Zima nie była sama w sobie zła, jednak potrafiła dać w kość. Jej to nie przeszkadzało, była bardzo zaznajomiona z brutalnymi warunkami atmosferycznymi w swojej przeszłości i wędrówkach, przez które musiała przejść. Pamiętała okrutne tygodnie podczas tułaczki, gdzie śnieżne zaspy sięgały niemal pod sam pysk.
Sama nie narzekała - posiadając grube futro nie odczuwała zimna, śnieg można było wykorzystać jeśli się dostatecznie dobrze znało terytorium na którym leżał. Poza tym nie była aż tak minusowa temperatura, największym plusem był brak wiatru, przez co nie zimno nie było bardziej i gorzej odczuwalne. W każdej sytuacji zawsze był jakiś skrawek pozytywu.
Lavinia stała na dostatecznie odśnieżonej polanie, usiłując się skupić na treningu. To nigdy nie należało do łatwych, wiecznie czuła się mocno niekomfortowo na samą myśl o wzięciu we własne łapy jakąkolwiek broń. To był jej odwieczny i podstawowy problem, ten jej pacyfizm i ogromna niechęć do walk. Dlatego absolutnie nie nadawała się na wojownika. Zwiadowca i łowca również odpadały, wszystko przez stan jej łapy, co naprawdę czyniło ją niepełnosprawną waderą. Jedyną profesją jaka jej została i jako tako mogła być to właśnie rola strażnika. Blisko rok ją pełniła, odkąd dołączyła do watahy, niewiele się zmieniło: uczyła się funkcjonowania pośród innych członków, szkoliła się jako strażniczka i doświadczała radości w postaci przyjaciół.
Wykonany cios ostrza w kierunku wysłużonego pnia i po nim drżenie łap, jakie nastąpiły po uderzeniu, uświadomiły jej jedno.
Coś się zmieniło.
Dokładniej mówiąc, postrzeganie kogoś.
Nie umiała powiedzieć, w jakim momencie zaczęło ulegać to przemianie. Być może nie zauważalnie dla niej albo kroki ku temu były zbyt subtelne. W końcu, słowo "przyjaciel" opisujące Go, zwyczajnie powodowało nieprzyjemny ból, ścisk w sercu. Po prostu, pewnego poranka zbudziła się i pierwsza myśl jaka ją nawiedziła to był fakt, że była w Nim zakochana. Jakże ją to jednocześnie uradowało i zarazem przeraziło.
Kojąc drżący cięższy oddech próbowała sobie przypomnieć, ile się z tym niejako użera. Ile to ukrywa w sobie, nie pozwalając poznać prawdy. I nie umiała na to odpowiedzieć. Faktem było to, że nie pozostawał jej obojętny. To było zbyt zagmatwane dla jej osobistego pojęcia.
Nieco zbyt szybkim ruchem schowała ostrze za pas, starając się odpędzić negatywne myśli o całkowitym braku jakiegokolwiek zaufania do posługiwania się nim, miała zbyt wielkie serce, przez co odwiecznie wolała polegać na własnych zdolnościach magicznych, aniżeli fizycznych. Być może, w końcu nauczy się profesjonalnej posługi bronią, jeśli chce bronić bliską sercu watahę. Dla tego basiora powinna być silniejsza, gdyż doskonale zdawała sobie sprawę z własnych słabości.
-To takie trudne- szepnęła do siebie, kiedy wsunęła łapę pod grzywkę, by opuszki mogły spocząć na obrzydliwych szramach. Czy gdyby nie tamten koszmarny incydent, Lavinia byłaby bardziej pewna siebie i ze znacznie mniejszymi kompleksami? Niemal zawsze wątpiła w siebie i swoje możliwości, czując się jako ta gorsza i bezwartościowa. I chociaż jej przyjaciele pokazywali jej, ile dla nich znaczy, mogła się uśmiechać ale czuła, ze nie jest to prawdą. Oczywiście, doceniała ich starania, co ocieplały serce, jednak zawsze ten chłodny z nutą złośliwości głosik powtarzał jej, że nie zasługuje na to. Czy i na niego też?
"Jesteś dla niego za słaba i miękka, kto by taką chciał?" Głosik szeptał jej do ucha za każdym razem, gdy myślała o jakiejś formie wyrażenia swoich uczuć. Zawsze skutecznie odciągał ją od tego. I tak to się ciągnęło już dobry kawał czasu.
