiedzi, z lekkim grymasem na pyszczku – oraz nieokiełznaną ciekawością w oczach, jak zdołałam spostrzec – podeszła do wzorów i uniosła łapę, wskazując je pazurem.

 

— Co to jest, to?

 

Alice uśmiechnęła się łagodnie, zwijając czarny rzemyk w niewielką kuleczkę.

 

— To portal. Przeniesie nas w okolice Południowej Równiny.

 

— ,,Okolice"? To znaczy, że nie wiesz, gdzie dokładnie się pojawimy?

 

— Nie chciałam zwlekać z podróżą do miasta, a to jedyny amulet, który Arelion był w stanie wytworzyć w dość krótkim czasie. Przez to nie jest on zbyt dokładny... — szarofutra wyglądała na skruszoną. Nie smuciła się jednak bardzo z tego powodu; słyszałam w jej głosie nieukrytą ekscytację. Wiedziałam, jak bardzo raduje się wizją odwiedzenia miejsca, w którym przybywała dawno temu.

 

Harmony, dotychczas milcząca, z lekką obawą rzuciła okiem na unoszący się kamień.

 

— Zatem... co musimy zrobić?

 

— Wskoczyć do niego — odpowiedź Alice brzmiała jak oczywisty fakt. Została wypowiedziana z taką lekkością, bez strachu bądź obaw... zupełnie jakby chodziło o czynność tak prostą jak przekroczenie płytkiego, leśnego strumyczka. Lecz doskonale wiedziałam, że teleportacja nie jest czynem tak zwyczajnym i prostym, jak się z pozoru wydawało. Samo spojrzenie na lewitujący talizman o niecodziennym kształcie i na wychodzące od niego promieniste linie wystarczyło, by utrzymać mnie w przekonaniu, że podróż ku południu może być trudniejsza, niż sądziłam na samym początku.

 

Doświadczyłam kiedyś teleportacji. Było to jeszcze wtedy, gdy nie byłam pełnoprawną członkinią Watahy Wilków Burzy, dziewięć lat temu... gdy tylko zamykałam oczy i w roztargnieniu pozwalałam się ponieść własnym myślom, czasami przypominałam sobie to osobliwe, jednocześnie podniecające i niebezpieczne uczucie, gdy ciepła, niemalże czarna łapa, ogrzała moje plecy, a złocisty wir wstęg porwał mnie nieubłaganie ku nieznanemu. Czy portal, znajdujący się przede mną, mógł przywrócić te wydarzenia, które miały miejsce w odległych latach? Czułam, jak serce zaczyna uderzać o moją klatkę piersiową; każdy jego ruch wpompowywał coraz więcej niepokoju w moje ciało. Znów czułam, jak krąży po moim ciele, jak przemyka wśród płuc i kończyn. Tyle obaw wezbrało w moim umyśle w jednej krótkiej chwili... czy to na pewno było bezpieczne? Jakie uczucie pochłonie mnie, gdy wskoczę w zbiór świetlistych wiązek? Czy coś będzie mogło mi się stać – zranię się albo stracę przytomność? Chociaż... przecież ten naszyjnik zbudował Arelion. Mój mentor, uczący mnie od niepamiętnych czasów tajnik zwiadowców i wykonywanej przez nich pracy, nie raz czy dwa wykazał się nadzwyczajną wręcz precyzją i cierpliwością. Na pewno poświęcił wiele czasu, by odpowiednio wyszykować Skałę i nadać jej prawidłowe właściwości. Byłam przekonana, że niejednokrotnie upewniał się, że talizman działa poprawnie i temu, kto z niego korzysta, nie stanie się żadna krzywda... lecz mimo to, nadal się niepokoiłam. Nie korzystałam przecież z tego typu przedmiotów na co dzień, więc spoglądając na świetliste linie, nieustannie odczuwałam strach. Przez niemal cały czas byłam pewna, że do Południowej Równiny udamy się pieszo... jak się okazało, myliłam się. Spotkała mnie niespodzianka, kolejna w czasie tego poranka. Co jeszcze mi się dzisiaj przytrafi? Gdzie zabierze mnie Skała?

