· 

Fioletowy kwiat przebaczenia i smutku [Śnieżne Grzbiety]

Stał tam wtedy, gdy czarne jak noc futro rozwiewane było poprzez lodowato mroźne wietrzysko szastające całą tą krainą.    Roztrzęsiony nie do końca wiedział dlaczegóż to własne tam się znajdował - w pokrytej śniegiem jak i lodem, obcej mu zupełnie okolicy. Góry i skały wyrastały tam z ziemi, całkiem jakby były drzewami czy innymi roślinami, których tam z resztą było brak. Ostatnie wspomnienia jakie udało się wykrzesać zielonookiemu nie dawały żadnych wskazówek, za które basior oddałby wszystko. Był iście przerażony, nie wiedział gdzie się znajdował ani dlaczego, nie miał pojęcia czy Carmen i inne wilki są bezpieczne. Bo któżby przypuszczał iż przebudzi się na szczycie niewyobrażalnie ogromnej góry, pokrytej warstwą grubego lodu, nie pamiętając przy tym w jaki cholerny sposób się tam znalazł.

 

Podszedł dwa, może trzy kroki w stronę przeraźliwej przepaści wciąż czując się jak we śnie. Jednak to nie był sen, chłód i zimny wiatr skutecznie mu o tym przypominały. Spojrzał w dół praktycznie od razu żałując tego czynu. Przecież ta góra nie miała końca! Czy to właśnie taki los przypisali mu Bogowie? Czy właśnie w ten sposób - poprzez zamarznięcie, ma zginąć? Spiął się na samą myśl o śmierci bez pomocy zaciętej walki. Och, jakże cudownie było by utracić cenny żywot z ostrza godnego przeciwnika podczas pełnej emocji walki. Nie był w stanie wyobrazić sobie bardziej godnej śmierci.

Ależ zaraz, nie to powinno być teraz jego największym utrapieniem. Pierwszorzędnym celem stała się więc droga powrotna do domu.

 

- Nie przypominam sobie bym lunatykował - Rzekł sam sobie przyglądając się raz jeszcze przepaści, szacując przy okazji szanse przeżycia.

 

Na samym dole, u podnóży góry coś natychmiast zwróciło uwagę zielonych tęczówek. W pierwszej chwili Merlin był pewien iż dostrzegł wilczą sylwetkę przedzierającą się poprzez ocean mroźnego śniegu. Cała pewność rozwiała się jednak wraz z szalejącym wiatrem gdyż wilczy zarys rozsypał się na tysiące drobnych płatków. Merlin nie wątpił iż jego umysł przy tak niskich temperaturach zaczyna płatać mu figle. Otrząsnął się próbując przywrócić myśli do porządku. Gdyby miał ze sobą swój miecz, któremu zresztą niedawno nadał imię. Viridi, tak go nazwał, pawając się przy tym swoją kreatywnością. Imiona w jego kolekcji były rzadkością, wręcz wyjątkami jednak tym razem coś poczuł, tym razem wiedział, iż Smoczy Miecz przyniesie mu dobrobyt. Viridi był doskonale wykuty a jego ciężar wyrył się w pamięci zielonookiego co dawało mu dodatkowy komfort w walce. Dobrali się idealnie tworząc tym samym jednego, potężnego wojownika. Teraz nie miało to najmniejszego znaczenia gdyż smak rękojeści w pysku stał się jedynie nic nie znaczącym wspomnieniem.

W grę wchodziła również jego zdolność, którą z każdym dniem trenował. Mógłby rozpalić ogień by ogrzać się choć odrobinę. Płomienie otuliły by go przyjemnym ciepłem aktywując komórki i zmuszając do myślenia. Lecz ten plan zdawał się równie obcy i odległy jak Viridi. Nie byłby w stanie zmusić się do utworzenia choćby iskry, przy tak dużej wilgotności i wietrze.

Przeklął los w myślach i rozpaczliwie rozglądnął się raz jeszcze. Tym razem dostrzegł wpół zatarte ślady. Na pierwszy rzut oka Merlin pewien był iż są one jego własnymi. Wraz ze zbliżeniem się do odcisku w śniegu, to przekonanie utonęło w głębinach przerażenia zalane falami dezorientacji. Odciskając swoją łapę tuż obok, nie mógł wierzyć własnym oczom. Przecież ta łapa musiała być ogromna! Jakich rozmiarów musiałby być jej właściciel!

