· 

Kwiecista ballada - przebiśniegi [1/3]

Seria nawiązuje do przeszłości Merlina.

 

 - Gdzieżeś się podziewał młodzieńcze? - pyta z niezadowoleniem wymalowanym na rządnym władzy pysku.

- Och, najjaśniejsza wybacz mi, me roztargnienie - skłaniam się w poł by choć trochę złagodzić płonący  w alfie gniew. -  Nabywałem wiedzy, uczestnicząc w lekcjach fechtunku przeznaczonych dla wojska.

 

Kłamstwo, wcale tam nie byłem, jednak szczerze przyznaję iż był to świetny ruch z mojej strony. Przecież ona kocha sztuki walki, najbardziej ceni je sobie w moim wykonaniu. Już po chwili widzę iskrę zadowolenia w czerwonych oczach okrutnicy.

 

- Wybornie - mówi już spokojniejsza by po chwili zejść z tronu i podejść kilka kroków w stronę mej osoby. - Mój syn pojawi się dziś na kolacji, pragnę byś zjawił się na wieczerzy.

 

Wypowiedziane szeptem słowa nie były zaskoczeniem. O tej wieści głośno między tutejszymi mieszkańcami już od kilku dobrych dni. Jednak ja nie mam nic z tym wspólnego, rzekomy książę jest mi obcy i podobno zbyt zuchwały aby przejąć władzę nade mną bądź moim wojskiem. Z pogłosek dowiedziałem się również czegoś na temat wieku basiora. Bowiem jest niewiele młodszy ode mnie, zaledwie kilka, nic nie znaczących miesięcy. Dwa lata temu, zapewne oboje beztrosko żyliśmy w łaskach naszych rodzicielek. Jak wiele potrafi się zmienić w tak krótkim czasie.

 

***

 

Idę między dobrze znanymi mi już drzewami kiedy w jednym z krzewów, słyszę znaczny szelest. Ktoś mnie śledzi, dźwięk nie był przypadkowy, to odgłos łamiącego się pod ciężarem patyka. Bez ani chwili wątpliwości chwytam za rękojeść jednego z moich ulubionych ostrzy, przymocowanego do mojego boku za pomocą skórzanego pasa. Staję w pozycji obronnej jednak w mojej głowie zaczyna szumieć. Czuję jak moje tętno znacznie przyspiesza, jak moje łapy chętne do ataku drgają w wyczekiwaniu. Chwila mija za chwilą a ja stoję nie ściągając wzroku z wpół suchej rośliny. Mam niewiele czasu na atak, o ile ktokolwiek skrywa się za gąszczem liści. Podchodzę stanowczo, w pysku dzierżę mocno niedługi ale za to pięknie zdobiony sztylet. Ku mojemu zaskoczeniu, zaglądając zauważam młodego, nieznajomego mi dotąd wilka. Jego czerwone oczy zdają się być nieobecne, roztargnione. Sam basior zaś uśmiecha się beztrosko na mój widok. Coś ewidentnie jest nie tak.  Jeszcze raz skupiam wzrok na źrenicach, okazują się być wyraźnie rozszerzone.

 

- Akuku! - Krzyczy rozbawiony.

 

Bez chwili zawahania zawiadamiam straże, a ci od razu zabierają tego dziwaka przed oblicze medyka. Obstawiam, że biedaczek skusił się na kilka Wilczych Jagód i teraz odpokutowuje swoje nietrafne decyzje. Zapewne, poprzez halucynacje i moją ciemną sierść wziął mnie za Czarta bądź inne licho. Niezbyt w moim stylu jest zaprzątać sobie tym głowę, powinienem skupić się nad dzisiejszą kolacją oraz nad stosownym kolorze narzuty na ten wieczór.

 

W mojej jaskini, czeka już na mnie świeża woda w wielkiej muszli oraz nowy, świeżo wykuty miecz. Szybo domyślam się że ma być to podarunek od młodego książulka. Wątpię jednak iż syn alfy miał w ogóle pojęcie o przygotowanej dla mnie niespodziance. Ignorując prezent zaczynam sprawnie ubezpieczać się  w rożne bronie  i w kilka rodzajów sprawdzonych trucizn. Fiolki idealnie mieszczą się w jednej z moich ulubionych sakiew, która zajmuje miejsce tuż przy moim sercu, tam gdzie pod materiałem narzuty, najtrudniej będzie jej dojrzeć. Zawsze w ten sposób wygląda mój ekwipunek przed odwiedzeniem mrocznej jaskini Runy. Nie wiadomo co znów strzeli jej do łba. Tym razem zdecydowałem się na narzutę o szafirowym odcieniu, wyszywaną złotymi nićmi. Wybrałem ją jedynie ze względu na szeroki kaptur oraz na moją słabość do wszystkich odcieni niebieskiego, które na nieszczęście ani trochę nie pasują do odcieniu zielonych oczu.