 

Spięłam się cała i rozejrzałam po towarzyszach. Shira wytrzeszczyła oczy i wpatrzyła się w portal. Choć nie znajdowałam się wystarczająco blisko niej, by odczuć towarzyszące jej emocje, bez trudu jednak dojrzałam, jak dygocze ze strachu. Zrobiło mi się jej żal. Smutek na krótką chwilę przegnał wątpliwości; całkowicie skupiłam się na samce, współczująco marszcząc brwi. Czy mogłabym jej jakoś pomóc? Gdybym tylko miała taką możliwość...

 

Alice ponownie zabrała głos. Jej słowa odbiły się donośnym echem od ścian dolinki.

 

— Dobierzmy się w pary. Nie damy rady wejść do portalu wszyscy razem, zatem musimy zrobić to dwójkami. W ten sposób, jeśli pojawimy się w różnych miejscach, łatwiej będzie nam się odnaleźć i dotrzeć do miasta. Kierujcie się w jego stronę, a w końcu na pewno się jakoś spotkamy. Ja wskoczę z kimś do portalu jako ostatnia. Będę musiała go zamknąć — zwinięty dotychczas w kłębek rzemyk zawiązała na szyi i zwróciła się w stronę stojącej blisko niej Nasari. Choć ściszyła głosy, by czarnofutra słyszała tylko ją, zdołałam wyłapać zadane przez nią pytanie. — Nasari, chciałabyś może być w parze ze mną?

 

Wokół mnie nagle wszyscy zaczęli się ruszać. Chrupot gniecionego przez łapy zagłuszył odpowiedź skrzydlatej wadery. Zrobiło się głośno; słyszałam wypowiadane słowa nakładające się na siebie, wszechobecny zgiełk, przemieszczający się towarzysze niepozwalający mi się skupić. Zerwałam się z miejsca, nerwowo poruszając wąsikami. Wszystko działo się zbyt szybko, krążyło w zawrotnym tempie... kompletnie nie wiedziałam co robić! Z jednej strony bałam się tego, co mnie czeka... lecz przecież zgodziłam się pójść do Południowej Równiny! Nie mogłam przecież ot tak nagle zmienić zdania, na to było zdecydowanie zbyt późno... a może nadal była szansa, aby się wycofać? Może po prostu powinnam zostać na terenach Doliny Burz i zająć się swoimi obowiązkami, tak jak zwykle. Tak pewnie byłoby najlepiej dla każdego... lecz czy na pewno powinnam tak uczynić? Alice przecież nie zapytałaby mnie o podróż ku południu, gdyby nie chciała, bym jej towarzyszyła... a Lavinia nie zbadałaby Renesmee, gdyby wiedziała, że nie ma szans, bym zgodziła się na coś tak bardzo odchodzącego od mojej rutyny.

 

Pomimo wszechobecnego rozgardiaszu i chaosu, mieszaniny miliona przeróżnych głosów i kilku wielobarwnych futer, dostrzegłam, jak przerażona Shira wtula się w Harmony, nadal delikatnie drżąc, a Alice i Nasari gawędzą radośnie, wyraźnie rozluźnione.

 

,,Wygląda na to, że one odnalazły już swoje partnerki..." — pomyślałam z niejakim smutkiem i niepokojem. Może i ja także powinnam poszukać kogoś, kto będzie towarzyszył mi w czasie podróży... ostrożnie rozejrzałam się, zatrzymując wzrok na każdym wilku, który nadal nie znalazł dla siebie pary. Została Lavinia, Suna i Priam. Nieśmiało ruszyłam w stronę łaciatofutrej, biorąc głęboki wdech dla uspokojenia rozszalałych myśli i dodania sobie odrobiny odwagi. Lavinię dobrze znałam i bezgranicznie jej ufałam — w końcu była moją towarzyszką i każdego dnia z dużym zaangażowaniem pomagała w Jaskini Uzdrowiciela, lecząc wilki z poważnymi kontuzjami albo nieprzyjemnymi chorobami. Czy ona również zechciałaby wskoczyć ze mną w portal...?