Nawet jeśli nie czuje tego samego, chcę być dla niego dobrą przyjaciółką- powtarzała sobie w duchu, kiedy w niektóre wieczory, łzy stawały w jej oczach podczas samotnego leżenia w swojej części jaskini. I chociaż każdego takiego wieczora obiecywała sobie, ze jutro spróbuje, każdego następnego poranka poddawała się z tą myślą.
Ile tak już żyła? Czy kiedykolwiek ujawni swoje, pewnego rodzaju, grzeszne myśli? Czy w ogóle zasługiwałaby na niego albo jego uczucia? Nikomu nie mogła tego wyznać, nawet jeśliby chciała, skutecznie odbierało jej głos.
Był pierwszym basiorem, który zdobył jej zaufanie i nie obawiała się jego obecności. Czasem intuicyjnie się spinała ale to już podchodziło pod wyrażanie traumy. Był jedynym, przy którym czuła się bezpiecznie i komfortowo, na ile pozwalała jej psychika. Naturalnie, mowy nie było, aby mu to powiedziała. Chociaż cała wataha uważała jednogłośnie, że są dla siebie stworzeni i w żartach robili zakłady o datę ich zejścia się, nie robili nic na siłę. Podobno miłość rządzi się własnymi prawami i nie można do niej zmusić. Dlatego inne wilki nie przekraczały tej granicy, jedynie czasem cicho zachęcali ich do podjęcia kolejnych kroków. Za to była im wdzięczna, on pewnie również.
Przystanęła momentalnie w miejscu, kiedy uświadomiła sobie, że najpewniej będzie musiała mu wyjawić sekret grzywki, a co z tym idzie, opowiedzieć o sobie. To, co tak zawzięcie ukrywała przed wszystkimi. W tej samej chwili poczuła, jak cała krew odpływa z jej pyska. To było nawet jeszcze bardziej przerażające. Przecież miałby pełne prawo się wściec na nią. Złość, za ukrywanie tak istotnych faktów. Albo świadomość, że nie była czysta. Stres, który w niej zaczął gwałtownie narastać wywołał przyspieszony oddech i nieprzyjemne swędzenie blizn na przedniej łapie. Musiała od razu usiąść, przez czucie słabości w łapach zdawała sobie sprawę, że ogarnia ją panika. Starając się skupić myśli chociażby na czymś neutralnym, zaczęła pocierać blizny dla uspokojenia a łzy opuściły jej oczy. Nienawidziła się za to, jak łatwo potrafiła dostać takiego stanu i samej siebie, za tą żałośnie słabą psychikę i jestestwo. Głosik niemal z namiętnością powtarzał, że ma rację - była żałosna. Nigdy by tego nie powiedziała na głos, że chciałaby aby ktoś niemal dobitnie wbił jej do głowy, że może jednak faktycznie coś znaczy i nie jest nikim, za kogo się uważa. Czy to by jednak było prawdą czy czczymi, pustymi słówkami? Czy w końcu, W KOŃCU, coś przemówi jej do rozsądku i zniweluje te potężne mury trzymające ją w rydzach własnych słabości i lęków? Czy jednak nie dojdzie do tego i pogrąży się w koszmarach przeszłości, by nigdy już z nich nie wyjść i pozostać ich więźniem?
Zaciskała zęby i wargi, nie chcąc, by potencjalny szloch przyciągnął czyjąś uwagę. Zawsze tak robiła - cierpiała w milczeniu i samotności, lecz przy innych przybierała uśmiech na pyszczek. Mogło to uchodzić za jedno wielkie kłamstwo, czyż nie?
Nareszcie, byłą w stanie się uspokoić i odsunąć na dalszy plan nasilające się obawy, a zdradzieckie ślady po łzach znikły z widoczności, oko zostało przywrócone do swojej barwy niebieskiego. Wrócił jej normalny wygląd, co oznaczało możliwość ponowienia kroku ku Jaskini Wschodzącego Słońca. Powinna była przedyskutować z Alessą czy byłaby możliwość odstąpienia stanowiska strażnika i bycie jedynie medykiem, czy w ogóle jest jakaś taka realna szansa.
Będąc tak pochłonięta tymi myślami niespecjalnie zwracała uwagę na trasę, co okazało się mieć dość bolesne skutki w swoim działaniu. Krótki urywany ból w czaszce i już w następnej chwili znajdowała się na glebie, delikatnie zakręciło się w jej głowie. Odruchowo jej łapa wystrzeliła do góry w celu zbadania potencjalnej rany, kiedy wzrok jej się ponownie wyostrzył i mogła teraz dostrzec, jak to naprzeciwko niej znajduje się on we własnej osobie, również niejako znokautowany.