Futro na grzbiecie mimowolnie się zjeżyło, źrenice zwęziły a uszy przyległy do szyi. Długie łapy pod wpływem presji trzęsły się niemiłosiernie równie jak wszystkie mięśnie w chudej sylwetce. Przygotowany do walki przełknął ślinę zdając sobie przy okazji sprawę ze świeżości śladów.

Ktoś musiał go tam wtargać.

 

Raz jeszcze wrócił myślami do najbliższych. Wszystkich pojmano, utwierdzał się w tym przekonaniu. Nie potrafił wyobrazić sobie bólu jaki miałby zalać jego duszę wraz ze śmiercią jednej dwóch najbliższych mu wader.

 

Namyśliwszy się uprzednio, postanowił podążać za tajemniczym tropem, który zanikał z każdą chwilą. Szedł niewyobrażalnie wąską ścieżką gdy jego głowa wolna była od jakichkolwiek myśli. Wiatr w tamtej chwili stał się jego największym wrogiem. Dokuczliwie trzepotał chudym ciałem na każdą z możliwych stron utrudniając marsz. Gdyby tylko Carmen mu towarzyszyła, wszystko byłoby łatwiejsze. Zapanowałaby w choć lichym stopniu nad wiatrem przy okazji podnosząc basiora na duchu. Szczenię rosło w oczach, piękniejąc z każdym dniem. Merlin nie wstydził się również przyznać iż czerwonooka szczyciła się nie małą inteligencjom oraz empatiom.

Mimowolnie chudy pysk wykrzywił się w uśmiech na wspomnienie podopiecznej. Jej osoba zawsze wywoływała u niego mieszane uczucia, tym razem jednak, uspokoiła go trochę i poparła w czynach.

 

Nim się obejrzał znajdował się u podnóża góry. Spoglądnął na nią niedowierzając wysokości na jakiej się chwile przedtem znajdował. Przed nim zaś pięły się niezliczone ilości białego puchu, który oblegał nie tylko dolinę ale również liczne szczyty dookoła. Skrzywił się lekko na samą myśl o mozolnej wędrówce w chłodzie, przesiąkniętej głodem oraz zmęczeniem, pełnej niepewności i strachu. Zielone oczy drgały lekko gdy stykały się z kolejnymi płatkami śniegu wirującymi w powietrzu niczym najpiękniejsi tancerze popisujący się nową choreografią. Chude ciało, do reszty przemoczone i zmarznięte, również zmęczone było całym tym przedstawieniem. Prawdę powiedziawszy, basiora niewiele dzieliło od utraty przytomności. Jednak on wiedział iż jeśli podda się zmęczeniu, nie podniesie się już nigdy więcej. Spiął się więc kierując swe kroki przed siebie, nie wiedział dokąd, wiedział jedynie, że wróci do domu. Prędzej czy później.

 

Po niewielu chwilach był pewien iż umysł odmówił mu jakiegokolwiek posłuszeństwa. Bowiem zobaczył dosyć niedaleko, starą kamienną budowle. Przykrytą warstwą śniegu, mimo to wciąż wyglądającą na przytulną i ciepłą. Czy to dzieło potworów zwanych ludźmi? Podszedł jeszcze kawałek w celu przyglądnięcia się bliżej. Budowla była ogromna.. Ależ zaraz! Na ścianach zewnętrznych, w grubym kamieniu wyryte zostały wizerunki wilczego gatunku! Basior dostrzegł również wiele posągów w postaci potężnych wilków uzbrojonych w miecze i łuki.

 

Płytki oddech Merlina zanikł całkowicie gdy gdzieś z oddali, ze środka Wilczego Zamku, rozległo się niesamowite wilcze wycie. Przepełnione harmonią i spokojem, basior czuł się jakby to sami Bogowie szeptali mu do ucha. Przymknął oczy wsłuchując się w wilcze głosy niesione z wiatrem poprzez niekończące się zimowe tereny. Niczym zahipnotyzowany, lgnął ku kamiennej fortecy. Długie łapy zapomniały o nieznośnym bólu i pospiesznie pędziły ile sił by być jak najbliżej tych wspaniałych dźwięków.

