Jesienny podmuch wiatru zawitał do Jaskini Lazurowych Kryształów. Niebieskie kruszce odbijały światło, rzucając na skalne ściany efektowne wzory. Pierwsze promienie wschodzącego słońca oświetliły wejście do groty. Alice wraz z Vesną i Araceli - znużone nadmiarem obowiązków dnia poprzedniego - jeszcze spały, choć sen miały płytki, ich oddechy były szybkie i krótkie, a czujne uszy gotowe na odbieranie dźwiękowych bodźców z otoczenia. Zaniepokojone najcichszym odgłosem, mogły się obudzić i - w zależności od sytuacji - zareagować odpowiednio. Jednak na to, co wydarzyło się chwilę później, nic nie było w stanie ich przygotować.
Powietrze przeciął, lecący od strony wodopoju, czarny kruk. Ptaszysko zaskrzeczało przeraźliwie, jakby chciało ostrzec wadery przed nadciągającym niczym destruktywny taran Velgarthem. Wejście basiora było nagłe i gwałtowne. Wilk, nie patrząc na zaniepokojone samice, przebiegł przez środek jaskini, udając się do miejsca, które zwykle zajmował. Nerwowo zaczął przekopywać wykonane z miękkiego mchu posłanie. Zniszczył je, rozrzucając pozostałości poszarpanej rośliny na boki.
-Gdzie to jest?! - Zacharczał wrednie, złowrogo. - Gdzie to, kurwa, jest.
Podskoczył, odbijając się łapami od stożkowego głazu, za który zajrzał. Nozdrza pracowały nieustannie. Wystawione pazury oraz napięte łapy - również. Najeżona na karku sierść, płasko położone uszy, obnażone zęby i agresywna postawa - nie pozostawiały wątpliwości. Wilk przypominał, mogący w każdym momencie wystrzelić i zasiać ziarno zniszczenia, ładunek wybuchowy. Skakał od punktu do punktu. Biegał, tworząc za sobą tumany duszącego kurzu.
-Zostaw, Alice. - Vesna powstrzymała towarzyszkę gestem uniesionej łapy, wodząc wzrokiem za dziko przemieszczającym się i siejącym spustoszenie czarnym basiorem. - Oto przykład stworzenia prymitywnego. Zaczekaj, obserwuj. To może być nawet całkiem ciekawe doświadczenie.
Wpadł do zimnego strumyka, nurkując. Kiedy wyszedł, otrzepał się, pozwalając, by kaskada chłodnych kropel poleciała prosto na wadery. Ochlapał wszystkie. Spojrzał w ich stronę, ale nie przejął się ich niezadowolonymi minami. Mogące, samym wzrokiem, wywiercić dziury w czaszce oczy Vesny jeszcze nie mordowały, ale prawdopodobnie niewiele brakowało. Mający tego świadomość Velgarth, uśmiechnął się paskudnie, prowokująco.
-Velg, słówko wyjaśnienia? - Szarofutra wilczyca podniosła się, stając naprzeciwko samca. Zmartwiona sytuacją, zmarszczyła brwi.
Nie odpowiedział od razu. Minął Alice, biegnąc ku przeciwległemu krańcowi jaskini. Przekopał panoszące się pod ścianą przedmioty Vesny. Chaotycznym poszukiwaniom nie było końca. Przeszedł na lewo, rozrzucając rzeczy Alice. Nawet nie zwrócił uwagi na to, co właśnie zdemolował. Uszkodził wolno stojące kamienie, te większe, które służyły wszystkim za schowki na cenne zdobycze z wypraw. Ostatecznie przeorał wysuniętymi pazurami połyskujące w świetle kryształów naścienne mozaiki. Warknął tak, jakby planował zrobić coś podobnego z resztą świata i i większością zamieszkujących go istot.
Zwykle opanowana i spokojna Vesna, której tak łatwo nie dało się wyprowadzić z równowagi, nagle powstała i szerzej otworzyła wymownie patrzące ślepia.
-Czyś ty do reszty zdurniał, Velgarth? - W fioletowych oczach zatańczył niebezpieczny błysk.
Wydawało się, że nic ani nikt nie opanuje tej czarnej kuli szału. Nie słuchał ani Alice, ani mającej ochotę go zadźgać ostrym narzędziem cynamonowej wilczycy. Wściekle wypuszczana z nozdrzy para ustąpiła w momencie, w którym przed basiorem zasiadł kruk. Rozłożył skrzydła, grożąc silnym dziobem, koniec którego spoczął na klatce wilka, bardzo blisko serca. Po chwili oddech Velgartha uspokoił się, a gniewny warkot ustał.
