· 

Nie pamiętam... #6

Po tej dyskretnej rozmowie ze mną Arelion wstał z miejsca, po czym poszedł dokończyć swoją pracę. Siedziałam w spokoju, z odległości obserwując pozostałe wilki rozmawiające między sobą.

Zastanawiałam się nad tym, co mi powiedział cudotwórca jeszcze chwilę temu.

 

"Wiesz, wydaje mi się, że tym rozkazem chciała przekonać samą siebie, że nie ma potrzeby wam cokolwiek przypominać."

 

Skoro możliwość, że nigdy nie przypomnimy sobie naszych żyć, przejęła Alessę do tego stopnia, że starała się na swój sposób to wyprzeć... to znaczyło, że z jakiegoś powodu naprawdę musiało jej na nas zależeć.

 

Delikatnie poruszyłam głową, przejeżdżając oczami po wilkach, dopóki mój wzrok nie zatrzymał się na jasnej, łaciatej wilczycy, przy której stała Etria. Znajdowały się dosyć daleko ode mnie, przez co ich rozmowa wydała się cicha, a jednocześnie pełna emocji. Zielonooka, sięgnęła łapą w stronę pyszczka Lavinii.

 

Samica drgnęła, wycofując się od dotyku, po czym przycisnęła do swojego pyska grzywkę nieustannie zasłaniającą jej prawe oko -N-nie... mogłabyś nie...

 

-A-ale ja muszę zbadać twoje oczy... -Etria rozwarła pyszczek, wykonując uroczą minkę szczeniaczka, który właśnie nieumyślnie zrobił coś nie tak. Również podskoczyła, widząc gwałtowną reakcję Lavinii.

 

Poza tym wszystkim. Może rzeczywiście, opowiadanie każdemu z nas o naszym życiu wprowadziłoby niepotrzebny zamęt... i zajęło dużo czasu, który mogliby poświęcić na szukanie antyzaklęcia.

 

Lavinia i Etria nadal rozmawiały ze sobą, a ich wymiana zdań stanowiła jakby tło dla moich przemyśleń. Obserwowałam ich poczynania, jednocześnie będąc zatopioną we własnym świecie.

 

-D-dlaczego tak bardzo nie chcesz, bym na nie spojrzała...? -pytała, wyraźnie zbita z tropu Etria, ponownie zbliżając się do kremowej wadery.

 

-Nie wiem... -ta jedynie odpowiedziała, samej zdając sobie sprawę z pozornej bezsensowności swojego zachowania. Zielonooka westchnęła, jakby momentalnie układając sobie wszystko w głowie, a na jej pysku wymalowało się zrozumienie.

 

-W porządku... -wyszeptała cicho -W takim razie daj mi, chociaż spojrzeć na to lewe.

 

Minęło jeszcze trochę czasu, zanim Arelion oraz Etria opuścili naszą jaskinię. Ich wizyta okazała się swego rodzaju "atrakcją" dla nas wszystkich. Poza paroma incydentami nie działo się do tej pory nic aż tak ciekawego.

 

Zastanawiałam, jak ta cała historia się skończy i czy w ogóle kiedykolwiek... przypomnę sobie, kim jestem. Minęło już kilka dni, odkąd zostaliśmy tutaj zamknięci, a jedynym warunkiem, który pozwalał na opuszczenie pomieszczenia, było załatwianie swoich potrzeb związanych z higieną. Widziałam, jak wszyscy wokół powoli podupadają na samopoczuciu z powodu odcięcia od świeżego powietrza oraz słońca. Obecna pora roku oraz ciśnienie również robiły swoje. Jak długo to jeszcze potrwa? Czy jeśli nigdy niczego sobie nie przypomnimy, to będziemy tutaj siedzieć do końca swych dni...? Wilki Burzy chyba by nam tego nie zrobiły, prawda?

 

Moje przemyślenia przerwały czyiś donośny głos. Zamrugałam kilka razy, potrząsając głową i nerwowo otrzepując swoją sierść z nieistniejącego pyłu.

 

-Carmen słońce, wracaj tutaj! -słysząc to, wychyliłam się zza rogu. W wejściu do jaskini tym razem stała jasna, zgrabna wilczyca. To była wadera, która na samym początku nazwała siebie "Harmony". To ona z taką rozpaczą i desperacją przytrzymywała Shirę, prosząc ją, by sobie przypomniała. Wyglądało na to, że była z nią blisko...

 

Rozejrzałam się, aby dostrzec, kogo wadera tak usilnie nawołuje. Prędko udało mi się zauważyć małe, kruche ciałko wbiegające do naszej jaskini. To było szczenię. Ten widok od razu mnie rozchmurzył. Szczenięta są takie urocze! Ciekawe czy kiedykolwiek chciałam urodzić swoje? Czy przed utratą pamięci w ogóle myślałam o tym?

 

To doprowadziło mnie do kolejnych pytań. Skąd wiem, że szczenięta są urocze, skoro to jest pierwszym, jakie widzę na oczy? Czy skoro uważam teraz, że są słodkie to znaczy, że uważałam tak wcześniej?

 

-Merlin! Merlin? -zobaczyłam jak drobna, chuda istotka pędzi przez korytarz, zupełnie beztrosko omijając strażników. To ciałko... takie małe i delikatne. Na pyszczku młodej samiczki malował się smutek, a nawet niepokój. Rozglądała się, powtarzając słowo, które miało być imieniem chudego, czarnofutrego basiora...