Lada chwila i basior stał pod potężnym łukiem, który zapewne pełnił rolę bramy. Stał gdy jego serce i umysł były puste, przepełnione pragnieniem słuchania melodii. Zielone oczy gorączkowo szukały jakiś wskazówek gdy nagle wszystko ucichło. Wycie, świst wiatru, nastała przerażająca cisza, która przywróciła stan Merlina do otrzeźwienia. Jednak nie było czasu na przemyślenia gdyż przez ogromne drzwi, wystąpił wilk o niezwykłych rozmiarach. Jego białe futro wręcz lśniło wśród równie jasnych płatów śniegu wirujących dookoła. Merlin niemalże poczuł jak serce pompuje krew z zawrotną prędkością, usłyszał jak szumi mu w uszach a we łbie panuje istny chaos nieokrzesanych myśli. Wpatrywał się jedynie w istotę iście potężną i pełną wdzięku oraz gracji. Obserwował jak zimne niczym lód tęczówki, przepełnione mądrością i spokojem bezwstydnie wierciły w nim dziurę. Przyglądał się silnym łapą i prostej sylwetce pałającej szlachetnością.

Nagle basior poczuł coś czego w życiu nie doświadczył, poczucie uległości, hierarchii która wypisana była w jego mięśniach i kościach. Pokłonił się przymuszony instynktem.

 

 

***

 

Wnętrze fortecy było piękniejsze niż zewnętrzna część zamku. Kamienne, potężne ściany pięły się ku górze, oświetlane pochodniami. Mimo mroźnego chaosu panującego na zewnątrz, w środku było przytulnie ciepło i podejrzanie miło.

Merlin rozejrzał się dookoła, raz jeszcze przyglądając się czterem nieznajomym. Wilki wprowadziły go wcześniej poprzez olbrzymie drzwi, z rozkazu tej jedynej idealnej istoty, która wyszła Merlinowi na spotkanie. Co ciekawe, od samego początku z żadnych ust nie uciekło ani jedno słowo, mimo to jednak, tajemnicze wilki zdawały się porozumiewać w niepojęty zielonookiemu sposób.

 

- Gdzie on jest?! - spytał, prostując się by prezentować się choć na wpół dostojnie jak jego rozmówcy. - Proszę o choć chwilę rozmowy z waszym przywódcą.

 

Jeden z nich, ciemniejszy niż reszta, mimo to wciąż lśniąco biały, zbliżył się o krok. Merlin przepełniony lękiem i obawą, wyprostował się jeszcze bardziej. Nieznajomy znajdował się na tyle blisko by otulić chudy pysk oddechem o odrzucającym odorze ryb oraz padliny. Jego zęby zdawały się być nieproporcjonalnie długie oraz nadzwyczajnie ostre.

Nie odzywał się ani słowem. Cisza, nieznośna cisza wypełniała pomieszczenie i umysł Merlina. Wilk zaczął tracić cenną cierpliwość, co w jego przypadku było rzadkością.

 

 - Zaprowadźcie mnie do niego albo…

 - Uspokój się - zza jednego z wielkich strażników dobiegł rozbawiony, przyjemny dla ucha męski głos - Oni ci nie odpowiedzą, nie potrafią się komunikować za pomocą mowy.

 

Wtem, po chwili, ukazał się niższy od reszty basior, różniący się praktycznie każdym szczegółem od wilków pochodzenia tej krainy. Budowa ciała nieznajomego, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu niezwykle przypominała Merlinowi lisią sylwetkę. Może to dlatego iż basior był niższy również od zielonookiego. Jego futro nie było tak grube jak u reszty, było w odcieniach brązu i ciemnych szarości lecz połyskiwało równie pięknie. Nieznajomy patrzył na chudego wilka błękitnymi ślepiami, wypełnionymi wyrozumiałością i promiennością wymieszaną z pogodnością. Od nosa po skroń, ciągnęła się już dawno zagojona blizna, która wyjątkowo nie wyróżniała się na wilczym pysku. Merlin mimo swojego ponurego charakteru, sam przed sobą przyznał iż wilk prezentuje się bardzo  dostojnie.

