— A, Etrio! — radosny okrzyk odbił się echem od ścian obozowej dolinki, dotychczas pogrążonej w ciszy zimowego poranka. Rozszedł się po ziemi, zawirował w powietrzu; otulił moje uszy, ogrzał mięśnie, wyrwał ze świata marzeń. Głos doszedł zza moich pleców. Pełen emocji i nutki szczęścia, niósł ze sobą zapowiedź czegoś miłego i kojącego, a jednocześnie ekscytującego i niezwykłego. Rozległ się chrzęst śniegu. Rytmiczne kroki wprawiały ziemię w nieznaczne drżenie, chrupot śnieżynek pod rozgarniającymi je łapami był zaskakująco wyraźny. Odwróciłam się powoli, drepcząc w miejscu. Głos i dźwięki kroków rozległy się za mną. Kto z radością mnie nawoływał...? Jaki miał ku temu powód...?
Za mną stała niewielka grupa wilków. Złożona głównie z wader i jednego basiora, obfitowała w zapachy charakterystyczne co dla niektórych osobników, w barwy futer wyraźnie odcinające się pośród ciemności zimowego poranka, w charaktery, które tworzyły urozmaiconą mozaikę uczuć i doświadczeń. Zamrugałam pośpiesznie, spoglądając na niewielki pochód zmierzający ku mnie w równym, miarowym tempie. Na czele kroczyła Alice. Do jej barku przytroczony był niewielki, brązowy woreczek wykonany z cienkiego, aczkolwiek nieprześwitującego materiału. Jej szare futro zdawało się świecić poświatą księżyca, odganiało ciemności wczesnej pory dnia. Kąciki pyska uniosła w ciepłym uśmiechu, a jej ślepia, szeroko otwarte i patrzące na mnie nieustannie, pełne były lśniących iskierek radości. Za nią podążała reszta towarzyszy; mieli przy sobie własne bronie. Szli w nieuporządkowanym tłumie, bez żadnych zasad i hierarchii.
Za srebrzystofutrą dostrzegłam Harmony. Jej jasne, niemalże białe futro wydawało się zaskakujące ciemne w porównaniu z ubarwieniem kroczącej blisko niej Shiry. Wilczyce kłusowały miękko przed siebie – Shira ze spuszczoną głową i skrzydłami ciasno przylegającymi do boków, Harmony zaś radośnie, bez żadnego skrępowania zagadywała swoją przyjaciółkę i żywo gestykulowała. Jej niebieskie oczy nieustannie lśniły blaskiem euforii.
Przypatrująca im się Lavinia uśmiechała się delikatnie. Patrzyła wprost przed siebie, nie odrywając wzroku od pary wader. Jej brązowa, gęsta grzywka opadała miękko na jej pysk, zasłaniała prawe ślepie niczym nieprzenikniona, ciężka kotara. Ciemny kolor włosia idealnie zgrywał się kasztanowatą sierścią przywodzącą na myśl gładką korę młodego drzewka. Jasne łaty, rozmieszczone nierównomiernie po jej szczupłym ciele przypominały smugi światła prześwitującego przez zielone korony lasu. Granatowe oko błyszczało kojąco w mroku.
Idąca za Lavinią para wilków zdawała się specjalnie pozostawiać brązowofutrą z jej własnymi myślami. Nasari, której ciemne futro mieszało się z mrokiem poranka, widoczna była jedynie dzięki białym łapom i zdobiącym jej ciało runom, świecącym delikatnym światłem. Jasne oczy spoglądały na boki, poruszały się miarowo. Krocząca nieco z tyłu Suna poruszała rytmicznie swoim cienkim, zakończonym różowym włosiem ogonem. Jej ozdoby pobrzękiwały delikatnie na jej uszach i umięśnionych łapach. Pokryta złotem biżuteria niemal zdawała się świecić żółtym, ciepłym blaskiem.
Na samym końcu szedł Priam. Jego jasne, kremowo–żółte futro wyraźnie odcinało się na tle bladego śniegu. Występujące na pysku pomarańczowe smugi podkreślały jego ciepłe, żółte ślepia lśniące tajemniczym światłem pośród pierwszych oznak rozpoczynającego się dnia.
Widok tak sporej grupy wprowadził mnie w niemałe osłupienie. Wszyscy kierowali się w moim kierunku, brnęli przez gęste zaspy pokrywające cały obóz. Bijących od nich ogromnych pokładów energii nie dało się w żaden sposób przeoczyć. Alice przyśpieszyła kroku, wybijając na chrupoczącym śniegu trwały, lekko przytłumiony przez puch rytm. Z jej uchylonych warg wydobywały się kłęby pary. Wydychając je, wadera podeszła do mnie, nieustannie merdając ogonem. Nie dało się nie zauważyć energii spowijającej jej ciało; pięła się ona po łapach i grzbiecie, muskała ogon i błyszczała w oczach.
— Cześć, Etrio — rzekła pogodnie. — Cieszę się, że na ciebie wpadłam. Mam do ciebie pytanie. Jesteś dziś może zajęta?
