· 

Niespokojne serca #10

Gdy gęstą nocną ciszę przerwało delikatne, melodyjne wycie, wykonywane przez wilczycę siedzącą tuż obok, serce Merlina stanęło na moment pogrążone w uniesieniu. Spojrzał na Lavinię a wszystko dookoła zdawało się zamilknąć, by dać wilkom nacieszyć się tym krótkim acz bajecznym momentem. Zielonooki wpatrując się w zalany spokojem pysk brązowofutrnej, w jej przymknięte powieki i rozwiewaną przez delikatny wiatr grzywkę, nie był wstanie odwrócić wzroku nawet na małą chwilę. Dopiero gdy łaciata uchyliła powiekę by spojrzeć na chudzielca, ten lekko rozchwiany i niepewny, dołączył do melodii zadurzając się w niej już po krótkim momencie. Dawno nie czuł tak wspaniałego uczucia, gdy słuchał głosu swojej wybranki, dostrajając do niego swój, po raz pierwszy od wielu lat, był wdzięczny za przyjście na ten pełen okrucieństw świat. Przy tej przepełnionej dobrodusznością istocie, wreszcie na światło dzienne zaczynały pełzać zaszyte dawno temu w jego sercu, wartości będące przeciwieństwem tych, którymi kierował się dotychczas.

 

Księżyc patrząc na tą całą ziemską maskaradę, tamtego wieczoru zdawał się nad wyraz piękny. Delikatnym światłem otulał ciemną, bezlitosną noc, czuwając nad światem. Widział, jak dwa wilki cichną po wspólnym wyciu, obserwował jak patrzą sobie w oczy, nie wypowiadając ani jednego słowa, jak chudy basior o zielonych oczach wyciąga niepewnie łapę w stronę zakrytej grzywką części pyska niebieskookiej. Widział jak wadera wzdryga się i odsuwa delikatnie, mimo to czarnofutrny nie opuścił łapy. Delikatnym gestem odgarniając niezdarne kosmyki szarej grzywki, z błyskiem pewności w oczach, spojrzał na 3 blizny przeszywające prawe oko Lavinii. Nachylił się ociupinę nad drżącą lekko waderą, której pysk wyrażał jedynie wyczekanie oraz odrobinę wahania, mimo to Merlin ani myślał by się zawahać. Sapnął lekko by następnie złożyć krótki, lecz pełen miłości pocałunek na przymkniętym, oszpeconym skazą ślepiu.

 

***

 

Następnego ranka, chudy basior otwierając rozespane ślepia, pierwsze co, to natknął się wzrokiem na śpiącą tuż obok towarzyszkę. Wczesno poranne, złociste promienie, które wylewały się leniwie, spomiędzy drzew, otulały jej rozespane oblicze. Oczarowany basior przyglądał się jej jak gdyby stał przed nim któryś z bogów. Oddychała miarowo pogrążona we śnie, spokojnie leżąc na skrawku trawy. Gdy pojedynczy podmuch chłodnego wiatru, owiał tą dwójkę, Merlin poczuł niepochamowaną potrzebę wyciągnięcia łapy w stronę delikatnie powiewającego szarego kosmyka znajdującego się tuż obok ucha Lavinii. W ostatniej chwili, powstrzymał się czując jak bicie jego skamieniałego serca zaczyna znacznie przyspieszać. Co on tak właściwie robił? Miłość przecież już raz go złamała, zostawiając ogromną, nigdy nie zagojoną ranę na jego psychice. Przecież on jest tym potężnym wojownikiem, jakiego nie stać na taką słabość jaką jest miłość. To uczucie, niczym kotwica zapewne uczepi się jego chudego ciała nie puszczając aż do końca. Następuje tylko pytanie, czy on chce kiedykolwiek uwolnić się od tej kotwicy. Kiedy raz jeszcze spojrzał w stronę wilczycy, która akurat zaczęła otwierać zaspane oko,  wtedy uświadomił sobie, że odpowiedz jest prosta. Nawet jeśli kotwica kiedykolwiek opuściłaby jego ciało, on sam wziąłby ją i dźwigał na barkach.

 

***

 

Za dnia pogoda sprzyjała tej dwójce, zaszczycając ich delikatnymi, chłodnymi promieniami słonecznymi, które odbijały się lekko od błyszczącego bielą śniegu, raz po raz, otulając ich ciała powiewem zimowego wiatru.