 

Gdy emocje opadły i wilki mogły bliżej się sobie przyglądnąć, nieznajomy dodał;

 

- Porozumiewają się poprzez telepatię - uśmiechnął się, następnie rozejrzał się po swoich białofutrnych towarzyszach - są wyjątkowi.

 

Merlin już nic z tego nie pojmował. Telepatia? Dlaczegóż to nie mówią? Co nieznajomy miał na myśli poprzez użycie słowa ''wyjątkowi''? Są chorzy?

Gdy łeb pokryty czarnym futrem coraz bardziej zaczynał przekonywać się do opcji ucieczki, 4 strażników spojrzało wpierw na Merlina, następnie na lisowatego i odeszli bez słowa, bez najmniejszego szelestu. Jakby nigdy ich tam nie było. Zielonooki nie tracił na czujności, od samego początku całe to zamieszanie zdawało się być podejrzane.

 

- Również nie pochodzę stąd, - zaczął niebieskooki, przy okazji wskazując łapą w stronę korytarza by zasugerować wspólną przechadzkę po fortecy - przybyłem tu parę lat temu, wraz z grupą przyjaciół. - na wspomnienie dawnych towarzyszy, uśmiechnął się delikatnie - mróz mi ich odebrał, a gdy zostałem całkiem sam, obściskiwany przez spragnioną Śmierć, Scypion - ten z kłami, odnalazł mnie by następnie przygarnąć pod skrzydła przywódcy.

 

 

Czarny basior pokiwał łbem, wciąż nie do końca rozumiejąc pewne kwestie.

 

- Nie musisz się obawiać - przystanął i uśmiechnął się życzliwie niebieskooki. - to są naprawdę uprzejme istoty.

 

Rozmawiali jeszcze długo, poruszali tematy związane z zimą, z przetrwaniem. Merlin słuchał uważnie, starając się zapamiętać każdą wskazówkę, która choć w drobnym stopniu mogłaby okazać się użyteczna w obliczu czyhającego na zewnątrz mrozu. Dowiedział się o polowaniu w skrajnie niesprzyjających warunkach, usłyszał również co nieco o pierwszej pomocy przy zdychającym z zimna stworzeniu. Po chwili zaczął zastanawiać się skąd tak młody wilk, bo jego rozmówca z pewnością nie był starszy od Merlina, posiadł tak dużą wiedzę, spokój i cierpliwość. Rozmawiając z niebieskookim, długonogi czuł się jakby miał do czynienia z bardzo starą ależ również bardzo mądrą oraz rozważną istotą, która zdołała przekonać się o wszelkim źle tego świata.

 

- Wybacz, że ci przerwę. Trapi mnie jedna myśl. Ile tak właściwie już tkwisz w tej fortecy? - spytał grzecznie odwracając głowę i przyglądając się brązowofutrnemu.

 

Wtem nastała chwila nieprzyjemnej ciszy, która rozlała się po pomieszczeniu. Wilk zdawał się bardzo intensywnie analizować każdą myśl jaka napływała mu do głowy. Merlin mógł zaobserwować 3 etapy zmiany zachowania u rozmówcy. Na początku nastąpiła chwila na dokładne przeanalizowanie pytania, ta część była najkrótszą. Następnie niebieskooki zaczął wręcz nadto zastanawiać się nad odpowiedzią, zaciskając przy tym oczy i marszcząc brwi. Na końcu nastąpiła panika, która nagle wypełniła jego ciało. Zaczął intensywnie łapać powietrze, krótkie łapy trzęsły się bez opamiętania. Spojrzał tymi swoimi błękitnymi tęczówkami w górę, w stronę tych zielonych.

 

- Ja… nie pamiętam - wyszeptał drżącym głosem szukając pomocy i wsparcia w Merlinie.

         

Ten westchnął jedynie. Jego przypuszczenia okazały się słuszne. Od początku w zamku unosił się nieprzyjemny, wszechobecny zapach magii i manipulacji. On jako szaman już świetnie radził sobie z tego typu drobnostkami.