Z mojej krtani wydobył się niekontrolowany, nieśmiały pisk – nietypowy odgłos zdziwienia i zaskoczenia. Nie spodziewałam się takiego pytania, zwłaszcza zadanego o poranku, gdy niektóre wilki dopiero co wstawały ze swoich posłań i rozpoczynały kolejny zimowy dzień. O ile jednak skierowane w moją stronę pytanie było niespotykaną nowością, to ujrzenie o tak wczesnej porze aż tylu wilków w jednym miejscu było niezwykle rzadkim widokiem. Co tu się mogło dziać? Czułam ekscytację i euforię spowijającą moich pobratymców niczym z trudem zauważalne światło słońca rozgrzewające pokryty śniegiem świat... wszyscy przypatrywali mi się uważnie, z tajemniczymi iskierkami lśniącymi w oczach. W białych kłębach pary unoszącej się z ich pysków biło napięcie... czy oczekiwali mojej odpowiedzi?
Starając się przerwać jak najszybciej nieprzyjemną ciszę, która zapadła między nami, zaczęłam gorączkowo myśleć. Przeczesałam z roztargnieniem swój umysł, poszukując w jego zakątkach odpowiedzi na pytanie Alice. Wpierw skupiłam się na medycynie. To ona w tej chwili była dla mnie najważniejsza. Pełniąc funkcję uzdrowiciela, brałam na swe barki wielką odpowiedzialność. Sprawdzanie stanu zdrowia swoich towarzyszy, pomaganie im w razie choroby bądź poważnych obrażeń... nie mogłam pozwolić sobie na żaden błąd. Każde przeoczenie bądź nierozważne poczynania prowadzić mogły do srogich konsekwencji. Gdybym podała swojemu pacjentowi nie to zioło co trzeba bądź w niewłaściwy sposób pokierowała jakimś zabiegiem... wolałam nie myśleć o tym, co koszmarnego mogłoby się wtedy stać.
Wygląda na to, że ostatnimi czasy wszyscy mieli się w porządku. Nikt nie zachorował ani nie złapał przeziębienia, a wszelkie rany bądź obtarcia zdarzały się niezwykle rzadko. Niestety, nie oznaczało to jednak, że wypadki nie zdarzały się wcale. Dziesięć dni temu doszło do nieszczęśliwy incydentu. W czasie polowania Renesmee, tropiąc zwierzynę, próbowała ostrożnie zejść po pokrytej śniegiem skarpie. Poślizgnęła się na śliskim gruncie i zaczęła osuwać się w dół, bezskutecznie zapierając się łapami. Pech chciał, że w chaotycznej szamotaninie wyrządziła sobie krzywdę – czym skutkiem była skręcona łapa i nieustanny, przeszywający ją co rusz ostry ból. Dobrze, że cała ta sytuacja wydarzyła się w pobliżu obozu; obecne tam wilki mogły usłyszeć jej nawoływanie i ruszyć na ratunek. Aktualnie stan samki nie budził zastrzeżeń. Prócz nieprzyjemnego uczucia w okolicy kończyny nic jej nie doskwierało. Wraz z Alice i Alessą uzgodniłyśmy, że wadera zostanie wykluczona ze swoich obowiązków do czasu, gdy zyska pełną sprawność. Nim jednak do tego dojdzie, bez wątpienia minie wiele czasu. Gojenie obrażeń, ciągła obserwacja zmian, rehabilitacja... gdy świt poranka zagości w pełni do obozu i Renesmee się obudzi, na pewno będę musiała zbadać, jak zrasta się jej łapa; był to dodatkowy obowiązek, który zdążył wpisać się stale w mój harmonogram dnia. Potem najpewniej wyruszę na patrol po obozie, by ocenić stan zdrowia moich pobratymców... następnie zaś, jeśli Lavinia będzie w stanie mnie zastąpić, a Arelion nie będzie miał dla mnie żadnych misji do wykonania, wyruszę na zwiad na dobrze mi znane zachodnie tereny Doliny Burz.
Uniosłam powoli głowę i rozejrzałam się po pobratymcach. Stali w milczeniu za plecami Alice, spoglądając na mnie w napięciu. Pośpiesznie przełknęłam ślinę i odezwałam się cichutko, starając się nadać własnemu głosu pewne siebie brzmienie.
— Uhm... myślę, że będę musiała zająć się Renesmee... — przyznałam. Zapadła chwila ciszy, która osiadła się na naszych futrach niby ciężkie krople ostałe po ulewie. Chciałam się z nich otrząsnąć, uciec spod ich ciężaru... lecz mogłam jedynie patrzeć, jak wilczki spoglądają na siebie raz po raz i wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Choć zapadłe między nami milczenie przywodziło na myśl niewypowiedziany smutek i rozczarowanie, to z pysków moich pobratymców ani na chwilę nie schodził uśmiech. Spojrzeli na mnie.
