Obejmując zapłakaną wilczycę, basior uśmiechał się mimochodem. Czuł jej ciepło przy własnym wszechobecnym chłodzie. Mimo iż słone łzy spływały łaciatej po pysku, ona wreszcie doznała spokoju jakim mogła obdarować ją tylko i wyłącznie śmierć. Śmierć, która jak to miała w zwyczaju, niewzruszona ukazała się tej dwójce, wyzwolona z ostrych zębów Merlina. Zielonooki jak za dawnych czasów nie mógł wyzbyć się metalicznego, lekko słodkiego smaku z ust, lecz teraz wszystko było inne niż dawniej. Teraz miał przy sobie Lavinię, miał rodzinę i co najważniejsze - sens. Kładąc własną głowę na głowie swej wybranki szepnął:
- Kocham cię Lavinio - po tych pełnych szczerości słowach, łaciata zalała się jeszcze donośniejszym szlochem.
Gdy wreszcie nadszedł zmrok, wszystkie dotychczasowe dotkliwe i niesympatyczne uczucia odeszły w odległą niepamięć, zastąpione zmęczeniem, wyczerpaniem oraz nieukazanym do tej pory, głęboko skrytym szczęściem. Wilki od jakiegoś czasu nie wymieniły się ani jednym zdaniem. Zmęczone istoty ledwo włócząc łapami, dobrnęły do odpowiedniego miejsca, w którym miały spędzić te kilka nocnych, pustych i ciemnych godzin. Merlin ostatkami sił gnieżdżącymi się gdzieś głęboko w jego ciele, starał się wykrzesać z siebie choć jedną iskrę ciepłego ognia, by ogrzać towarzyszkę lecz jego trudy nie zostały wynagrodzone. Zdenerwowany przeklął pod nosem, wiercąc wzrokiem dziurę w kilku wesoło rosnących źdźbłach trawy. Powiewały lekko muskane przez chłodne podmuchy nocnego wietrzyska, lśniły w delikatnym świetle rzucanym przez księżyc. Zdawały się być tak beztroskie, mimo zimy i chłodu kiwały się oczekując na zbawienne promienie słońca.
Czarnofutrny zerknął na siedzącą nieopodal wilczyce. Zdziwił się gdy spostrzegł iż wadera przysypia siedząc, jej oczy były lekko przymknięte, lecz ona świetnie utrzymywała równowagę co świadczyło o jej wciąż obecnej świadomości. Merlin przyglądał się jej dłuższą chwilę, widział zmęczenie pod lekką osłoną błogiego spokoju. Zastanawiał się o czym ona myśli, czymże w tamtej chwili zajmowała się jej wyobraźnia. Przekrzywił łeb lekko w lewą stronę i mrugnął dwa razy, wtedy zdał sobie sprawę iż jego ciało jest wyczerpane do krytycznego poziomu. Chude łapy drżały, wciąż pobudzone, oczy niczym spętane klątwą, piekły i szczypały prosząc o chwilę spoczynku. Sam nie do końca wiedział jakim cudem był w stanie wykrzesać z siebie jakiekolwiek, posiadające choć krztę sensu myśli. Zadając sobie wiele trudu zmieszanego z bólem, zdecydował się na spoczęcie w pozycji leżącej. Przez tą chwilę starał się nie wydobyć z siebie głośniejszych dźwięków cierpienia, stęknął tylko gdy wreszcie udało mu się ułożyć na prawym, mniej obolałym boku. Przymykając zielone ślepia, w chudym łbie błąkała się jedynie pustka, która również potrzebowała spokoju. Morfeusz objął wojownika po kilku krótkich chwilach, dając mu wreszcie odpoczynek i czas na regenerację.
Wczesnym, rześkim porankiem wilki wymieniły się krótkim "dzień dobry" po czym bez chwili zwłoki przygotowały się do dalszej podróży. Wypoczęci ruszyli przed siebie prosto w stronę własnych terenów.
- Spójrz tylko na to słońce! Cóż za piękny dzień - zaczął pewnego razu uśmiechnięty basior, przymykając oczy i napawając się delikatnym światłem odbijającym się od białego puchu gdy kroczyli beztrosko przez rozległe stepy.