 

Nagle poczułam, jak coś silnie obejmuje mnie w okolicach brzucha i nieznacznie popycha do przodu. Serce podeszło mi do gardła i na krótką chwilę wszystko, co dotychczas się poruszało, zamarło. Zdezorientowana, przysiadłam przy ziemi, zapierając się przednimi łapami, a z gardła wyrwało się ciche, ledwo wypowiedziane pytanie pełne szoku i niedowierzania. Szarozielone futro zatańczyło przed moimi oczyma, a ciepło wilczego ciała załaskotało grzbiet. Spięłam się cała, a chaos ponownie zawładnął umysłem.

 

— C–co...?

 

— To my idziemy pierwsze! — rozległ się donośny okrzyk, który przebił się przez rozmowy wilków i brutalnie wkradł do mojej świadomości. Suna, znajdująca się tuż ze mną ochoczo pociągnęła mnie w stronę portalu. Przerażenie wezbrało w mojej krtani niczym gorzka, śliska żółć. Z trudem przełknęłam ślinę i wyciągnęłam pazury, wczepiając je w śliski, sypki śnieg. Rozmazane pyski wilków poruszały się przed moimi oczyma, ich ciała stawały się niewyraźne, zlane z szarością skał i bielą zasp.

 

— Nie! Nie! — rzekłam drżącym głosem. Uderzyło mnie, jak wiele skryło się tam słabości i rozpaczy. — Poczekaj, proszę! Suna, ja jeszcze...

 

Cały świat zawirował wokół mnie.  Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby, w ostatniej, daremnej próbie starając się uniknąć opuszczenia dobrze mi znanych, kochanych ziem zamieszkiwanych przez wilki z Watahy Wilków Burzy. Lecz nagle coś mnie porwało ku górze, uniosłam się, dziwnie ciężka i nic nieważąca jednocześnie. Rozpaczliwie zamachałam łapami, uchyliłam wargi, ze świstem wciągając lodowate, zimne powietrze. Grunt zniknął spod moich łap, a chłodny, zimowy wiatr uderzył we mnie, czochrając ciemną, gęstą sierść. Ciepło ani na chwilę nie odstąpiło mnie o krok. W porównaniu z temperatururą spowijającą obóz było ono wręcz gorące, parzyło mnie w skórę... niczym ostre pazury, które bezlitośnie rozorywały mój bok, zęby wbijające się w mięso... przywodziło na myśl ból, od którego rozpaczliwie pragnęłam się uwolnić.

 

— I hop! — usłyszałam.

 

Odwróciłam się w locie, po raz ostatni spoglądając na pobratymców. Mignęły mi jasne futra Shiry i Harmony, ciepłe, przywodzące na myśl zboże ubarwienie Priama i Lavinii oraz komponujące się ze sobą sierści Alice i Nasari. Wstrzymałam oddech, gdy oślepiło mnie jasne, żółte światło. Wszystko zniknęło w promieniach portalu.

 

Zrobiło mi się słabo. Przez chwilę krótszą niż mgnienie oka, wydawało mi się, że tonę w kleistej, bezdennej ciemności. Jednak gdy zamrugałam, wszystko się ulotniło.

 

Pozostało tylko niebo. Niezmienne i nieruchome, pozostawało szaroniebieskie, tak samo jak w chwili, gdy podekscytowana wyszłam z Jaskini Leśnego Strumienia wraz ze swoim ekwipunkiem. Poczułam się dziwnie samotna, napięcie zabrało ze sobą wszelkie emocje. Coś straciłam... zimno rozeszło się po całym moim ciele, począwszy od grzbietu, na opuszkach palców kończąc. Z ulgą przyjęłam chłód, który zagoił niewidzialne rany... ale zdałam sobie sprawę z niepokojącego faktu: nikt mi nie towarzyszył. Suna zniknęła.

 

Był tylko błękit.

 

 

C.D.N.