— Już ją zbadałam. Sunshine zaś powiedział, że może cię zastąpić, gdybyś miała na dziś inne plany — odezwała się nagle Lavinia. Jej słowa, wypowiedziane z lekkością i niecodzienną dla niej swobodą, zaskoczyły mnie i sprawiły, że nieświadomie wyciągnięte pazury wczepiłam w sypki śnieg.
— H–hę? — wyrwało mi się zaskoczone mruknięcie. Nie wiedząc, jak zareagować i jakich słów użyć, by wyrazić kłąb emocji wijących się w mojej duszy, schyliłam głowę i wpatrzyłam się we własne łapy. Słowa, niezrozumiałe nawet dla mnie, wypłynęły niepowstrzymanie z mojego pyska. — To znaczy, ja... uhm. Dziękuję. Nie spodziewałam się tego, ale... och. Mam na myśli... — urwałam gwałtownie, uświadamiając sobie, jakich bzdur naopowiadałam. Tyle słów, których wspólnego znaczenia nawet i ja nie byłam w stanie do końca zrozumieć... miałam nadzieję, że pozostali nie usłyszeli mojej nieuporządkowanej paplaniny i odebrali ją jedynie jako niezrozumiały bełkot. Pośpiesznie przełknęłam ślinę i zerknęłam krótko na swoich pobratymców. Sądząc po niezmiennym wyrazach ich twarzy, byłam w stanie wywnioskować, że nie dosłyszeli moich słów... a może po prostu postanowili je puścić w niepamięć?
— Uhm... skąd to pytanie, Alice? — zwróciłam się do przyjaciółki, czujnie stawiając uszy. Wróciłam myślami do wypowiedzianych przed chwilą słów. ,,Jesteś dziś może zajęta?"... co to mogło znaczyć? Czy stojące przede mną wilki wyczekiwały mojej odpowiedzi z jakiegoś konkretnego powodu? Czy chciały, bym się gdzieś z nimi udała? A może ktoś się z nich źle poczuł, a ja tego wcześniej nie spostrzegłam? Na samą myśl o tym poczułam, jak w piersi narasta panika, a żołądek zwija się w ciasny kłębek. Nabrałam tchu, tocząc spojrzeniem po pobratymcach i modląc się w duchu, by moje przepuszczenia okazały się nieprawdziwe...
Nim zdążyłam chociażby dopuścić do siebie najstraszniejsze wyobrażenia i najokropniejsze wizje zbliżającej się przyszłości, Alice ponownie zabrała głos. Spoglądała na mnie rozczulona, z delikatnym rozbawieniem w oczach.
— Jakiś czas temu — zaczęła. — wraz z Vesną udałam się do najbliższego miasteczka handlowego. Nazywa się Południowa Równina i znajduje się niemal cały dzień drogi od centrum Doliny Burz. Ostatnim razem, gdy tam byłam, nie mogłam nacieszyć się wyjątkowością tego miejsca... więc pomyślałam, że zbiorę grupkę chętnych osób i razem się tam udamy, by spędzić wspólnie czas. Czy miałabyś może ochotę udać się tam z nami?
Zaniemówiłam.
Napięłam mięśnie i uniosłam gwałtownie głowę, tknięta dziwnym, niezrozumiałym impulsem. Zaskoczenie całkowicie przejęło nade mną władzę; czułam, jak rozrasta się niczym chwast w moim wnętrzu, jak zapuszcza swe grube korzenia w głąb kończyn i oplata się silnie wokół mięśni. Nie byłam w stanie zdobyć się na jakikolwiek ruch... zupełnie jakby moje ciało i dusza stanowiły dwa zupełnie różne byty. Mogłam tylko stać i mrugać zdziwiona, przenosząc wzrok z jednego wilka na drugiego.
Niedowierzanie, a także swego rodzaju szok zawładnęły mymi myślami. Każde pytanie przepełnione było silnymi emocjami, których w żaden sposób nie byłam w stanie okiełznać.
,,Miasteczko".
Nie do końca pojmowałam znaczenie tego słowa. Obce i dziwne, z niewyjaśnionych przyczyn budziło we mnie nieufność. Alarmowało mnie, bym miała się na baczności i wystrzegała się tego typu miejsc. Czasami zdarzało się, że dosłyszałam kilka informacji od towarzyszy wychwalających ich piękno i atrakcyjność. Wprawdzie nigdy w żadnym z nich nie byłam, gdyż całe swoje życie spędziłam na łonie natury, pośród drzew... lecz kilka przypadkowo usłyszanych słów mogło bez trudu pobudzić moją wyobraźnię i podsunąć wywołujące ciarki obrazy.
Ciasna przestrzeń otoczona zewsząd wysokimi ścianami różnorodnych budynków, wąskie uliczki pełne pyłu i tłumów, wszechobecny ścisk, hałas, rozgardiasz, ogrom kolorów, dźwięków, głosów wwiercających się niczym ostrze w sam środek czaszki, rozłupujące ją na wylot...