-Na wszystkich bogów, nic ci nie jest Merlin?- Podniosła się równie szybko, co zapytała o jego stan. Tylko dla siebie zostawiała tą nieśmiałą informacje, że do niego była jeszcze bardziej troskliwsza niż do innych, co dosłownie było wstydem się przyznać. To taki efekt tych uczuć?
-Nie, nie- szybko odparł. Sam wstał i nieco zaniepokojony przyjrzał się łaciatej.- Nic mi nie jest. A ty Vini? Nic ci nie zrobiłem?
-Huh? A-ale to była moja wina, zagapiłam się...- Wydukała czując stopniowo narastającą nieśmiałość.
-Nie! To moja wina, to ja się zagapiłem- wyjątkowo wydawał się nieco spanikowany podczas ich rozmów. Zaraz przechylił głowę.- Najmocniej cię przepraszam Lavinio, nigdy mi przez myśl przeszło wyrządzenie ci jakiejkolwiek krzywdy.
Sposób w jaki wypowiadał jej pełne imię, dawało wrażenie delikatnych motyli w brzuchu... Używał pełnego zwrotu głównie w celach podkreślenia powagi sytuacji, zauważyła to już dawno, tak gdzieś na początku jej obecności w watasze.
-Nie, nie, nie!- Podniosła przednie łapy ku górze na znak zaprzestania ciągnięcia się takiej rozmowy.- uznajmy, że to była nasza łączna wina... Nie boli cię głowa?- Spytała zatroskana nieco wyciągając szyję ku jego głowie.- Nawet jeśli to będzie siniak, pomogę z tym.
-Nie ma się co zamartwiać- odchrząknął. Zaraz pozwolił sobie na ujawnienie lekkiego uśmiechu.- To nic takiego. Gdybyśmy się rozczulali nad małym siniakiem, inni wojownicy nie przestawaliby się ze mnie śmiać- dodał dla rozluźnienia atmosfery.
-Skoro tak uważasz...- odparła z wahaniem w głosie. Zaraz jednak dodała ciszej, nieco pewniejszym, acz błagalnym głosem.- Nie mów tak.
Nie odpowiedział już jej, jedynie spojrzał na nią tak, jakby bardziej miękko. Czasem mogła przejrzeć go na wylot a czasem pozostawał dla niej jedną wielką zagadką. To odosobniony przypadek czy jednak tyczyło się to każdego z osobna?
Z przemyśleń wyrwało ją jego ponowne odchrząknięcie, tym razem było jakieś inne.
-Vini... Chciałbym zapytać cię o coś- zaczął tonem jakbym skrępowanym.
-O co chodzi?- Spytała delikatnie przekrzywiając głowę na bok. Merlin teraz wydawał się spięty całym ciałem.
-Myślałem nad wyruszeniem w podróż w jednej sprawie i właśnie szedłem do Alessy z zapytaniem o zgodę... Zechciałabyś wybrać się ze mną?- Pytanie jakie zadał, wydawał się niemal cudem ukrywając chęć wyrzucenia go z prędkością dźwięku.
Zamrugała oczami po usłyszeniu tejże propozycji. Wspólna wyprawa poza granice watahy? Racjonalna strona zaraz kalkulowała potencjalne ryzyka i minusy opuszczenia pozostałych członków na miejscu. W sumie tyczyło się to głównie łaciatej, ponieważ była jedynym wilkiem z eskorty, co mogło zawęzić grono możliwości. Z kolei Merlin byłby zmuszony pozostawić Carmen pod opieką innych wilków... Jednak wizja wspólnych chwil wydawała się znacznie bardziej kusić.
-Nie jestem pewna, co na to Alessa- powiedziała z wahaniem w głosie.- Ale... Ale jeśli nie będzie mieć nic przeciwko, z chęcią bym poszła z tobą.
-Naprawdę?- Tym razem wydawał się nieco rozpromieniony na jej słowa.- Zatem chodźmy, zapytajmy ją we dwoje.
Lavinia kiwnęła głową i podążyła za czarnym chudzielcem, mając przy tym nadzieję, że pierwsza alfa nie będzie w tej jednej konkretnej chwili, natomiast znacznie cichsza nadzieja polegała na tym, że wyrazi zgodę na ich wspólny wymarsz.