-Jasne, zrozumiałem. - Zgrzytnął zębami, opuszczając wzrok na ptaszysko. - A teraz spadaj. Tak, oczywiście, postaram się nikogo nie zabić.
Chciał wyjść, opuścić grotę, ale drogę zagrodziła mu Vesna, atakując ciętym wzrokiem.
-Nie mam czasu. Odsuń się albo ci pomogę. - Warknął, wywijając ociekające śliną wargi.
Wadera nie zamierzała odpuścić. Nie po tym, co wraz z Alice i Araceli zobaczyły, czego były świadkami.
-A cóż ty sobie, basiorze, myślisz? Wpadłeś tutaj jak szaleniec, zdewastowałeś wnętrze, bezceremonialnie zniszczyłeś nasze przedmioty, a teraz - jak gdyby nigdy nic - chcesz wyjść, zostawiając nas z tym bałaganem? Masz ty chociaż jakieś logiczne usprawiedliwienie swojego bezsensownego zachowania? I nie, nie przerywaj mi. Zabieraj tę łapę. Im dłużej na ciebie patrzę, tym utwierdzam się w coraz to głębszym zwątpieniu.
Wilk nie myślał trzeźwo. Nie myślał zdroworozsądkowo. Targały nim potężne emocje. Stracił panowanie nad sobą. Najpierw na podłożu psychologicznym, a później fizycznym. Naszpikowane gniewem ciało rwało się do rozlewu krwi. Pożałuje swoich czynów, to pewne. Jednak o tym przekona się w innym czasie.
Zamieszkujący oczyska Velgartha bursztyn ustąpił miejsca ponurej czerni. Ruch przednich kończyn był szybki jak błyskawica, mimo tego nie zaskoczył spodziewającej się ataku Vesny. Unik nie udał się jednak waderze. Stali zbyt blisko siebie, do tego Velg nie miał skrupułów. Uniósł się na tylnych łapach, z siłą napiętych mięśni przytłaczając wilczycę do zimnego podłoża. Warknęła gardłowo, ale nie pozostała mu dłużna - szpony trzasnęły basiora w szczękę z taką mocą, że poleciał w tył i runął z hukiem na grzbiet, wzbijając kurzawę prochu i pyłu. Zerwał się, ale przez ból w kręgosłupie zrobił to zbyt wolno. Vesna już przy nim była. Nie zdążył się uchylić. Zgięta łapa wadery rąbnęła go w bok łba, a w ciemnych oczach rozbłysły mu kolorowe gwiazdki. Velgarth zaklął obrzydliwie i, dziko szarpnąwszy cielskiem, rzucił się na samicę, oplótł wszystkimi czterema kończynami, po czym zwalił na ziemię. Potoczyli się po grocie, okładając ciosami, aż dudniało.
Stojąca obok Alice obserwowała sytuację z niemałym przerażeniem. Nie chciała się wtrącać, ale nie chciała też stracić kogokolwiek z nich. Próbowała ich powstrzymać proszącymi nawoływaniami. Nic z tego. Zdaje się, że nawet jej nie słyszeli.
Czarne wilczysko zręcznie wytargało Vesnę na zewnątrz. Tak mu się ułożyła w łapach, że cisnął jej ciałem o najbliższe drzewo. Uśmiechnął się, kiedy usłyszał trzask łamanych żeber. Velgarth nie zauważył momentu, w którym kruk opuścił jaskinię. Ptak zaatakował go z góry, raniąc dziobem obolałe plecy. Był po stronie wadery, zamierzał jej bronić przed tą parszywą, bezlitosną bestią. Basior zagrał nieczysto - wykorzystał metafizyczne połączenie między nimi i energią umysłu nakazał Kruczemu odlecieć. Niestety, pierzasty kompan nie potrafił sprzeciwić się mentalnej więzi, jaka ich łączyła. Odfrunął parę metrów dalej.
Trafił swój na swego. Wilki zwarły się w walce ponownie. Vesna wpiła kły w gardziel basiora i pociągnąwszy ostro, rozwaliła mu skórę. Nie przebiła się jednak głębiej. Gęsta posoka wylała się na czarne futro, brudząc je. Velgarth, wykorzystując pozycję, a znajdował się przy glebie, cisnął piachem z ziemi w oczy wadery z takim impetem, że samica na moment straciła ostrość widzenia. Wkomponował oblepione krwią pazury w jej bok, nie żałując siły. Szarpnął, zostawiając jej podobną pamiątkę w postaci konkretnie rozciętej skóry i mokrej od czerwonego płynu sierści.