 

- Pamiętasz swoje imię? - ciągnął dalej nie litując się nad rozmówcą - Pamiętasz imiona przyjaciół, z którymi rzekomo tutaj przybyłeś?

 

 

Po tych pytaniach już wszystko było pewne, niebieskooki zaczął trząść się jeszcze bardziej. Do jego oczu napłynęła fala słonych łez, które następnie lądowały na kamiennej podłodze.

 

- Od dawna jesteś pod wpływem silnej magii.

 

***

 

Gdy wilk doszedł do siebie, Merlin miał już praktycznie kompletny plan działania na następne chwile. Od samego początku, sprytnie analizował rozłożenie pomieszczeń, wartowników oraz występowanie jakichkolwiek innych trudności. Porządnie rozważył każdą ewentualność, która mogłaby stać się poważnym kłopotem podczas ucieczki. Tak, natychmiastowa ewakuacja była najlepszym z możliwych wyjść. Zielonooki nie mógł narazić się na wypranie mózgu, hipnozę czy inne cholerstwo. Przypuszczał iż lisowaty został zmanipulowany i przetrzymywany latami poprzez te dziwne istoty. Stawiał sobie tylko jedno pytanie - Po co? Jaki mieli w tym wszystkim cel?

Przypuszczał iż mogli wykorzystywać go do drobnych prac oraz polowań, robiąc sobie z niego nieświadomego pracownika. Zastanawiał się jeszcze jak wielu było poprzedników, którzy popadali z przepracowania.

 

- Wracam do domu - rzekł, idąc przed siebie, nie patrząc nawet w stronę drugiego a jego łapy ani śniły zatrzymać się choć na chwilę.

- Idę z tobą - odpowiedział pewnie, bez zastanowienia lisowaty, drepcząc przy prawym boku wyższego.

 

Merlin kiwnął jedynie łbem na potwierdzenie, nie zwalniając tempa chodu. Z twierdzy wydostali się bez żadnych niepotrzebnych komplikacji. Minęli jedynie kilka ciemnych korytarzy i jedną większą sale. Zapewne białe wilki sądziły, iż żaden dureń nie wyjdzie na mróz z własnej woli. A tu ku ich zdziwieniu, znalazło się aż dwóch takich idiotów, którzy już po chwili trzepali się z zimna odbijając ślady łap w białym puchu. Marzli oboje lecz to nie miało najmniejszego znaczenia ponieważ oboje byli cali i zdrowi. Idąc doliną miedzy skalistymi górami, wdychali lodowate powietrze ciesząc się chwilą. Zaśmiali się nawet na chwilę, gdy mocniejszy powiew wiatru pełen drobnych białych płatków, owiał ich ciała.

 

Po wielu godzinach wędrówki, zimowa kraina zdawała się niemieć końca. Niebieskooki narzekał raz po raz na głód, czasem na ziąb czy też zmęczenie. Zdawał się czuć całkiem swobodnie w towarzystwie zielonookiego, co ku zdziwieniu drugi również odwzajemniał.

 

- Nazywam się Merlin - powiedział pewnego razu całkiem niespodziewanie - tobie trzeba chyba wymyślić nowe imię. - zaśmiał się krótko widząc zdziwienie na pysku bezimiennego

- Mów na mnie Hiacynt - odpowiedział energicznie, przepełniony ekscytacją i wyczekaniem na reakcje Merlina.

 

Hiacynt, skądże pomysł na tak niespotykane imię, pomyślał przyglądając się chwilę towarzyszowi.

 

 - Miło mi cię poznać Hiacyncie  - pokłonił się nisko.

 

Idąc tak przez niekończącą się białą przestrzeń, wiele rozmawiali. O przyszłości i innych drobnostkach. Zielonooki zaproponował nawet miejsce w watasze dla nowopoznanego, lecz ten odmówił grzecznie tłumacząc się na najróżniejsze sposoby.

 

 - Chce być wolny - powiedział - niezależny, lecz kiedy się stąd wyrwiemy, chętnie odwiedzę twój dom i poznam rodzinę.