Zastali kolorowooką samicę w jej części jaskini w chwili, gdy właśnie odkładała jakieś papiery, kiedy zauważyła nadciągającą obecność dwojga wilków. Patrzyła zaciekawiona w swojej standardowej majestatycznej aurze, podczas gdy Merlin zabrał głos w celu wyłuszczenia prośby, nie zapomniał również o podaniu przyczyn i świadomości ich braku. Jego dyplomatyczna strona mocno dawał o sobie znać, gdyż jego wypowiedzi były pełne szacunku i rozważne. W końcu zamilkł po przekazaniu wszystkiego czego chciał. Alessa przez chwilę nie zabierała głosu.
-Mogę zrozumieć twoją determinację Merlinie oraz fakt, że chciałbyś wybrać się z Lavinią. Cieszy mnie, że zdajecie sobie sprawę pozytywów i negatywów tej prośby. Tak, możecie iść- powiedziała w końcu z uśmiechem. Zaraz jednak dodała- tylko bądźcie ostrożni i pilnujcie się nawzajem.
-Dziękujemy- kiwnęli z szacunkiem głowami.- Postaramy się wrócić jak najszybciej.
Lavi mogłaby przysiąc, że widziała jak to sama alfa puszcza jej oczko przy opuszczaniu jej.
W zasadzie wyruszyli od razu, nawet nie zorientowała się kiedy opuszczali tereny jaskiń, kierując się do granic watahy. Zarejestrowała fakt, że wziął ze sobą swój miecz, natomiast ona nie miała nawet kiedy odłożyć swojego. Podświadomie czuła że na nic się jej nie przyda.
-Nie martw się, zapewnię nam bezpieczeństwo- powiedział po zorientowaniu się, że spogląda na jego broń. Była pokryta drobnymi rysami ale nie uszkodzona. Ostrze samicy z kolei pozostawało nawet bez żadnej smugi. Wyraźna różnica kto ćwiczy walkę bronią. Nic nie odpowiedziała, jedynie kiwnęła głową.
Czas mijał im bardzo szybko po opuszczeniu Watahy Wilków Burzy i zapuszczaniu się w tereny, które Merlin wydawał się znać. Dużo rozmawiali na różne, wręcz losowe tematy, co sprawiało, że czuła się przepytywana z różnych spraw. Chociaż zdawał się poświęcać jej niemal całą uwagę, dopiero pod wieczór zauważył jeden szczegół.
-Nosisz go cały czas?- Zapytał się z bardzo delikatnym uśmiechem, ruchem głowy wskazując na jej naszyjnik z niebieskim kryształem, tym samym, który podarował jej podczas zwiedzania Kryształowych Grot. Odruchowo sięgnęła ku niemu swą poharataną łapą.
-Oczywiście- powiedziała nieco ciszej.- To prezent od ciebie. Jak mogłabym go cisnąć w kąt?
-Cieszę się, że się spodobał- odparł z wrażeniem ulgi w głosie.
Pora nocna ugościła ich podczas dalszych rozmów czy zwykłego żartowania podczas zjedzenia w miarę szybko małej acz sycącej kolacji.
-Piękna pełnia dziś- wyraziła swoje zdanie po zadarciu głowy ku górze. Faktycznie, noc była bezchmurna, ukazując wspaniałą srebrną tarczę i migoczące gwiazdy. Nawet wiatr nie wiał, dając im kojącą ciszę i spokój.
-To prawda- zgodził się z nią, czując na sobie jego wzrok.
-Hej, Merlin?
-Tak?
-Masz ochotę na wspólne wycie do księżyca?
-Co ci chodzi po głowie?- Zapytał ponownie z tym lekkim uśmiechem. Uśmiechnęła się delikatnie po przeniesieniu spojrzenia na srebrny glob.
-W jednej watasze w której tymczasowo przebywałam, była comiesięczna tradycja, gdzie wszyscy w takie noce jak ta, zbierali się i wspólnie wyli. Wierzyli, że ich głosy zaniosą marzenia do nocy, która pomoże im je spełnić- powiedziała zamykając oczy. Nie dodała jedynie, że robili tak w sprawach miłosnych.
-Dobrze ale ty zacznij, skoro wiesz jak- zachęcił ją.
Nabrała więcej powietrza w płuca dla wyciszenia lekkiego podenerwowania i spojrzała na niego z uśmiechem, nim znowu skierowała głowę ku księżycowi i zamknęła oczy. Zaraz po tym, nocną ciszę przerwało melodyjne wycie wadery, które dosłownie brzmiało jak śpiew.
C.D.N.
>Merlin?<