· 

Ku czci tych, którzy odeszli

Tego ranka, gdy jeszcze większość watahy nawet się nie obudziła, wybrałam się na Beztroską Polanę. Kroczyłam ostrożnie między lekko pożółkłymi pędami roślin, z uwagą stawiając każdy krok. Pomimo panującej jesieni niebo było czyste, a ciepłe promienie słońca przebijały się przez niemal ogołocone drzewa. Żółte, rdzawe i krwistoczerwone liście płonęły gamą przepięknych odcieni. Mimo to, dzień był całkiem chłodny, a z północy przybywał lodowaty wicher, mierzwiący delikatnie moje szare futro.

Ostrożnie złapałam zębami łodygę jednego z kwiatów, zrywając go ostrożnie i dodając do swego bukietu. Były to prawdopodobnie jedne z ostatnich kwiatów rosnących w tym roku. Później już będzie tylko zimniej, a gleba uda się na spoczynek wraz ze swoimi dziećmi.

 

Pewnym, acz delikatnym ruchem złapałam zebraną przez siebie wiązankę kwiatów. Pachniały pięknie, upajająco, a ich czysto białe, drobne płatki były delikatnie niczym skrzydła motyla. Truchtem udawałam się w stronę domu.

 

Dobrze wiedziałam gdzie idę, z pewnością było to po mnie widać. Z powagą kierowałam swe spojrzenie przed siebie, wypatrując swojego celu. Udałam się na tyły obozowiska, w miejsce, gdzie rzadko ktokolwiek przychodzi.

 

Od razu moim oczom ukazała się wypukła kupka ziemi, już dawno zarośnięta przez trawę. Jedynym znakiem świadczącym o tym, że coś tu kiedyś było, był dość sporej wielkości głaz z wygrawerowanym napisem.

 

"Asgore"

 

Stanowczym ruchem zgarnęłam pobliską kupkę liści oraz pędy, które zdążyły już otoczyć nagrobek. U moich łap leżał już jeden misternie zapleciony wianek. Widocznie ktoś był jednak tutaj przede mną.

Nagrobek poza tym jednym wiankiem właściwie nie był ozdobiony. Większość naszej watahy obecnie nie miała nawet okazji poznać Asgora. Mało kto właściwie wiedział, jak on wyglądał i jaki był. Mimo to byłam pewna, że po południu znajdzie się tu dużo więcej kwiatów, szlachetnych kamieni, a może nawet rękodzieł. To był po prostu ten dzień jesieni... dzień, w którym według tradycji przychodzi czas by opowiadać o naszych zmarłych towarzyszach.

 

Obok znajdował się również grób wilka, który pewnego dnia tak po prostu wpadł do naszej watahy. Dosłownie... spadł z wysokości i uderzył o ziemię tak mocno... że zginął minutę później na moich oczach. Wcisnął mi wtedy w łapy worek i zaklinał, bym strzegła go jak oka w głowie. Pochowaliśmy go właśnie tutaj, parę dni przed tym, jak wyruszyłam wraz z Vensą na długą wyprawę, by odkryć tajemnicę nici przeznaczenia łączących nas i nieznajomego. Niezależnie od tego, jaka była moja opinia na temat jego postępowań i niezależnie od tego, czy był w gruncie rzeczy wilkiem dobrym, czy złym, z szacunkiem zadbałam również o jego miejsce pochówku.

 

Ostrożnie położyłam zebrane przeze mnie bukiety, po czym usiadłam, wpatrując się ze spokojem w przestrzeń. Zamyśliłam się, wdychając pełną piersią zapachy lasu i jesieni. Zaczęłam śpiewać, jakby miał to być prezent dla wszystkich zmarłych tego świata. Mój głos rozniósł się między gałęziami drzew, zgrywając się wraz z szumem wiatru i liści. Matka zawsze mi powtarzała, że mam piękny głos, niezależnie od tego, czy mówię, czy śpiewam.

 

Asgore był wilkiem, który dołączył do watahy jakiś czas przede mną. Był pogodnym, radosnym basiorem o optymistycznym spojrzeniu na świat. Jeszcze, gdy żył, mimo wszystko zdążyliśmy spędzić sporo czasu razem na z pozoru nic nieznaczących rozmowach. Może to przez to, że mieliśmy podobne do siebie osobowości? Obie delikatnie, radosne i optymistyczne. Nawet z wyglądu byliśmy do siebie całkiem podobni. Oboje o srebrnych, szarych okryciach. Wtedy nie myślałam o tym jak o czymś jakkolwiek ulotnym. Uprzejme powitania, pożegnania, rozmowy w grupie. Gdy to wszystko ma się na co dzień, nawet nie zastanawiasz się nad tym, że kiedyś te wspomnienia mogą okazać się tak wyjątkowe. Głównie, dlatego że nagle już nigdy więcej ty ani nikt inny nie będzie mógł ich przeżyć...