Pokręciłam powoli, acz stanowczo pyskiem, aby wyrzucić z własnego umysłu przerażające wyobrażenia i jednocześnie odmówić propozycji Alice, choć wiązało się to z przełknięciem gorzkiej guli smutku. Oczyma wyobraźni widziałam rozczarowanie malujące się na pysku przyjaciółki... gorycz oplatającą dusze towarzyszy. Czy właśnie tak mogli zareagować na moją odpowiedź? Czy mogłam liczyć na zaakceptowanie jej...?
— Cóż... — wybełkotałam, próbując bezskutecznie uargumentować swój wybór. Chęć ucieczki przed koszmarnymi wizjami kazała mi bez zastanowienia ruszyć biegiem przed siebie. Z trudem przykułam swe łapy do podłoża i oparłam się wszechogarniającej chęci zapadnięcia się pod ziemię. Mogłam się bać, mogłam nie mieć ochoty na odwiedziny gwarnego, tłocznego miasta, lecz za wszelką cenę musiałam pozostać na swym miejscu i chociaż spróbować wytłumaczyć swym towarzyszom, dlaczego wybrałam opcję pozostania w obozie. Gdybym uciekła bez słowa, porzuciwszy ich pośrodku pustego obozu, to byłoby jednoznaczne z tym, gdybym obrzuciła ich obelgami. Nie mogłam tak wobec nich postąpić... nie zasługiwali przecież na brak szacunku! Musiałam uzasadnić swoje postępowanie... tak należało uczynić.
Otworzyłam pysk i już nabierałam tchu, by przemówić, gdy niespodziewanie dostrzegłam ruch wśród grupy wilków, które zgromadziły się wokół mnie. Zielonkawo–szare futro, przywodzące na myśl pędy bagiennej rośliny, przepchnęło się przez tłumek i zwinnie przemykając między resztą pobratymców, wyłoniło się na ich czele. Suna zamrugała powoli, na krótką chwilę przymykając wszystkie trzy pary swoich wąskich, migdałowych oczu. W hipnotyzujących, różowych ślepiach mignęło niepojęte dla mnie światło – znaczenie ów tajemniczej iskierki i równie zagadkowego uśmieszku poznałam dopiero po chwili.
— Uuu... — wadera podeszła do mnie tanecznym krokiem. — Czyżbyśmy mieli tutaj kogoś nieśmiałego?
Podsunęła swój jasny, zdobiony złotym pierścieniem nos niebezpiecznie blisko mojego pyska, muskając go delikatnie drobnymi wąsikami. Gwałtowne zachowanie wadery obudziło we mnie lekki przestrach. Spotęgował go również słaby, aczkolwiek ledwo wyczuwalny dotyk wąsików łaskoczących mnie w wargę. Zacisnęłam zęby, zamierając w bezruchu. Wilczyca znalazła się przy mnie zdecydowanie zbyt blisko...! Nie ważąc się oddychać, przyjrzałam jej się uważnie, unikając nawiązania kontaktu wzrokowego. Drżenie wzbierało w mojej klatce piersiowej, gdy przedłużająca się chwila coraz bardziej uświadamiała mi obecność ciszy.
Przejeżdżając wzrokiem po ciele wadery, spięłam się ciała, nieświadomie wczepiając ciemne pazury w leżący pode mną śnieg. Przerażenie spowodowane tak bliską obecnością wadery całkowicie uniemożliwiło mi racjonalne myślenie. Nie poznałam Suny zbyt dobrze; nigdy nie zamieniłam z nią więcej niż kilka słów, a okazji do jej uważnej obserwacji także nie miałam zbyt wielu. Styk dwóch różnych charakterów mający teraz miejsce prowadził do tego, że nie miałam ani odwagi, ani werwy do poznania energicznej, pewnej siebie Suny. Spotkanie dwóch odmiennych istot – cichej i wiecznie zamyślonej oraz głośnej i odważnej... co mogło z tego wyniknąć? To tak, jakby spotkały się przeciwne sobie żywioły, woda i ogień, rzeka i pożoga... trudna do przeoczenia różnorodność.
Wyczułam ją także i teraz, gdy Suna, potężna i silnie zbudowana, pochylała się nade mną – małą, rozpłaszczoną przy ziemi istotką. Zaistniała sytuacja, choć dla mnie niezręczna i niecodzienna, sprawiająca, że w mojej głowie pojawiał się głos każący uciekać mi gdzie pieprz rośnie, to niezaprzeczalnie niosła ze sobą pewną zaletę – mogłam przyjrzeć się Sunie z bliska... czyli zrobić coś, do czego dotychczas nie miałam, ani, jak sądziłam, nigdy nie mogłabym mieć okazji czy odwagi.