 

Do jaskini wchodzę pewnie, mijam dwóch dobrze znanych mi strażników, na ich szyjach wiszą charakterystyczne wisiory, ma taki każdy na służbie Watahy Rodzaju. Oba wilki rozsuwają się, robiąc mi tym przejście. Już po chwili jestem w ciemnej jaskini oświetlonej starymi świecami, z których stopiony wosk zaczął tworzyć sobie własne ścieżki. Panuje tutaj również zapach palonego mięsa i popiołu. Mimo woli, mój nos wykręca na wszystkie strony.

 

Wychodząc z sieni, jeśli tak nazwać można ciemną, pustą przestrzeń, dostrzegam ostrzejsze światło a moje uszy zaczynają wyłapywać gwarny odgłos rozmów. Jestem blisko. Poprawiając swój wygląd po raz ostatni, wchodzę w osobne pomieszczenie wykute w skale. Na jego środku widnieje palenisko w którym bez opamiętania szaleje błękitny płomień. W około zasiadały ważne osobowości tego królestwa. Prawie od razu rozpoznaję ambasadora reprezentującego  te ziemie w misjach dyplomatycznych. Jest tutaj również najlepsza przyjaciółka Runy, opiekunka szczeniąt, która również i mnie poniekąd wychowała. Ale najważniejsze miejsce, zajmuje sama alfa i wilk, którego już kiedyś spotkałem. Jego futro jest w odcieni szarości i bieli, gdzieniegdzie dopatrzyć się można żółtych akcentów.  Jestem pewien że już widziałem to futro, nie mogę tylko przypomnieć sobie skąd. Gdy książę raczy spojrzeć mi prosto w oczy, od razu sobie przypominam. W pewnym momencie potrząsam głową z niedowierzaniem i ignorując palący wzrok czerwonych tęczówek zasiadam na własnym miejscu - po prawej stronie jego matki. Przecież jest to ten dziwak z krzaków. Zastanawiam się, jakim sposobem wydobrzał tak szybko.

 

 Gdy wątek rozmowy dobiega wreszcie końca, Runa zwraca się do mnie:

 

- Witaj generale, jakże wspaniale jest Cię dziś gościć.

 

Nie odzywając się, skłaniam się jedynie przymykając oczy. W tej pozycji mogę łatwo spojrzeć na syna, patrzę na niego z pogardą wciąż niedowierzając, że potomek tak potężnej wilczycy jest tak głupi. Ona, chodząca władza wszak jej syn, niby silny, niby dobrze zbudowany a jednak tak nierozważny. Kto wie, może z premedytacją sięgnął po trujący owoc, może jego działanie, halucynacje przysparzają mu rozrywki.

Witam się i ze wszystkimi innymi.

 

- Wielce jestem wdzięczny za zaproszenie - powiadam przytakując w stronę Runy - Niezwykle dobrze Cię widzieć ambasadorze, oszałamiająco wyglądasz Taido. - Same kłamstwa. Zapada chwila ciszy - Zaszczycony jestem Twą obecnością Książe, witaj w domu.

 

Gdy grzeczności staje się zadość, goście pogrążyli się w rozmowie. Sam wpatruję się w płomienie, we łbie sprytnie opracowując plan uświadomienia potomka alfy o mojej pozycji w watasze. Bowiem posiadam władzę jakiej jego matka nawet nie śmie mu zaproponować. Mimo że w jego żyłach płynie czarna krew, to ja jestem generałem, to ja jestem prawą ręką władcy, to ja zasiadam w Radzie. Niech spróbuje mnie on tylko wygryźć z któregoś ze stanowisk, a ja samodzielnie wytnę mu te szkarłatne perełki z oczodołów. Młody wilk uśmiecha się do mnie niewinnie, prawie jakbyśmy znali się od dawna. Obrzydliwe. Ja zaś nie zmieniam wyrazu, brnę w nieprzeniknionym wyrazie pyska. Niech tylko spróbuje cokolwiek mi odebrać.  

 

Gdy jeden z posłusznych wilków przynosi sarnie mięso, krzywie się niezauważalnie. Nie mogę jeść, choć tak wielka ochota mną wstrząsa. Nie mogę wziąć nawet kęsa gdyż pamiętam jak jedzenie z królewskiego stołu skończyło się dla niejednego arystokraty. Nierzadko wyśmienicie przyrządzone potrawy doprawione są śmiertelnymi truciznami, tak o, dla zabawy. Alfa już wiele miesięcy temu pochwaliła mą ostrożność, stwierdziła również iż bez niej byłbym zgubny przyznając się tym do prób zmiecenia mnie z planszy. Bowiem na tych ziemiach panuje ciągła walka o przetrwanie, nie tylko moje własne ale i każdego kto trafił w łaski tej okrutnej wiedźmy.  