 

Oni zaś szli przed siebie, rozmawiając o nieistotnych bzdurach, podśmiewując co chwile. Merlin zarzucił nawet kilka żartów na wiatr, lecz nie był to najlepszy pomysł. Lavinię bardziej rozbawiła niedorzeczność i ogólna nieśmieszność zapodanego kawału. Basior schodząc na poważniejszy temat wyznał:

 

- Dokonałem naprawdę podłych czynów Lavinio - nie spuszczając wzroku z widniejącego horyzontu kontynuował - odebrałem ojców wielu dzieciom, zabijałem niewinnych.

 

Jego towarzyszka sapnęła krótko, zdając się kalkulować odpowiedź w myślach. Zdawała się nie być zbytnio zaskoczona wyznaniem ze strony Merlina. Czy to możliwe, że już dawniej się tego domyślała?

 

- Każdy z nas ma ciężką przeszłość - spoglądając na Merlina uśmiechnęła się, dodając mu tym otuchy - liczy się to jaką zbudujemy sobie przyszłość.

 

Przyszłość? Mówiąc szczerze, on nigdy poważnie nie myślał o przyszłości. Rozdrapując dawne rany, nie pozwalał sobie jedynie na podobne błędy, lecz nic poza tym. Bo jakież on miał plany na nadchodzący okres jego życia? Walczyć, żyć, pilnować Carmen. Czy było coś jeszcze? Przecież to nie są poważnie postawione cele do jakich chciałby dążyć. Musiało być coś jeszcze, jakiś podtrzymujący nadzieję, zatajony głęboko punkt, czekający na spełnienie. Czyżby Merlin głęboko w sobie skryte pragnienie, do którego sam dotrzeć nie może? Ach, cóż to za skomplikowana istota, zawsze idąca ścieżką prowadzącą na około. No cóż, być może to właśnie dzięki tym skomplikowanym niuansom, składającym się w jeden charakter, zawdzięczał to co w swym krótkim żywocie osiągnął.

 

Jaką przeszłość miała Lavinia? Merlin widział jedynie troszkę na temat jej przykrych doświadczeń z basiorami i nic poza tym. Bez wątpienia miała ciężko w życiu, te wszystkie blizny niczym pamiątki zdobiły jej ciało nie dając zapomnieć o dawnych koszmarach. Ileż ta niewinna istota wycierpiała?

 

Jego głębokie zamyślenie przerwał cichy szelest dobiegający z oddalonych kilka metrów zarośli. Lavinia musiała już usłyszeć go kilka chwil wcześniej, gdyż zalana niepokojem zamarła. W jej niebieskim oku wybuchła iskra szaleństwa, która po krótkiej chwili zawładnęła całym jej ciałem. Łaciata wilczyca zaczęła drżeć i powoli acz panicznie wycofywać własne kroki. Merlin pełen obaw, w niepewności, spojrzał na przyjaciółkę.

 

- Merlinie - szepnęła - ja…. ja znam ten zapach. Musimy uciekać, teraz.

 

Jej ściśnięty strachem głosik, utknął we łbie Merlina gdy zza niepozornego krzaczka wyszła wilcza potężna sylwetka. Czarny niczym nocne niebo, potężny basior, na pysku miał wymalowany obrzydliwie cyniczny uśmiech. Jego budowa ciała i masa wręcz przytłaczały potęgą i siłą, jaką w sobie gromadziły. Szedł pewnym krokiem, nie spuszczając czarnych tęczówek z niebieskookiej.

 

- Nie próżnowałaś kruszyno, pamiętasz mnie? - zaśmiał się donośnie, gdy Merlin starał się całym swoim ciałem zasłonić przerażoną Lavinię.

 

Duszony przez gniew zielonooki, domyślać się mógł jedynie kimże jest ten czarnofutrny nieznajomy. Gdy pojedyncza myśl o krzywdach jakie ten basior zasponsorował Vini, dopłynęła do umysłu wojownika, ten wypełnił  się zabójczo potężną wściekłością, wbijając pazury w twardą glebę. Nieznajomy nawiązując napięty kontakt wzrokowy z zielonymi tęczówkami, rzekł rozbawiony:

 

- Mówiłem, że zawsze wracam po to co moje. Ten twój lichy rycerz nie przeszkodzi mi w skończeniu tego co już zacząłem. - czarnooki postawił następny, pewny krok w stronę tej dwójki, przy tym oblizując się odrażająco. Jego ciemne oczy wyrażały jedynie bezdyskusyjny zamiar raz jeszcze przywłaszczenia sobie wadery.

 

I to właśnie wtedy, Merlin sięgnął po miecz, który miał zniszczyć demony przeszłości.

 

 

C.D.N

<Lavinia?>