Przyjrzałam się krótkiemu, równemu futru wadery. Jego charakterystyczna, zielonkawa barwa zdawała się być mieszaniną żółci, szarości i brązu. Tworzyła przy tym osobliwy, choć niezaprzeczalnie jedyny w swoim rodzaju odcień, który umożliwiał poruszanie się niezauważonym pośród gęstwiny lasu. Wzrok przykuwało jasne włosie występujące na szyi i końcówce ogona. Zmierzwione, gęste pasma porastające czubek głowy tworzyły coś na styl bujnej grzywy pełnej przeróżnych odcieni różu. Szaro–żółte kolce przywodzące na myśl ostre kamienie zdradziecko wystające z ciemnej, niemalże czarnej gleby, zdobiły jej zad i przez krótką chwilę pojawiały się także na ogonie, wytrwale dążąc ku jasnemu, różowemu kucykowi występującemu na samym jego końcu. Wyrastające z boków głowy majestatyczne rogi nie jednego zachwyciłyby swym rozmiarem.
Lecz spośród całej aparycji wilczycy najbardziej nadzwyczajne były ślepia. Wąskie oczy mrugały kojąco, badały mnie uważnie. Ich intensywna, kojąca barwa dawała wyobrażenie różowego klejnotu – gładkiego, oszlifowanego, jednocześnie błyszczącego groźnie. Sześć wąskich źrenic były niczym klinga ostrza; ani na chwilę nie odrywały się od mojego ciała. Lustrowały je bez pośpiechu. Suna wydawała się zupełnie nieporuszona moim zachowaniem. Tryskała z niej ciekawość, tajemniczość, potężna pewność siebie, która nieustannie przygniatała mnie do podłoża. Jej spokój, tak bardzo nietypowy dla mnie w tak ciężkiej, przynajmniej dla mnie, sytuacji, wydawał mi się swego rodzaju... przerażający.
Czułam, jak spojrzenie wilczycy coraz silniej napiera na moje ciało; wgłębia się w nie nieubłaganie, niczym pijawka łakoma krwi. Ów wzrok, choć na swój sposób piękny i magiczny, wywoływał jednak na moim grzbiecie dreszcz. Z drżeniem uświadomiłam sobie pewien fakt:
,,Ona również mi się przygląda".
Świadomość ta sprawiła, że strach silniej zacisnął swe pnącza wokół mojej szyi. Przylgnęłam do ziemi i pochyliwszy gwałtownie łeb, by uniknąć spojrzeń pobratymców, wpatrzyłam się we własne łapy. Mięśnie napięły się ponownie, tworząc niestabilną ochronę wokół wątłej duszy, wokół resztek opanowania, które z trudem utrzymywały mnie przy przytomności. Czułam na sobie nie tylko spojrzenie zielonofutrej samki, ale i również wzrok reszty pobratymców – Alice, Lavinii, Nasari, Shiry, Harmony oraz Priama.
Wtuliłam głowę w ramiona, zastanawiając się nad następstwami. Co powinnam zrobić? Nie byłam pewna, jak długo wytrzymam, kuląc się przed własnymi pobratymcami i rozpaczliwie poszukując rozwiązania zaistniałej sytuacji. Wszystko potoczyło się tak gwałtownie... nie nadążałam za tym, co działo się wokół mnie. Wpierw Alice zaproponowała mi odwiedziny w miejscu, którego wyobrażenie wywoływało ciarki na moim ciele, teraz natomiast kuliłam się tuż pod łapami Suny, która, wyraźnie nieprzyjęta moim stanem, radośnie obwąchiwała mój grzbiet, smakując zapachu ziół, który osiadł się na moim futrze. Co rusz czułam, jak jej drobne wąsiki łaskoczą moje ciało. Czerń zimy nadal spowijała pogrążony we śnie obóz. Promienie słońca nieśmiało wstawały zza horyzontu... dzień nawet nie zdążył się w pełni zacząć, a mnie już zdążyło spotkać tyle niespodziewanych rzeczy!
— Suna, ona się boi.
Usłyszałam głos dochodzący ze środka niewielkiej grupy stojącej nieopodal mnie. Choć bez wątpienia gościła w nim powaga, bez trudu wychwyciłam w nim również niewielką obecność rozbawienia. Nie wiedziałam, kto przemówił; do kogo należał ten głos? Odtworzyłam słowa w pamięci, starając się je uważnie zbadać i poddać analizie. Twardy ton, który prawdopodobnie miał rogatej waderze uświadomić stan rzeczy, zmiękł zauważalnie, gdy w jego sylaby wplątała się nutka humoru. Ta drobna różnica całkowicie wytrąciła mnie ze szlaku, którym podążałam ku rozwiązaniu zagadki... podobnie zareagowałam zresztą na wydarzenia, które nastąpiły zaraz po tych słowach.