 

-Carmen, nie chcę, abyś tu wchodziła -na pysku dorosłej samicy wymalował się wręcz psychiczny ból. Kątem oka dostrzegłam, jak Tarou przygląda się jej pytająco. Ona również to dostrzegła, po czym wyszeptała mu na poetce coś, czego nie byłam w stanie usłyszeć z powodu dzielącej nas odległości.

Wilczyca po przekazaniu jakiejś szybkiej informacji strażnikowi potruchtała do środka za swoją młodą podopieczną.

 

-Merlinie, tak się cieszę, że w końcu cię widzę! -jednak szczenię zdążyło dobiec do tego, którego prawdopodobnie poszukiwało. Przyglądałam się w smutku tej scenie, domyślając się, co może za chwilę nastąpić -Gdzie się podziewałeś przez ostatnie dni? Harmony i Kathia powiedziały, że wyruszyłeś z Lavinią na wyprawę i niedługo wrócisz. Jednak ja wiedziałam, że nie zostawilibyście mnie bez uprzedzenia!

 

-Słucham? Kim ty jesteś młoda damo? -skonfundowany długonogi zerwał się, czując na sobie uścisk Carmen. Odskoczył od niej, przyglądając jej się jej z niedowierzaniem i powagą.

 

-To ja Merlinie. Carmen -jasna waderka uśmiechnęła się do niego niewinnie, merdając ogonem. Wilk jedynie odchrząknął, unosząc łeb i zerkając znacząco na Harmony. Jakby mówił "To chyba nie moja odpowiedzialność, prawda?"

 

-Skarbie, wyjaśnię ci to za chwilę -jasna samica wyszeptała do szczenięcia spokojnie i kojąco. Jednak było już za późno. W oczach chudej kruszynki zaczęły zbierać się łzy.

 

-Harmony, dlaczego on mnie nie poznaje? Dlaczego wszyscy są w tej jaskini? -pytała, nie mogąc powstrzymać płaczu, a jej pomarańczowe dotąd oczy, momentalnie zmieniły swój kolor -Ojcze...

 

-To długa historia... -zaczęła biała samka, obejmując młode, jednak Carmen szybko wyrwała się z jej objęć i pobiegła... w moją stronę.

 

-Mentorko Alice, co się dzieje? -pytała co chwilę, uważanie obserwując moje reakcje. Jedak ja nie wiedziałam co powiedzieć. Wyglądało na to, że to dziecko mnie zna, skoro zadała mi to pytanie od razu, gdy mnie dostrzegła, ale ja... nie potrafiłam udawać, że ją pamiętam. Kremowa waderka natychmiast dostrzegła moją niepewność i niezdecydowanie, po czym bezbłędnie wyciągnęła wnioski.

 

-Czy to dlatego nie było ostatnio lekcji...? -rzekła z niedowierzaniem. Kilka kropelek łez zalśniło w jej oczach -Ty też mnie nie pamiętasz...

 

-Przykro mi... -wyszeptałam, chowając swój pyszczek w futrze na szyi. Nie mogłam patrzeć, jak ta mała płacze...

 

Zaraz po mojej odpowiedzi waderka z bólem w oczach ponownie podbiegła do Merlina, przykładając swoje czoło do jego kościstej chudej klatki piersiowej.

 

-Merlinie... -po raz kolejny wybuchnęła płaczem, a samiec nawet nie drgnął. Był zbyt zaskoczony i oszołomiony całą sytuacją, by podjąć jakiekolwiek reakcje.

 

-Chodź Carmen. Opowiem ci co się stało, na zewnątrz -westchnęła Harmony.

 

-Dlaczego okłamywałaś mnie i Leilani?! -wyrzuciła z siebie waderka. Złość, smutek i żal opanowały jej ciało tak bardzo, że aż jej łapy zaczęły się niekontrolowanie trząść.

 

-Ponieważ wiem, jaki to ból, gdy ktoś bardzo ci bliski cię nie rozpoznaje... Chciałam was chronić, a przede wszystkim ciebie -mówiła starsza wilczyca. Jej błękitne oczy powędrowały w stronę kąta, w którym nadal, nieustannie siedziała skulona Shira. Przypominała mały, trzęsący się kłębek nerwów i przerażenia, które prawdopodobnie wywołało obecne zamieszanie. W oczach białofutrej ponownie pojawił się ból.

 

-J-ja... -zacięła się młoda, pociągając nosem. Ze złością zacisnęła zęby i przymrużyła oczy, wtulając się nadal w krótkie futro długonogiego samca. Po chwili, gdy ponownie podniosła wzrok, jej opiekunka znacząco machnęła głową, koniec końców prowadząc szczenię w stronę wyjścia.

 

Dopiero wtedy... widząc to zapłakane dziecko, tak bardzo zrozpaczone, ponieważ jego własny ojciec go nie poznaje... zorientowałam się, jak przykra musiała być ta sytuacja nie tylko dla nas, ale i dla tych, o których teraz już nie pamiętaliśmy. Te wszystkie reakcje i łzy były zbyt szczere, by kiedykolwiek mogły zostać sfałszowane. Czułam, że w końcu przestałam patrzeć samolubnie na czubek własnego nosa i zamiast rozwodzić się nad tym, jak okropnie było nic nie pamiętać, w końcu skupiłam się na tym, co było nie mniej przykre... Westchnęłam cicho, czując na sobie ciężar tej świadomości.

 

C.D.N.