 

Merlin uszanował jego decyzję od samego słowa ''Nie'', nie potrzebował zbędnych wymówek. Nie nalegał więcej .

 

Gdy zmrok zalał krainę, wilki znalazły małą lecz przytulną jaskinie, w której była choć odrobina wolnej od śniegu przestrzeni. Usiedli w najbardziej oddalonym od włazu kącie i dzięki umiejętnością Merlina, rozpalili małe ognisko, które ogrzało ich drobne ciała, przy okazji podnosząc na duchu i rozgrzewając oba serca. Zielone tęczówki uważnie przyglądały się tańczącym płomieniom gdy w głowie długonogiego obmyślany był sposób przetrwania. Merlin, coraz bardziej rozdrażniony, starał się przywołać do łba jakiekolwiek pomysły. Jednak jego duszę i umysł wypełniała przerażająca pustka, którą można porównać do ciszy podwodnych głębin. Z wielkim wysiłkiem starał się nie ukazywać zakłopotania i narastającej we łbie paniki. Z opanowaną miną położył się na prawym boku, grzbietem do ognia i grzejącego się za nim Hiacynta. Zacisnął zmęczone powieki wzdychając ciężko gdy kładł łeb na zimnym podłożu.

Niemiał zielonego pojęcia jak wrócić do domu, lub znaleźć cokolwiek do zjedzenia. Przecież na tym zimowym pustkowiu niczym na pustyni sztuką było znaleźć cokolwiek żywego. Oboje zemrą z głodu lub wyziębienia, podsumował w myślach rozluźniając się trochę. Gdy tylko oczyścił umysł zmuszając go do wypoczynku, ogień za chudymi plecami zgasł a ciepło ustąpiło nieprzyjemnemu uczuciu chłodu. Merlin niechętnie przewrócił się na plecy by zerknąć na śpiącego przyjaciela. Wilk trząsł się lekko lecz to nie zmyło snu z jego powiek. Ciekawe kiedy ostatnio spał, pomyślał zielonooki marszcząc brwi i kierując wzrok na sufit. Wyprostował prawą łapę i rozpalił mały płomień w powietrzu, tuż nad sobą. Następnie dołożył również drugą długą łapę a z ognia krótkimi ruchami uformował coś na rodzaj kręcącej się kuli. Formowanie z płomieni szło mu coraz lepiej, mimo że w jego tworzenie oddawał ogromne pokłady energii i skupienia. Krótkim ruchem prawej łapy posłał kule nad ciało towarzysza, samemu skupiając się na śnie i dokładaniu do ognia jednocześnie.

 

 

Czarne powieki otworzyły się gwałtownie gdy do jego uszu dotarł niepoodziewany dźwięk hipnotyzującego wycia przyprawiającego o mdłości. Merlin natychmiastowo zerwał się na cztery łapy gasząc ogień.

 

 - Hiacynt - szturchnął niebieskookiego wciąż pogrążonego w śnie - Hiacyncie, wstawaj, musimy uciekać. Znaleźli nas.

 

Wilk przetarł zaspane oczy, jednak gdy do jego umysłu napłynęło zrozumienie, wstał szybko i zaczął chować za Merlinem. Jego reakcja była zrozumiała, zapewne ostatnią rzeczą jaką pragnął był powrót do tej okropnej twierdzy. Wycie wciąż dochodziło z oddali, lecz oni nie mieli ani chwili do stracenia. Wymaszerowali z jaskini by następie puścić się biegiem przez białe pustkowia. Nie zatrzymując się choćby na sekundę, usłyszeli tupot potężnych łap w oddali. Wiedzieli, że to kwestia czasu aż ich złapią. Merlin zatrzymał się i obrócił, prostując się. Hiacynt zaś stanął trochę dalej, nie podnosząc wzroku ze śniegu pod jego łapami.

 

 - Zostawcie nas w spokoju! - wykrzyczał zielonooki w stronę pięciu oddalonych o kilka metrów białych wilków. - Pożałujecie tego!

 

Jego wzrok dokładnie analizował każdy z wielkich pysków, które zresztą nie zdradzały żadnej z emocji. Olbrzymie wilki stały w miejscu, opancerzone w różnego rodzaju bronie. Jeden z nich, największy i bez żadnej broni podszedł o krok, co u obu wilków wywołało przygotowanie do walki.