Towarzysząca mu wilczyca spojrzała w jego stronę i również uśmiechnęła się delikatnie, następnie prowadząc wzrok po krainie pokrytej śniegiem jakby zaczarowana.
- Masz rację - śmiejąc się bez powodu dodała jeszcze - złap mnie!
Mimo swego utykania, roześmiana pędziła przed siebie w stronę ciepłego słońca raz po raz oglądając się za siebie. Oczarowany zielonooki, nie mogąc oderwać ślepi od tego bajecznego widoku, również głośno się roześmiał i już po chwili zrównał się w biegu z łaciatą. Biegli ile sił, rozrzucając jednocześnie wokoło śnieg spod własnych łap. Chwila, która mogła trwać w nieskończoność zapewne na zawsze wplecie się w pamięć Merlina tworząc tym najpiękniejsze wspomnienie. Zapatrzony w niebieskooką basior, potknął się w pewnym momencie. Spotkał się z twardą glebą i przeturlał się kawałek przez co wylądował na grzbiecie wśród białego puchu. Lavinia po krótkiej chwili, lekko zmartwiona znalazła się przy wojowniku. Spojrzała na niego z góry a on mimo iż widział ją na opak wciąż nie mógł oprzeć się jej wdziękowi. Uśmiechnięty lecz wciąż pełen obaw powtórzył słowa sprzed ubiegłej nocy:
- Kocham cię.
Lavinia odskoczyła od niego niczym poparzona, zaś gdy ten się podniósł, spojrzała na niego niczym na niespełna rozumu wariata. Cała spięta przyglądała się tej czarnej zmorze zwanej potocznie Merlinem, podczas gdy ten spokojnie stawiał ku niej swoje kroki. W jego ciele panował istny chaos, czego korzystnie nie było widać na zewnątrz, nie wiedział jak niebieskooka zareaguje na te wszystkie słowa, nie miał pojęcia nawet czy ona odwzajemnia jego uczucia. Jedyne o czym miał pojęcie to fakt, iż musiał to powiedzieć, że chciał to powiedzieć bo dusił się coraz bardziej z każdym dniem, starając się tłumić uczucia. Ależ jak na odważnego wojownika i tak to wyznanie przychodziło mu z trudem. Któżby przypuszczał, że takie słowa kiedykolwiek jeszcze opuszczą jego łeb i wydostaną się na światło dzienne? Merlin, zimny jak lód, zamknięty w sobie wojskowy, wreszcie znalazł szczęście na jakie nie zasługiwał, szczęście o jakim nie śmiał śnić.
- Kocham cię Lavinio, będę powtarzał to bez końca, jeśli będzie taka potrzebna. Pragnę byś budziła się przy mnie każdego dnia, chcę byś była przy mnie tak szczęśliwa jak jestem przy tobie. Jesteś moim sensem, moją gwiazdą - basior był już tak blisko swej wybranki, iż wystarczyłby szept by ta usłyszała każde słowo. Lavinia słuchając tych słów ze zdumieniem wpatrywała się w zielone tęczówki Merlina z błyskiem zachwytu w oku - razem pokonamy to co nieuniknione.
Zapadła chwila ciszy a ta dwójka, będąc na tyle blisko by móc stykać się nosami owiewana była przez wesoły, mroźny wiatr, który zdawał się popychać ich ku sobie. Merlin nie czekając na odpowiedź ze strony łaciatej, posunął się do ostateczności. Skradł u niej krótki, pełen nadziei, wyczekania i czułości pocałunek. Wadera mimo początkowego spięcia i stresu, rozluźniła się by oddać się chwili. Dla Merlina liczył się jedynie fakt iż jego wybranka nie odsunęła się ani o milimetr. Po kilku chwilach, Vini dodała tylko szepcząc:
- Kocham cię Merlinie.
I w ten sposób los połączył dwie zbłąkane, samotne dusze splatając ich przeznaczenie, pozostawiając ich samych sobie w środku tej pokrytej śniegiem krainy.
Koniec.