 

Asgore któregoś dnia po prostu nie wrócił do domu. Jedyne co po sobie zostawił to napis na ziemi, wyryty pazurem, oraz... szczeniaka.

 

Dremurr, bo tak miała na imię, nie była jego córką. Z tego, co waderka nam opowiadała, spotkała skrzydlatego basiora tego pamiętanego dnia. Ludzkie istoty ich zaskoczyły i zaatakowały znianacka, a próbę ocalenia młodej istotki Asgore przypłacił własnym życiem. Wtedy jeszcze białofutra, waderka była ostatnią, która widziała go żywego.

 

Później młoda Dream trafiła pod opiekę starego przyjaciela Asgora, Nukę i jego partnerkę Vixen, oraz poniekąd pod moją, gdyż wtedy tak jak i dzisiaj byłam nauczycielką i opiekunką wszystkich szczeniąt zamieszkujących watahę. Po odejściu pierwszego Nuki oraz jego ukochanej biedna młoda wilczyca po raz kolejny została adoptowana, tym razem przez Rakshę. Właściwie całe życie przechodziła z łap do łap i nikt nigdy nie zostawał z nią tak naprawdę na dłużej. Było to przykre... i bez wątpienia odbiło swoje piętno na psychice wilczycy, nawet jeśli starała się tego nie okazywać. Może właśnie dlatego... i ona zdecydowała się pewnego dnia nas opuścić.

 

Mimo iż stworzyliśmy nagrobek specjalnie ku pamięci naszego zmarłego pobratymca, to jego ciało nie spoczywało tutaj. Zabrali je ludzie, tego dnia, kiedy stracił życie. Niestety, miałam okazję widzieć potwierdzenie tego na własne oczy... Jakiś czas po śmierci srebrnofutrego wilka, sama natknęłam się na ludzi. Widziałam jak skóra oraz przepiękne skrzydła zwisają z pleców jednego z nich. Jeden z nas... skończył jako płaszcz. Tak po prostu... Ktoś pozbawił żywą istotę życia tylko po to, by móc nosić tego dowód w postaci trofeum. Nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć i prawdopodobnie nigdy nie będę w stanie. Jak można odebrać komuś to, co najważniejsze tylko po to, by zdobyć marną ozdobę...?

 

Wzdrygnęłam się gwałtownie, mimowolnie przywołując do swojej głowy to nieprzyjemne wspomnienie. Westchnęłam ciężko, przerywając nagle wciąż nieustanny śpiew, gdy z moich rozmyśleń wyrwał mnie cichutki głosik. Prędko odwróciłam głowę w kierunku tunelu między krzewami. W wejściu stała Etria. Wadera trzymała w zębach delikatną wiązankę kwiatów. Prawdopodobnie była tutaj w tym samym celu co ja.

 

-Pięknie śpiewasz Alice... -rzekła wilczyca w zachwycie, na co na moim pysku prędko wymalowało się zawstydzenie. Jej uszy były czujnie nastawione w moją stronę, jakby za wszelką cenę starała się wyłapać choćby jeszcze kilka nut. Miała spojrzenie jak zahipnotyzowana, a jej komplement był w pełni szczery. Opuściłam głowę nieśmiało.

 

-Dziękuję... -wyszeptałam, czując ciepło na sercu.

 

-Nie spodziewałam się, że ktoś jeszcze tu będzie... -dodała nagle zielonooka, jakby wyrywając się z transu. Wydawało mi się, że poczuła się źle i zaczęła myśleć, iż zakłóciła mój spokój. Wysłałam jej łagodny uśmiech, zapewniając ją, iż w zupełności się myli.

 

Etria była jedną z nielicznych wilków, które pamiętały jeszcze czasy, gdy byłam tutaj "tą nową". Sama dołączyła do watahy niedługi czas przede mną i była wtedy równie niedoświadczoną wilczycą co ja. To pozwoliło nam od razu zbliżyć się do siebie, a ta więź pogłębiała się z każdym kolejnym dniem. Tego typu relacja nie jest możliwa do podrobienia. Coś takiego można stworzyć, tylko znając się od lat. My spędziłyśmy ich wspólnie aż dziewięć, czyli w gruncie rzeczy więcej niż z naszymi własnymi rodzicami. Niesamowite, prawda?