Poczułam na barkach silny uścisk czyichś łap. U swojego boku, kątem oka, spostrzegłam ruch zielonofutrej. Twarde poduszki naparły na moją skórę, pazury zahaczyły o sierść. Coś mnie podniosło – gwałtownie, pewnie – i dźwignęło do pozycji siedzącej. Stłumiłam z trudem okrzyk zaskoczenia; przez krótką chwilę nie wiedziałam, co się dzieje. Wszystko wydarzyło się tak nagle... tak szybko! Przejęta strachem upuściłam łeb, nawet nie ważąc się ruszyć. Od łap obejmujących mnie za ramiona biło nienaturalne ciepło. W jakiś sposób czułam, że jeśli choć na chwilę stracę z nimi kontakt, osunę się na ziemię niczym roślinka pozbawiona sił i twardych korzeni. Trwałam więc nieruchomo w osobliwej pozycji ni to będąc podtrzymywaną, ni to siedząc samodzielnie.
— Jak więc jest naprawdę? — usłyszałam przy uchu głos Suny. Nawet nie spoglądając w jej stronę, mogłam wyobrazić sobie, jak łobuzersko szczerzy zęby. — Boisz się, czy jesteś tylko wstydliwa?
— J–ja... — nie będąc w pełni świadoma tego, co robię, uchyliłam pysk, z którego wyrwał się cichutki dźwięk. Był on początkiem zdania, które rozpaczliwie próbowałam wypowiedzieć, próbując uratować się z odmętów przerażenia... a raczej początkiem potoku niepowstrzymanych myśli, które nieprzerwanie krążyły po moim umyśle. Liczne pytania przeplatały się ze sobą, tworzyły niespójne zdania. Chciałam mówić i milczeć jednocześnie... sprzeczność, która w żaden sposób nie mogła się urzeczywistnić.
Grupa wilczków czekająca nieopodal nie poruszyła się nawet o krok, przyglądając się wszystkiemu w milczeniu. Spróbowałam przechwycić fale emocji bijące z ich ciał; wykryłam nie tylko rozbawienie z zaistniałej sytuacji, ale i także niewielkie szczypty szoku i zdziwienia. Suna poruszyła się niecierpliwie, nieświadomie mną potrząsając. Z całą pewnością nie robiła tego celowo – w jakiś zagadkowy sposób byłam pewna, że wadera nie chce mi sprawić przykrości ani bólu – lecz mimo to i tak zacisnęłam zęby i wgapiłam się w śnieg wyścielający całą obozową dolinkę. Lśniące śnieżynki tańczyły tuż przed moimi oczami. Bałam się podnieść wzrok.
— No, dobra... chyba tak do ciebie nie dotrę — nade mną rozległo się westchnięcie. — Spróbujemy inaczej. Ja będę ci zadawać pytania, a ty będziesz kiwać albo kręcić głową. Łapiesz o co mi chodzi? — zdezorientowana drgnęłam, niemal wyślizgując się z uścisku wilczycy. Zaskoczenie zawirowało w mojej duszy, zawładnęło myślami. Uchyliłam szczęki; gotowa byłam zadawać pytania, byleby zrozumieć to, co się działo wokół mnie. Dlaczego zielonofutra chciała ze mną rozmawiać...? Kto chciałby słuchać kogoś takiego jak ja? Kto chciałby marnować na mnie czas?
— EJ. To było pierwsze pytanie.
Odchrząknęłam, rozpaczliwie przeczesując swoje myśli. Mętlik przejął nade mną kontrolę. Jakie było pytanie? Pustka w umyśle – nie pamiętałam! Pogrążona w rozmyśleniach i snując różne wyobrażenia, nie potrafiłam skupić się na rzeczywistości. Uciekłam z realnego świata i zgubiłam się we własnym umyśle, skuta okowami własnych emocji... co się działo, gdy byłam nieobecna?
Starając się nie marnować czasu Suny oraz swoich pobratymców, wymruczałam cichutko:
— Tak.
— No proszę, zaczynasz mówić. Robimy postępy! — jej sława rozbrzmiały wraz ze śmiechem. — Dobra, zaczynamy. Czy teraz się boisz?
Instynkt podpowiadał mi, bym uważnie zbadała to pytanie. Z całą pewnością nie mogłam na nie odpowiedzieć wprost, z całym przekonaniem i pewnością. Bałam się wielu rzeczy, nawet potencjalnie nic nieznaczących... takich, których żaden zwykły wilk by się nie lękał. Czy Suna miała na myśli to, czego obawiałam się od zawsze, od najmłodszych lat, czy może tego, co zaczęło przerażać mnie w pewnym okresie mojego życia? Może chodziło jej o to, co działo się w tej chwili...? To, co teraz wprawiało moje serce w ciągły ruch, to, co mąciło myśli, wywoływało gęsią skórkę? Odpowiedź była oczywista – tak. Moje myśli nieustannie krążyły wokół tego, czego się bałam: że w jakiś sposób zdenerwuję lub urażę swych towarzyszy, że powiem coś niewłaściwego, że udam się do miasteczka, którego wyobrażenia co rusz wywoływały u mnie ataki paniki... ostrożnie, bo nadal nie będąc do końca pewna swej odpowiedzi, skinęłam głową.
— W takim razie boisz się kogoś z nas?