 

 - Na trzy biegnij między tamte skały - szepnął Merlin, nie spuszczając wzroku z przeciwników.

 

Minęła dłuższa chwila bezruchu gdy zielonooki za pomocą telepatii, przywołał do umysłu towarzysza słowo "trzy". Wtem obaj rzucili się w stronę wysokich skał, rozdzielonych ciasnymi szczelinami. Nagle zza pleców usłyszeli świst strzały, która wbiła się w twardy śnieg tuż przed czarnymi łapami. Niesieni przez adrenalinę gnali do bezpiecznego schronienia, do którego mieli jeszcze tylko krótki odcinek drogi. Gdy rozpędzeni wślizgnęli się w jakże ciasną szczelinę, obaj upadli na nieduży odcinek gleby pokrytej śniegiem. Merlin westchnął z ulgą otwierając powoli zmęczone szokiem oraz biegiem oczy. Spojrzał na Hiacynta by następnie dostać mocnego kopa w serce. Jego przyjaciel, towarzysz i wspaniały rozmówca, leżał wtedy bezwładnie na śniegu o szkarłatnym kolorze. Oddychał płytko gdyż z lewej strony, z między żeber sterczała cholerna strzała.

 

Merlin zastygł na moment trzęsąc się i próbując powstrzymać panikę. Ruszył się z miejsca dopiero po chwili stawiając chwiejne łapy na zakrwawionym puchu.

 

- H…Hiacynt? - głos zielonookiego załamywał się w poł z żalu i niedowierzania gdy basior tylko spojrzał w niebieskie, przepełnione bólem lecz wciąż pogodne tęczówki.

 

Ten drugi, sapnął tylko i uśmiechnął się życzliwie spoglądając na kawałek drewnianego badyla, który zapewne przebił mu płuca. Następnie wzrok skierował w stronę Merlina, który łapiąc łapczywie tony powietrza zalewał się słonymi łzami. Jego serce pękało w szwach oglądając go takiego. Gdzie podziały się wcześniejsze wesołe emocje i pogodne dogryzki? Jak ta jedna przeklęta strzała mogła odebrać tak wiele?

 

- Oddychaj - nakazał ciemny w panice - zaraz zabiorę cię do med….

 

- Merlinie - przerwał lisowaty kasłając przy tym, lecz uśmiech nie schodził z przyprawionego blizną pyska. - uspokój się, już nic nie da się poczynić - opadł łbem na zimną glebę - Chcę słyszeć twój głos, opowiedz o swojej rodzinie.

 

Jego słaby głos był tak raniący, że Merlin zamarł na chwilę trzęsąc się a słona ciecz spływała strumieniami po chudym pysku. Przybliżył się delikatnie, bojąc się, by jakikolwiek ruch nie zaszkodził Hiacyntowi. Położył się tuż obok mniejszego, w sposób w którym mógł spojrzeć w wciąż błyszczące tęczówki. Biorąc głęboki oddech, zaczął swoją opowieść.

 

- Daleko stąd, urodzajną krainę zamieszkują wspaniałe i uzdolnione wilki - szeptał przez szloch nie spuszczając wzroku z konającego towarzysza. We wnętrzu czuł niewiarygodny ból atakujący serce i rozcinający je na nieskończenie wiele małych kawałków - jestem przekonany, że pokochają cię jak swego, musisz tylko odpocząć i wyruszymy. Poznasz moją córkę - zaśmiał się przez łzy - jest naprawdę niezwykła, może zabierze cię kiedyś nad Morze Wspomnień i zakopie w piasku. Och, jest też pewna wadera, którą musisz poznać. Już dawno temu urzekła mnie swoim wielkim lecz zranionym sercem. Jestem przekonany, że znajdziecie wiele wspólnych tematów. O jest też Suna! Oniemiejesz gdy zobaczysz jej oczy, naprawdę niesamowite - opowiadając tak o każdym po kolei, obserwował jak powoli gaśnie iskra w oku ukochanego przyjaciela, który mimo olbrzymiego bólu wciąż ze spokojem wysłuchiwał słów drugiego marząc tylko o ziszczeniu się tych historii. W jego przyćmionych myślach widział wymieniane wilki, wyobrażał sobie ich wygląd i charakter. Tak bardzo chciał ich wszystkich poznać. Im dłużej leżał na przeszywającym umysł mrozie, tym bardziej wszystko zdawało się być nierealne. Po jakimś czasie wizualizowanie i samo słuchanie Merlina stało się zbyt trudne dla wykrwawiającego się organizmu.