 

- Merlinie - Zaczyna Runa - Pragnę byś oprowadził Deltharisa po moich ziemiach.

Chytre zagranie z jej strony. Mój puls przyspiesza a łapy lekko się uginają. Nie sądziłem że aż tak źle może pójść to spotkanie.

 

- Oczywiście - syczę, nie kryjąc swojego niezadowolenia gdy wadera śmieje się z mojej reakcji - cokolwiek rozkażesz.

 

- Mam dla Ciebie jeszcze jedno zadanie - mówi już dużo poważniej nie spuszczając ze mnie oczu - szczegóły nakreślę po uroczystości.

 

Ach, no tak. Przez zbyt długi okres czasu nie miałem ciepłej krwi na łapach. Przez tak wiele dni moje ostrza leżały na jednej z półek, kurząc się niepotrzebnie. Pewien jestem, że ''zadanie'' jakie dla mnie obrała jest jednym z tych w których jestem najlepszy. Mord. Bowiem poza pełnieniem roli generała, poza zasiadaniem w Radzie, poza byciem pierwszym doradcą, jestem również skrytobójcą. Zabijam na kiwnięcie łapy alfy. Niby nikt o tym oficjalnie nie wie jednak ja pewien jestem iż wszyscy stronią ode mnie jak najdalej. Niejednemu wybiłem rodzinę, niejednemu spaliłem dorobek. Mimo iż nikt nigdy nie widzi sprawcy, większość domyśla się któż stoi za tymi zbrodniami. Jakim innym sposobem miałbym dorobić się takiej siły i władzy? Jakimże cudem miałbym otrzymać własne wojsko? To proste, wystarczy być pupilkiem niezdrowej na umyśle psychopatki.

 

Reszta spotkania przemija bez następnych komplikacji, nikt o nic nie pyta, nikt nie prosi. Jednak gdy jaskinia pustoszeje, gdy zmęczeni goście udają się w stronę swoich domostw, ja pozostaje przy niebieskich płomieniach ciesząc się tą krótką chwilą ciszy. Czekam na zadowoloną alfę, która zdradzić ma mi mój następny cel.

 

- Zabijesz dzisiaj. - mówi z odmętów jednego z korytarzy, całkowicie niewzruszona. Już po chwili mogę zobaczyć jej oczy wyłaniające się z ciemności. - Nocna warta na południu, basior będzie sam.

 

Kiwam głową przekazując swoje zrozumienie. Po tak jasnym rozkazie, wszystko jest oczywiste. Ona tylko uśmiecha się chytrze zmierzając w kierunku paleniska. W moim ciele zaczyna zbierać się ekscytacja, która z każdą marnowaną minutą szasta moim ciałem nie pozwalając mi skupić się na niczym innym. Mimo to, siedzę i czekam aż ona mnie odprawi, czekam aż spuści mnie ze smyczy, jak psa zniewolonego przez te ścierwa jakimi są ludzie. Muszę zachować spokój i nie dać jej ani krzty satysfakcji dlatego też mój wzrok pozostaje utkwiony w pojedynczym błękitnym płomieniu a pysk pozostaje poważny. Zaczynam zastanawiać się, którego noża dziś użyję. One wszystkie są tak piękne, wszystkie zasługują na chwile rozrywki, niestety, w ciele zatopić można tylko jedno ostrze.

 

- Idź - mówi wadera widząc iż nie mam nic więcej do powiedzenia - oczekuję twej obecności na jutrzejszej uroczystości powitania księcia.

 

Na ten rozkaz bez chwili do stracenia wstaję i kieruje się do wyjścia. Już nawet nie spoglądam w stronę tej wiedźmy, każda chwila w jej obecności działa jak najokrutniejsza trucizna. Wychodzę z jaskini a wiatr miło owiewa moje chude ciało. Łapy lekko mi drgają gdy wszystkie nerwy które do tej gnieździły się w mojej głowie, rozpływają się dając mi czystość umysłu i chwile wytchnienia. Mój spokój, nagle zostaje okrutnie przerwany poprzez indywidualność, od której dopiero udało mi się wyzwolić. Przed moją osobą piął się ku górze, nie oszczędzając przy tym na uśmiechu, nie kto inny jak Deltharis.

 

C.D.N