 

To ta niepozorna wilczyca należała do ciasnego grona osób obserwujących rozwój mój, jak i watahy od dawien dawna. Wspólnie przeżyliśmy wiele strat i pamiętałyśmy wilki, które odeszły bezpowrotnie. Często to właśnie do niej przychodziłam, czując, że jest najodpowiedniejszą osobą, by wspominać dawne czasy. Wysłuchiwała mnie z uwagą za każdym razem, nie mając nic przeciwko wodospadowi słów i przemyśleń wylewających się z mojego pyska. Zielonooka była właśnie tą, przy której najczęściej dopadała mnie nostalgia. Ten moment właśnie w tej chwili był bez wątpienia jednym z nich.

 

-Ach... Tak -przytaknęłam jej prędko, obserwując, jak ciemnofutra podchodzi powoli do mnie i delikatnym gestem kładzie przy grobie kwiaty związane uroczą wstążeczką -Pomyślałam, że w tym roku udam się tutaj trochę wcześniej niż wszyscy. Chciałam poświęcić trochę czasu, by pomyśleć -wyjaśniłam powód swojej obecności. Tradycja zwykle nakazywała wspólne odwiedzenie grobów poległych wilków. W czasie gdy na niebie widać granicę między wieczorem a dniem, cała wataha zbierała się przy nich razem i jednocześnie składali swoje podarunki przy grobach towarzyszy. Dopiero później, gdy zrobi się już całkiem ciemno, wszystkie wilki mogą zebrać się ponownie i obchodzić tę bardziej radosną część jesiennego święta. Bawić się wspólnie, straszyć, biesiadować i opowiadać przerażające historie przy ognisku.

 

-Ile to już lat minęło...? -spytała wilczyca nagle, siadając ostrożnie przy moim boku.

 

-Osiem? Albo siedem...? -odpowiedziałam, niepewnie licząc w myślach. Zapewne miała na myśli okres czasu, od którego Asgore'a nie jest już z nami...

 

-Och... A wydaje mi się, jakby pewne wydarzenia miały miejsce ledwie kilka dni temu -westchnęła ciężko, wypuszczając nosem kilka obłoków pary. Ten poranek zrobił się nagle prawdziwie chłodny. Dlaczego temperatura tak nagle spadła?

 

-Tak, ten czas naprawdę szybko leci -uśmiechnęłam się smutno pod nosem -I pomyśleć, że Dream jest już dorosła. Możliwe, że ma już nawet swoje własne szczenięta, a ja nadal pamiętam czas gdy była jeszcze taka malutka -wykonałam łapą gest, chcąc pokazać mniej więcej rozmiary Dremurr, w momencie gdy ta pojawiła się w watasze.

 

Etria zaśmiała się cicho, a zarazem niespodziewanie. Z początku nie mogłam tego zrozumieć. Powiedziałam coś zabawnego?

 

-Hm? -mruknęłam, spoglądając z zaciekawieniem na moją towarzyszkę. Z niecierpliwością wyczekiwałam ujawnienia powodu jej zaskakującej reakcji.

 

-Przypomniało mi się, jak kiedyś Nora narzekała, że jest już staruszką. Wiesz, że my w tej chwili jesteśmy starsze niż ona wtedy? -wyjaśniła uzdrowicielka, a ja momentalnie załapałam przyczynę tego nietypowego skojarzenia. Faktycznie, sama zabrzmiałam przed chwilą jak starsza pani. 

 

-Rzeczywiście -przytaknęłam jej od razu, gdy tylko mój umysł sprowadził wspomnienie przywołanej przed chwilą sytuacji. Zabawnie było zdać sobie z tego wszystkiego sprawę.

 

Mówiąc to, szybko przypomniałam sobie pewien fakt z życia mojego oraz Etrii. Mimo wszystko, nasze ciała jako jedne z nielicznych przestały się starzeć. Nie mogłyśmy sobie ponarzekać na stawy czy słabą kondycję tak jak niegdyś Nerka. Nasze organizmy bez przerwy były w doskonałej formie i tak prawdopodobnie miało pozostać aż do końca naszych dni.

 

Dlaczego?

 

Szczerze nie znałam przyczyny wystąpienia tego zjawiska u Etrii. Była to jedna z tych rzeczy, którymi wadera nigdy się z nami nie podzieliła. Nastąpiło to w niewyjaśnionych okolicznościach i nikt tak naprawdę nie był pewien, jaka była przyczyna. Może Etria pewnego dnia została wystawiona na działanie jakiegoś magicznego artefaktu? A może z tym wszystkim łączyła się jakaś głębsza historia, którą wilczyca się jeszcze z nami nie podzieliła? Jedno było pewne, o ile nie była boginią, nie mogła urodzić się z tą cechą.