Pochłonięty mrokiem i berserkerskim szałem basior skoczył na wilczycę tak, jakby chciał ją zabić.
-Dość! - Szarofutra samica krzyknęła głośno, powstrzymując napływające do oczu łzy.
Tuż za nią wybiegła Araceli. Zamarła w bezruchu.
A Velgarth zamknął pysk, przestał warczeć jak pozbawiony sumienia morderca i zaniechał dalszego boju. Vesna zaś, czując, że górujący nad nią wilk odpuścił, krótkim, ale solidnym wystrzałem łap zrzuciła go z siebie i zaatakowała. Pazurami dobrała się do jego brzucha, chcąc go rozerwać. Gryzące zęby odnalazły miękkie miejsce pod żebrami. Po uprzednim rozpieprzeniu mu wrażliwego podwozia, była gotowa wyssać mu wnętrzności i wciągnąć do paszczy jak makaroniki. Basior nie bronił się. Zacisnął szczęki, tłumiąc w gardle ryk bólu. Wreszcie zrozumiał - należało mu się.
-Zabij mnie. Nic już nie ma sensu. Egzystencja przestaje go mieć. - Mruknął pomiędzy kolejnymi uderzeniami i cięciami pazurów Vesny, która z chirurgiczną, ale żywą i pełną pasji precyzją rozpłatała mu ciało. Kawałek po kawałeczku.
-Vesno! - Krzyknęły równocześnie: Alice z Araceli.
-O czym mówisz, basiorze? - Wycedziła pytanie cynamonowa wadera przez zaciśnięte na skórze Velgartha zębiska. Podniosła głowę, taksując go morderczym wzrokiem. - Szybko, bo chcę cię wybebeszyć.
Starał się złapać oddech. Splunął krwią, unosząc głowę. Spotkał się z otwartą łapą wadery, która strzeliła go w pysk.
-Powiem, kiedy będziesz mógł wykonać ruch. - Ostrzegła go, zbliżając pysk do lewego ucha. Ugryzła go, wręcz rozszarpała. Krew polała się wartkim strumieniem.
Czuł jak jego ciało puchnie. Czuł każdą otwartą głęboką ranę. Vesna dała mu szansę na rozwinięcie myśli. Kiedy nabrał pewności, że przestała dziurawić jego brzuch, odezwał się:
-Alessa nie żyje. - Stęknął. Oddychanie przychodziło mu z trudem. - Nie, do cholery. Nie mam pewności, nie wiem tego. Zniknęła, prawda? Nie ma jej od dwóch dni. Miałem proroczy sen. Każdy jeden, który kiedykolwiek miałem - sprawdzał się.
-Co to za brednie! - Vesna cofnęła łeb, zabierając wyposażone w pazury łapy. - Jak możesz stwierdzać takie rzeczy? I oto potwierdziło się - zdurniałeś do reszty. Jako Oficerowi zostały przekazane mi następujące informacje: była propozycja sojuszu ze strony innej watahy. Alessa wyruszyła poza Dolinę Burz spotkać się z reprezentującym tamtą watahę wilkiem. Rzecz dotyczyła również drobnych, ale niekonfliktowych ustaleń w kwestii granic terytorialnych. Stąd jej chwilowa nieobecność.
Wilk kaszlnął, przewracając się na bok. Z warkotem wypluł z pyska krew. Zwinął się w kłębek, ale tylko po to, żeby wstać. Rany zadane przez Vesnę krwawiły bezlitośnie.
Stojące nieopodal wejścia do jaskini Alice z Araceli zaniemówiły. Wszystko działo się zbyt szybko, rozumiały coraz mniej. Velgarth jak zwykle był tajemniczy, obwieszczał coś w sposób zagadkowy i nie do końca klarowny.
Basior widział zdruzgotane oblicza wader. Postanowiwszy podjąć się wyjaśnień, wziął głęboki oddech. Odszedł od Vesny, siadając pod drzewem. Prawą łapę przyłożył do tych ran, z których nieustannie sączyła się gęsta posoka. Stęknął, mocno marszcząc brwi. Cholera, bolało. Wiedział, że czas naglił. Oparł łeb o pień, zamykając na moment oczy. Gdy je otworzył, tęczówki zrobiły się bursztynowe. Zdawało się, że mroczna wściekłość minęła.
-Owszem. Znane są mi to wieści. Co więcej - tamtego popołudnia poprosiła, abym jej towarzyszył. Wręczyła mi mapę, do aktywacji której potrzebny jest amulet. Dokładnie ten, którego tak szukałem. Ot, małe zabezpieczenie. Trochę pieprzonej magii. Tenże kawałek pergaminu posiadam, jednak bez amuletu nie wskazuje niczego. Jest pusty, niezapisany. Minęły dwie noce, Alessa nie powraca. Sen miałem nad wyraz niepokojący.
