Nastał ranek, piękny biały puch leżał już dawno na ziemi, zasłaniając ją przed moim okiem. Znajdowałem się ponad tysiąc metrów nad poziomem morza. Leżałem obecnie w małej jaskini, może nie było za wiele miejsca, lecz moja osoba po przeczołganiu się, zmieściła się całkowicie. Dokładnie tak samo, jak wszedłem do jaskini, tak samo wyszedłem. Po wyjściu na zewnątrz poczułem chłodny wiatr. Słońce raziło mnie w oczy niemiłosiernie, dlatego też mrużyłem je. Ruszyłem w drogę na sam dół. Śnieg dosięgał mi do kolan, co oznaczało, że przeciętny wilk by się zakopał w nim. Zima była moim ulubioną porą roku. Na sam dół dotarłem w południe. Moje ciało było wykończone, domagało się jedzenia. Normalny wilk nie byłby w stanie zapolować i szukałby padlin, ja za to nie umiałem jeść padliny. Wolałem świeże mięso, więc zaczaiłem się przy jakiejś dziurze. Siedziałem tam, dopóki zając nie wystawił swojego łba, wtedy moje silne szczęki wgryzły się w jego głowę. Postępowałem bardzo szybko, dzięki temu ofiara nie miała czasu zareagować. Zacząłem więc konsumować ją, nie zostawiłem żadnej kości. Oblizałem pysk i umyłem za pomocą łap. Wstałem i rozciągnąłem się. Ruszyłem przed siebie, nie wiedziałem co ze sobą począć. Lata mijały mi szybko, nie wiem ile jeszcze mi zostało. Czy powinienem wierzyć w bogów... A może poddać się losowi ? Co by zrobił Theron... Tak bardzo tęskniłem za nim, lecz musiałem iść dalej przed siebie. Dlatego wspomnienia o nim zamknąłem głęboko w sobie, tak samo uczucia, które on we mnie obudził. Stałem się chłodnym sadystą. Gdy sprawiałem innym ból nieważne czy fizyczny, czy psychiczny cieszyło mnie to, lubiłem ich torturować i sprawiać im ból. Ruszyłem przed siebie, tam, gdzie łapy mnie poprowadzą. Wędrowałem długi okres, niezależnie gdzie się znajdowałem wyczuwałem wilczą obecność, lecz starałem się unikać ich jak tylko mogłem. Natrafiłem na pustynie.
Napiłem się ostatni raz wody z rzeki i ruszyłem poza jej szlak. Na pustyni wydawałoby się, że się nie kończy. Nie było widać jej końca. Gdy minęła już jakaś godzina odkąd przemierzałem piaski pustyni, zacząłem mieć halucynacje i fatamorgany. Musiałam opanować się i stawić im czoła. Spojrzałem przez ramię na swoje ślady, niestety nie było ich, gdyż piasek wszystko zamazał. Nie miałem drogi powrotnej, musiałem iść już naprzód. Po wielu dniach wreszcie wyszedłem na trawę położyłem się w końcu w cieniu i zacząłem regenerować siły. Chociaż brzuch domagał się jedzenia, ja myślałem tylko o jednym, picie! Wstałem ledwo i ruszyłem prosto w poszukiwaniu wody. Nagle moim uszom dobiegł szum wody, ruszyłem truchtem w jej kierunku. Niestety kiedy się zbliżyłem zauważyłem jakiegoś wilka, biały skrzydlaty wilk. Zawsze musiałem walczyć o swoje, rzuciłem się ostatkiem sił na wilka i przytwierdziłem go do ziemi. Warknąłem. Wadera pisknęła głośno ze strachu i podkuliła ogon. Wyczułem od niej zapachy innych wilków, więc dodałem dwa do dwóch musi być z watahy... Zszedłem z niej i podeszłem do wody by się napić. Nie zwracałem na nią uwagi chciałem szybko zaspokoić pragnienie i odejść.
C.D.N.
>Shira ?<