 

Moje przyczyny były natomiast znacznie mniej tajemnicze i niejasne. Na pewnym etapie swojego życia zdecydowałam się po prostu wypić eliksir nieśmiertelności, sporządzony przez Areliona. Mimo to, wbrew swojej nazwie, nie gwarantował on mi wiecznego życia. Działanie mikstury polegało jedynie na zatrzymaniu procesów starzenia. Dzięki niej nie mogłam umrzeć z powodu podeszłego wieku, jednak wszelkie choroby, rany, czy cokolwiek innego co może zakończyć czyjeś życie, nadal stwarzało dla mnie takie samo zagrożenie jak dla wszystkich pozostałych wilków. Powód, dla którego zdecydowałam się go spożyć, był bardzo prosty... miłość. Nieskończona miłość do pewnej osoby i życia samego w sobie.

 

W pewnym momencie po prostu zdałam sobie sprawę, że mój partner w związku ze swoją boską krwią jest z natury nieśmiertelny. Nie musiał spożywać eliksiru, miał to już we krwi. Ja również chciałam to posiąść.

 

Wiele wilków z pewnością nazwałoby to szaleństwem. Jednak ja... nie ukrywam, że po prostu nie chciałam, by Ketos za kilkadziesiąt lat musiał patrzeć, jak brakuje mi sił z każdym dniem. Jak staję się niedołężna i nie mogę samodzielnie podnieść się z legowiska. Musiałby w pewnym momencie zacząć się zastanawiać nad pewnymi rzeczami i żyć świadomością, że kiedyś po prostu skończy się mój... nasz wspólny czas.

 

Poza tym... nie mogłam odgonić ze swojej głowy okrutnych myśli. Z jednej strony wiedziałam, że ktoś taki jak Ket nigdy nie porzuciłby mnie, gdybym... straciła swój wdzięk młodości.

 

Z drugiej strony nie mogłam przestać myśleć o tym, jak razem moglibyśmy się czuć, gdybym pewnego dnia straciła swoją lśniąca śmierć, gładką skórę i pełne energii oczy. Podczas gdy sam Ketos... pozostałby wiecznie młody. Nie mogłam pozbyć się tych wszystkich obaw, niezależnie od tego, jak bardzo próbowałam.

 

Jednak nie był to mój jedyny powód. Drugim był fakt, że... za bardzo kocham życie.

Jeśli istnieje coś, od czego jestem uzależniona, to jest to właśnie oddech i możliwość czucia. Nieważne jak bardzo mogłoby mnie to kiedyś wyniszczyć. Nieważne jak wcześniej wspomniany oddech mógłby być dla mnie bolesny. Nieważne ile owe życie dałoby mi kiedykolwiek cierpień. To jest właśnie najlepsza definicja uzależnienia. Niezależnie od tego, jak bardzo masochistycznego postępowania się podejmujesz, jesteś nim tak upojony, że kochasz go całym sercem ze wszystkimi tego konsekwencjami. Życie to moje uzależnienie, którego nigdy nie byłabym w stanie odstawić.

 

Niebiosa ani żaden inny świat poza tym naszym śmiertelnym nigdy nie będzie dla mnie wystarczający. I nawet jeśli nadal mogę umrzeć z tak naprawdę nieskończenie wielu powodów... świadomość, że czas nigdy nie będzie jednym z nich, daje mi swego rodzaju spokój. To były właśnie moje powody.

 

Ale jaki był powód Etrii...? Nigdy tak naprawdę o tym nie mówiła. Nigdy nic nie wyjaśniała ani nikt tak szczerze nie zadawał pytań. Nawet nie byłam pewna, czy wilczyca wystawiła się świadomie na działanie... czegokolwiek co zapewniło jej nieśmiertelność, czy jednak był to zupełny przypadek.

 

Zamyśliłam się. Z tego, co wiem, serce Etrii nie należy w tym momencie do żadnego boga ani w ogóle nikogo poza jej dawną miłością, Blake'iem. Wydawać by się mogło, że po śmierci ukochanej osoby chcemy dołączyć do niej, gdy nasz zegar wybije ostatnią godzinę, jednak może właśnie te wydarzenia wpłynęły na wilczycę w taki sposób, że ta chciałaby chociaż trochę zwiększyć szansę, by całkowicie uniknąć losu, jaki spotkał jej ukochanego. A może kiedyś złożyła Blake'owi obietnicę, że będzie żyć za ich oboje, choćby nie wiem co?

 

A może po prostu bała się śmierci... tak samo, jak ja.

 

Jednak były to tylko moje domysły i nic poza tym. Prawdziwy powód znała tylko zielonooka i na tamtą chwilę nikt poza nią.