Vegarth uniósł płonący smutkiem wzrok na Vesnę. Spojrzał na cięcia, które jej zadał. Zauważył krzywiznę w klatce piersiowej - prawdopodobnie efekt złamanych żeber.
-Odnajdę J Ą. - Oczywiście, że nie dopuszczał do siebie wizji ze snu. Wizji o śmierci jego ukochanej.
Już nie. Jej nie straci. Nie może.
“Odnajdę Ją, moją Nadzieję” - powtórzył w myśli, zaciskając zęby. Popatrzył na Alice, zahaczył spojrzeniem o Araceli. Czuł wstyd, choć nie pokazywał tego. Wiatr, kładąc trawy, zawył głośno.
***
-Musisz mi powiedzieć, czy Ją widzisz. Jej duszę? Cokolwiek, Etrio!
Wilczyca o szmaragdowych oczach, kiedy skończyła raczyć Velgartha specjalnymi medykamentami, cofnęła się gwałtownie, wbijając w basiora niepewne spojrzenie. Szybko pokiwała głową, zaprzeczając:
-Nie, Velgarthcie. Nie słyszę głosu Alessy. Nie widzę też jej duszy.
Popatrzyła mu w oczy, dodając:
-Rozumiem, co czujesz. Ten twój sen… Straszny obraz. Nie dopuszczam go do siebie. Ty również nie dopuszczaj.
Basior skinął łbem. Wychodząc, położył łapę na barku wadery.
-Dziękuję ci. - Rzekł krótko.
Dało się wyczuć bijącą od niego wdzięczność za udzielenie pomocy medycznej i dobre słowo. Część ran, tych mniejszych, dzięki zdolności szybkiej regeneracji powoli goiła się samoczynnie.
***
Jezioro było ogromne. Gdy Velgarth je ujrzał, zaparło mu dech. A zaznaczyć należało, że natura nie często robiła na nim wrażenie. Zmarszczona przez wiatr woda wyłoniła się zza grzędy niskich, pokrytych kobiercem białych kwiatów wzgórz. Czarny kruk, złożywszy skrzydła, przysiadł na wysokim kamieniu, oczekując kroczącego w jego stronę basiora.
- Zawsze będziesz szybszy, przyjacielu. Potrafisz latać. - Velgarth zastanawiał się, ile z tego, co mówił rozumiał Kruczy.
Uśmiechnął się, siadając przy ptaszysku. Zatoka, na którą patrzyli była większa od wielu jezior uznawanych powszechnie za duże. Dziwne niebo, odbijając się w kryształowej wodzie, barwiło ją tak skutecznie, że horyzont nie istniał - gdzieś na granicy widzenia, wody wspinały się ku górze i zalewały nieboskłon. Po prawej stronie widać było niewielki obóz z pokaźną liczbą różnorakich łodzi, łódeczek i tratew. Snuły się po prowizorycznie zbudowanym porcie, kiwały na wywoływanych przez wiatr falach, wpływały i wypływały. Osada miała kształt sierpa przytulonego do brzegu. Na obu końcach stały drewniane wieże.
Odruchowo popatrzył na wschód. Wyblakły krąg pojawił się nad linią horyzontu, wisiał wysoko, dawał światło i ciepło. Nie imponował ani jaskrawością, ani wielkością. Wilk zmrużył oczy, a pierzasty towarzysz zaskrzeczał głośno.
-Tak, mam te same odczucia. - Rzekł basior. - Sprawdzimy to. Polecisz przodem.
Kruk poderwał się do lotu, wykonując polecenie Velgartha. Był czujnym zwiadowcą, wilk wiedział, że mógł na nim polegać.
Czarnofutry podniósł zad, ruszając za ptaszyskiem. Nagle osiągnął nieopisany spokój. I stan ten kontynuowałby, gdyby nie pewien drobny mankament. Mała przeszkoda! Że też nie wyczuł jej wcześniej… Nie skupił się dostatecznie. Z gęstwiny zarośli wyskoczyła Alice, stając przed basiorem jak wryta. Uśmiechnęła się, ochoczo przekręcając łebek.
-Heej, ty sobie chyba nie myślałeś, że zostawię cię w takim stanie? Razem odnajdziemy Alessę. Co? Nie zgadzasz się? Nic mnie to nie obchodzi, Velgu. To co? W którą stronę! - Wilczyca zadarła pysk, nie przyjmując sprzeciwu. Wyszczerzyła zęby.
CDN.