Nie spodziewałam się takich słów; zamrugałam, zdezorientowana. Drgnęłam, usilnie próbując powstrzymać chęć do podniesienia głowy i zerknięcia w stronę Suny. Byłam zaskoczona tym, że postanowiła mi zadać takie pytanie; choć jednak budziło ono we mnie zdziwienie, znałam na nie odpowiedź. Znajdowała się ona w sercu, głęboko w moim ciele, wśród kości i mięśni, w samym centrum mojego organizmu. Ten jeden raz się nie wahałam.
— Nie... — wyjąkałam cichutko. — Nie boję się.
— Świetnie! — Suna, zadowolona, zamerdała ogonem, pobrzękując melodyjnie swoimi pozłacanymi kolczykami. — Lecimy dalej! Niech no pomyślę... — zamilkła na krótką chwilę, zamierając w bezruchu. W jej głosie wyłapałam nikłą cząstkę zamyślenia; zupełnie jakby wadera nad czymś się głowiła. Choć nie byłam w stanie dojrzeć jej oblicza, wyobraziłam sobie, jak zielonofutra spogląda ku jaśniejącemu niebu, zbierając myśli. Czy zastanawiała się nad treścią następnego pytania? Drgnęłam, gdy nagle przy moim uchu rozległy się donośne słowa pełne ciekawości:
— W takim razie boisz się miasta, do którego mamy iść... tak?
W nagłym, niespodziewanym impulsie, który przeszedł moje ciało niczym dreszcz, powoli i ostrożnie uniosłam głowę. Nim zdałam sobie sprawę z tego, co czynię, rozejrzałam się wokół, po wilkach, które zgromadziły się w pobliżu mnie i Suny w niewielkim półkolu. Wszyscy spoglądali na mnie w milczeniu. Nienaturalna cisza zapadła pośród nas, wwiercała się w mój umysł i przyśpieszała oddech. Zamarłam w bezruchu, nie ważąc się nawet drgnąć; oddychałam przez nos, wyczuwając serce łomoczące o moje żebra.
Poczułam, jak nacisk łap Suny na moich barkach maleje. Pozbawiona tak bardzo potrzebnego oparcia, byłam niemal pewna, że osunę się na ziemię, nim zdołam chociażby zdać sobie z tego sprawę. Udało mi się jednak utrzymać równowagę, przenosząc cały ciężar ciała na wyprostowane sztywno przednie łapy, których pazury wbijały się w śnieg.
Kątem oka wyłapałam ruch po swojej prawej stronie. Wąsiki Suny załaskotały mój policzek, gdy ta pochylała się, by przyjrzeć się emocjom goszczącym na moim pysku. Zacisnęłam zęby, starając się stłumić strach wzbierający w głębi krtani.
— Przepraszam! — mój głos zabrzmiał nieprzyjemnie piskliwie i żałośnie niczym u pisklęcia smutno nawołującego swoją matkę. — Nie chciałam... — lecz nim zdołałam dokończyć zdanie, które niekontrolowanie wyrwało się z mojego pyska, w słowo weszła mi Suna. Stanęła nieruchomo za mną, a swoją klatkę piersiową oparła o moje plecy, jednocześnie przytrzymując mnie, bym nie straciła równowagi i nie osunęła się prosto na ziemię. Czując dotyk jej futra, miałam ochotę jak najszybciej się wyprostować i uciec od tak niecodziennego ciepła wilczego ciała; bałam się jednak, że tak gwałtownym ruchem w jakiś sposób uderzę bądź zadrapię Sunę, a przy okazji zranię jej uczucia.
— ... Nie masz za co przepraszać — dotarł do mnie wyraźny szept. — Nigdy nie byłaś w mieście, prawda?
Ostrożnie skinęłam głową.
— Nic dziwnego, że się boisz. Przecież nie miałaś do czynienia z tak gwarnym miejscem... mogę ci jednak zdradzić, że nie jest ono wcale aż tak złe, jak się wydaje — odsunęła się ode mnie powoli. Usłyszałam chrobot śniegu pod jej łapami, jej ledwo słyszalne skrobanie pazurów na podłożu, gdy okrążyła mnie swobodnym krokiem i stanęła naprzeciwko mnie. Wpatrzyłam się jej szczękę; obserwowałam, jak wargi i zęby poruszają się wraz z każdym wypowiadanym słowem. Pragnęłam znaleźć w sobie odwagę i unieść wzrok; bałam się jednak, że gdy zerknę w stronę jej oczu, zostanę porwana przez niewyobrażalnie silny nurt nienależących do mnie emocji... bałam się wchodzić w czyjąś duszę. To było takie obce i nienaturalne uczucie... lękałam się go. Odkąd zaakceptowałam swoją nową moc i przyjęłam ją w pełni, minęło wprawdzie kilka miesięcy, lecz używanie jej, chociażby przez przypadek, nadal budziło we mnie swego rodzaju niechęć. Nie miałam nad nią żadnej kontroli! Niemal nic nie wiedziałam na jej temat. Każdego dnia pojawiało się coraz więcej dotyczących jej pytań; czy miałam ją w sobie od zawsze? Dlaczego obudziła się we mnie dopiero teraz...? Dlaczego po raz pierwszy aktywowała się akurat w czasie wojny z Westem? Korzystanie z niej wydawało mi się dziwnie niebezpieczne i ryzykowne, niczym stąpanie po zamarzniętej sadzawce w czasie wiosennej odwilży. Kiedy mogłam mieć zresztą pewność, że gdy znów spojrzę w czyjeś ślepia, to zdołam odczytać emocje spowijające jego duszę?