 

Basior nie zmuszał się już dłużej gdy samo oddychanie stawało się najbardziej wyczerpujące. Zamknął wymęczone powieki, dziękując myślach bogom, że nie był sam. Następnie nastąpiła jedynie kojąca ciemność, która nareszcie dała mu upragniony spokój i odpoczynek.

 

Merlin pochłonięty opowiastką, spojrzał na nieruchomą klatkę piersiową przyjaciela. Naglę panika opanowała jego delikatne ciało, które odskoczyło od wciąż ciepłego ciała Hiacynta.

 

- Nie! - wrzasnął przeraźliwie, by następnie opaść z sił i pozwolić łzom wypływać - on - zaczął drżąc - on nie zasługiwał na śmierć. - szeptał dławiąc się szlochem, zaciskając powieki.

 

 

***

 

 

Kiedy ten słaby psychicznie chuderlak pozbierał się po stracie, otrzepał się poważniejąc i spojrzał w głąb szczeliny, która prowadzić miała między góry. Zanim postawił choć krok, odciął kawałek miękkiej, brązowej sierści Hiacynta, by choć jego cząstkę donieść w spokojne zasłużone miejsce. Później poszło już łatwo, przeciskał się między skalnymi ścianami zajmując połamane myśli drogą powrotną. Gdy dostał się na szczyt, od którego zaczął się cały ten cały koszmar, rozejrzał się dookoła. Przeraźliwy wiatr zaburzał równowagę wciąż drżącego ciała, podczas gdy Merlin dostrzegł kawałek wytarganego pergaminu, do połowy zasypanego śniegiem. Biorąc przedmiot w długie łapy, zaśmiał się krótko. To była mapa, wyraźnie obrazująca drogę powrotną do domu.

 

- Wracam do domu - szepnął uśmiechając się lekko gdy podniósł zaczerwienione oczy znad kawałka papieru - wreszcie zaznam ciepła. 

 

Droga powrotna nie była tak zła jak mogło się z początku wydawać. Żwawy chód, równomierny oddech i brak jakichkolwiek postojów, sprawiły, że granicę z terenami Wilków Burzy  przekroczył jeszcze przed zmrokiem. Jego umysł był wyjątkowo spokojny, prawie jakby wypełniała go pustka wraz z nicością, które niczym zaraza zawładnęły chudym ciałem.

 

Pierwszym co Merlin zdecydował się uczynić po powrocie było odnalezienie Carmen. Waderka posłusznie czekała we własnym legowisku, bawiąc się z oswojoną myszką, z początku nie przejmując się obecnością opiekuna. Jego późne powroty były całkowitą normą z czego oboje zdawali sobie sprawę, lecz nie dyskutowali na ten temat. Tym razem jednak, było inaczej. Zmęczony chuderlak rzucił się w stronę podopiecznej przyciągając ją do piersi. Już po chwili zdezorientowana wilczyca poczuła na łebku ciepłą krople słonej łzy, którą uronił wojownik. Mimo wszystko, uśmiechnęła się wtedy, bo przecież jeszcze nigdy nie byli tak blisko. Wtuliła się w delikatne ciało tego samotnego basiora, słuchając bicia rozgoryczonego serca.

 

- Carmen, ja poznałem kogoś naprawdę wyjątkowego.

 

Następnego ranka, wilk urządził uroczysty i elegancki pochówek Hiacynta, wilka któremu Merlin zawdzięczał tak wiele. W końcu, otworzył się przed nim jak przed nikim przedtem.

 

- Przepraszam przyjacielu - szepnął stojąc nad świeżo zakopaną mogiłą - Zemsta to luksus, na jaki mnie nie stać.  

 

 

 

Koniec