 

Przez moje nieskończenie galopujące myśli naturalnym stało się, że miałam prawdziwą ochotę zadać wilczycy pytania nawiązujące do dręczących mnie niepewności. Jednak nie zrobiłam tego, nie chcąc zakłócać chwili ciszy, którą wyraźnie dało się wyczuć. Szarofutra, przymknęła swoje szmaragdowe oczy iskrzące do tej pory tajemniczym blaskiem. Również się zamyśliła, z pewnością zagłębiając się w swój ukryty głęboko świat, do którego wpuszczała tylko nielicznych. Domyśliłam się, że myśli w tej chwili o śmierci, o Asgorze i o wszystkich tych, których sama straciła... nie odważyłam się przerywać jej tego.

 

Jednak wilczyca po pewnym czasie sama zabrała głos, wbijając swe spojrzenie najpierw w ziemię przykrytą licznymi liśćmi oraz pędami, a później kierując je w moją stronę.

 

-Dzisiaj wieczorem wspólnie usiądziemy przy ognisku i będziemy opowiadać straszne historie... -rzekła cichutko, niemal niesłyszalnie -Przyjdziesz...?

 

-Oczywiście -odpowiedziałam znacznie energiczniej. Między naszymi głosami był wyczuwalny wyraźny dysonans. Mój żywy i radosny, jej cichy i spokojny. Jednak oba sposoby wypowiadania słów, mimo iż różne od siebie, miały swoje uroki.

 

-Ja również chyba będę... -wilczyca wyszeptała cicho -Bardzo ciekawią mnie te wszystkie historie, jakie wilczki mają do przekazania, ale z drugiej strony... trochę się boję. Nie lubię zbyt brutalnych opowieści. Legendy potrafią być naprawdę przerażające...

 

-Bez obaw -mówiąc to, przysunęłam się bliżej wilczycy, pozwalając, by nasze szare futra zetknęły się ze sobą -W razie czego będziemy się trzymać razem i towarzyszyć wszystkim tym którzy będą się bać.

 

Prawdopodobnie był to błąd, że jak zwykle nie myślałam o tym, czy naruszam czyjąś przestrzeń osobistą, czy nie. Było to dla mnie do tego stopnia naturalne, by wtulać się i obejmować inne wilki, nie zadając przy tym żadnych pytań. Poczułam, jak ciepło wadery przechodzi na mnie, a sama Etria drgnęła nieśmiało, wyczuwając mój gest. Mimo wszystko nie wyglądało, jakby miała coś przeciwko moim poczynaniom.

 

-Tak myślałam, że powiesz coś podobnego -wilczyca ziemi i dusz uśmiechnęła się do mnie pogodnie, kiedy nagle jej oczy rozszerzyły się. Szybkim ruchem obróciła głowę, jakby przed chwilą dostrzegła coś kątem oka. Zamarła na moment, wpatrując się w przestrzeń.

 

-Etria? Coś się stało? -dopytywałam ze zmartwieniem, próbując wyłapać, co tak przejęło wilczycę. Zielonooka wypuściła powietrze z pyska, jakby się uspokajając.

 

-Ja... ty też to czujesz?-wyszeptała, nie spuszczając wzroku z przestrzeni przed sobą. Postanowiłam również wytężyć wszystkie swoje zmysły. Temperatura spadła tak gwałtownie... Mimo, że dzięki swojej rasie w normalnych okolicznościach uczucie zimna nie może mi doskwierać czy przeszkadzać, tym razem było inaczej. Jakby ten rodzaj chłodu był czymś zupełnie innym niż zwykłym zjawiskiem atmosferycznym. Ciarki przebiegły mi po grzbiecie. Już kiedyś miałam okazję czuć coś podobnego... wiele lat temu, gdy Vesna otworzyła portal do zaświatów, by zapędzić tam Westa.

 

-Jakby ktoś tutaj był oprócz nas... -rzekłam, rozglądając się czujnie po okolicy.

 

-Asgore...? -spytała nagle wilczyca, uśmiechając się smutno. W tym momencie delikatny, acz znaczący powiew wiatru zmierzwił nasze futra. Kilka jesiennych liści uniosło się w powietrzu. Nie potrafiłam tego wyjaśnić... ale rzeczywiście wyczułam obok siebie czyjąś obecność. Poczułam delikatne gładzenie, a niespodziewane ciepło ogarnęło mój grzbiet. Zupełnie jakby jakaś istota stanęła między za mną i Etrią, obejmując nas swoimi skrzydłami. Również uśmiechnęłam się pod nosem.

 

KONIEC