Dlatego, choć byłam wdzięczna Sunie za okazaną pomoc i daną odwagę, która powoli, acz stopniowo topiła lody strachu w moim sercu, to nadal nie byłam w stanie unieść głowy i spojrzeć na nią ze zdecydowaniem. Po prostu... bałam się, że uczucia wilczycy porwą mnie w najmniej spodziewanym momencie. Że znów doświadczę tego upiornego uczucia, jakbym osuwała się w przepaść, prosto w odmęty bezdennej czeluści... jakbym była jedynie zwykłym naczyniem po brzegi zapełnionym pustką. Co najważniejsze... czy to w ogóle było sprawiedliwe wobec moich pobratymców? Nikt z nich nie wiedział o mojej mocy... przecież do niedawna sama nie zaliczałam jej do swoich umiejętności. Teraz zaś, gdy byłam jej w pełni świadoma i pewna swoich możliwości... czy zaglądanie w dusze moich przyjaciół nie było czymś w rodzaju... naruszaniem ich prywatności? Złamaniem zasad obowiązujących członków Watahy? Niewątpliwie było to swego rodzaju przewinienie... nie mogłam używać zatem tej mocy... nie mogłam nikomu patrzeć w oczy. Przecież to było okropne! Odczytywać czyjeś uczucia... to niemal tak, jakbym przysłuchiwała się czyjejś rozmowie lub, co gorsza, słyszała myśli otaczających mnie wilków. Ich wszelkich przemyśleń, analiz, opinii, postanowień... nie mogłam używać swej mocy! Nie mogłam...! Nie mogłam!
Dlatego spoglądałam na pysk Suny, a jej słowa, równomierne i spokojne, docierały do mojej świadomości, zacierając strach i panikę, które do niedawna niespokojnie krążyły w środku mojego ciała.
— Miasto rzeczywiście nie jest spokojnym miejscem. Nieustannie panuje tam chaos i gwar, wszyscy głośno mówią i coś wykrzykują. Strasznie łatwo się zgubić. Ale wiesz co? — jej optymizm przyćmiewał moje wątpliwości. — To miejsce nie jest wcale aż tak straszne. Te wilki krzyczą tylko dlatego, by nie słyszeć własnych myśli... niektórzy naprawdę są zagubieni. Poza tym... — zrobiła krok w tył i zerknęła w stronę moich towarzyszy. — jestem pewna, że w razie niebezpieczeństwa oni cię obronią.
Spojrzałam w stronę swoich przyjaciół, czujnie stawiając uszy. Stali w pobliżu, nieruchomi, jednak nieustannie przyglądający się konwersacji, która w tajemniczy sposób nawiązała się między mną a Suną. Na pyskach niektórych wilków widziałam zaskoczenie; Shira i Priam mrugali, niepewni jak mają zareagować. Reszta grupy – Alice, Lavinia, Nasari oraz Harmony – spoglądały na nas z rozbawieniem w oczach, a także z czymś tajemniczym, skrytym, miłym... czego widok ogrzewał moje serce, sprawiał, że nabierane oddechy stawały się spokojniejsze i głębsze.
— To prawda — potwierdziła Lavinia.
— Wszyscy będziemy chronić się nawzajem — obiecała Alice, delikatnie merdając ogonem.
— Słyszysz ich? — Suna szturchnęła mnie łapą. — Teraz już nie masz się czego bać, co?
Pochyliłam głowę, kłaniając się w stronę każdego z nich. Czułam ciepło w klatce piersiowej, które, niczym płomień rosnący w siłę, rozchodziło się po całym moim ciele. Pięło się po łapach, futrze, osiadało na wąsikach, muskało czubek nosa.
Zapewnienia moich pobratymców obudziły w mojej duszy nieznane uczucia, których obecność była mi obca. Nie czułam ich wprawdzie na co dzień, lecz teraz, gdy przebiły się one przez cienką skorupkę strachu i nareszcie doszły do głosu, byłam pewna, że tkwiły one we mnie od zawsze; dopiero teraz miały okazję ukazać się w pełni. Wzruszyłam się, spoglądając na towarzyszy stojących przede mną. Uświadomiłam sobie, jak bardzo są dla mnie ważni, jaką nieodłączną częścią są dla Watahy Wilków Burzy i mojego własnego życia.
— W porządku — rzekłam niepewnie, acz donośnie. Wyprostowałam się. — Udam się z wami do Południowej Równiny.
C.D.N.