Świt ogrzewał cały świat. Nawet mimo gęstego cienia padającego na moje futro, nadal czułam, jak blask przegania jesienną sadź z drobniutkich gałązek bezlistnych już krzewów i cieniutkich źdźbeł traw. Niebo, początkowo ciemne i bure, powoli nabierało pastelowych, jasnych barw. Uniosłam głowę; nade mną rozpościerały się przeróżne odcienie błękitu i liczne konary porośnięte purpurowymi liśćmi. Na horyzoncie, niemalże całkowicie przysłoniętym pniami drzew i niewielkimi wzniesieniami terenu, malowała się pomarańcz i żółć; perlista wstęga błądziła gdzieś pomiędzy nimi. Brzask rozświetlał wszystko bursztynową, migoczącą poświatą. Zwierzęta, wyczuwszy jej zapach unoszący się w powietrzu, powoli wychylały łebki ze swoich kryjówek i węszyły ostrożnie. Ich puste żołądki cichutko domagały się pożywienia. Gdy odetchnęłam głęboko, krocząc niewielką, niemal niezauważalną dróżką wijącą się przez Płomykowy Las, wyczuwałam nie tylko lodowatą wilgoć, ale, co ciekawe, również charakterystyczną dla tych terenów silną woń jeżyn. Ów ciekawy zapach wydobywały ogromne owoce uwieszone na gałęziach drzew. Pomimo nieuchronnie zbliżających się mrozów i coraz to niższych temperatur, nadal utrzymywały one swoje niezwykłe barwy i świeciły przepięknym, na swój sposób kojącym, purpurowym blaskiem. Wraz z pierwszymi promieniami słońca tego spokojnego, jesiennego dnia, rozświetlały resztki nocy tajemniczym światłem. Wydawać by się mogło, że chłód jest wobec nich zupełnie bezsilny – cieszyły oko barwami i ogrzewały duszę.
Lecz ich piękno wyjątkowo dzisiaj nie było w stanie mnie zachwycić. Owszem, każdego innego dnia natychmiastowo zatrzymałabym się i zaczęłabym je badać; uważna analiza obudziłaby we mnie ciekawość i zainteresowanie – lecz nie tym razem. Miejsce w głowie zajmowały dawne wspomnienia i różnego rodzaju przemyślenia. Co rusz, gdy tylko zamykałam oczy, widziałam przed sobą krajobraz pełen jasnego, trzeszczącego śniegu i niepowstrzymaną, dziką armię, otaczającą mnie i moich współplemieńców z każdej ze stron. Podduszająca, chłodna obręcz zatrzaśnięta wokół szyi, nieprzyjemny odór gryzący w gardło... a także słowa, których znaczenia do dziś nie byłam w stanie w pełni pojąć.
Starcie z Westem. Ta walka nieustannie zaprzątała moje myśli.
Doskonale wiedziałam, że było to odległe wspomnienie, niemające już większego wpływu na teraźniejszość... ale za każdym razem, gdy chociażby na krótką chwilę odbiegałam myślami do tej pełnej bezsilności bitwy i strachu nieustannie czającego się w duszy, po moim grzbiecie natychmiastowo przebiegał dreszcz, a oślizgła gula lęku podchodziła mi do gardła. Wciąż pamiętałam tę panikę, gdy skuwano mnie i moich pobratymców, gdy West, potężny i niepowstrzymany, zabijał Alessę i Vesnę... wszystkie te wydarzenia, emocje i zmartwienia były także narodzinami zagubienia i wielu wątpliwości. Ujrzałam rzeczy, o których nigdy mi się nie śniło, usłyszałam słowa, których w żaden sposób się nie spodziewałam. Vesna była córką naszego wroga. Razem z Alessą potrafiły przybrać tajemnicze, niezwykłe postacie. Bogowie i Bożki, zebrawszy szyki, ruszyli nam na ratunek... ujrzałam wilki wychodzące z zaświatów. Tego nie można było w żaden sposób zapomnieć. Wszystko to wwiercało się w mój umysł, zaprzątało myśli, zachęcało do odbiegania w przeszłość. Było tyle zagadek, których nie potrafiłam rozwikłać! Tak wiele rzeczy było dla mnie niejasnych... a ja nie mogłam już dłużej żyć w niewiedzy, odwracając wzrok od tego, co znajdowało się tak blisko mnie... po prostu nie mogłam!
Czułam się tak, jakbym błądziła w mroku. Wokół roztaczała się nieprzenikniona, gęsta ciemność, pełna zagadkowej mieszanki ciepła i zimna. Nie byłam w stanie zatrzymać na czymkolwiek wzroku. Wszędzie widziałam pustkę, głęboką i nieujarzmioną, czekającą, aż panika przejmie kontrolę nad moim ciałem. Nie musiała długo czekać, bowiem już po chwili zaczęłam czuć, jakby coś ściskało mnie za tchawicę, a dawno zapomniany ból brzucha z tamtych dni ponownie do mnie powrócił. Z wyłączonym z użytku zmysłem wzroku czułam się wyjątkowo krucha i zagubiona. Nie wiedziałam, czy jeśli postąpię o krok naprzód, znajdę coś, co da mi tak bardzo potrzebne oparcie, czy może stracę grunt pod łapami i runę w przepaść. Wydawało mi się, że gdzieś przy moich bokach czaiło się rozwiązanie wszystkich moich problemów, odpowiedzi, które mogły uzupełnić luki w mojej wiedzy... wspomnienia zimowej wojny właśnie takie były. Ciemne i obce. Niebezpieczne i pełne strachu. Wątpliwości były niczym obroża założona siłą na spanikowane zwierzę, niczym czarna opaska zawiązana na oczach. Byłam skazana na wieczne błądzenie w ciemnościach niepewności.
Jaka przeszłość łączyła Vesnę i Westa? Jaką tajemnicę skrywały obie Alfy? Kim tak dokładnie byli Bogowie, którzy ruszyli na ratunek ginącej Watasze Wilków Burzy? Czym była ta wielka bariera, która otoczyła Dolinę Burz wkrótce po zakończonym starciu...?
Chciałabym, by ktoś odpowiedział na te nieustające, niekończące się pytania; rozwiał wszystkie moje wątpliwości, powoli i szczegółowo wytłumaczył mi, co tak naprawdę zaszło w czasie tej mroźnej, wyjątkowo pamiętnej zimy. Światło wiedzy byłoby niczym ratunek z wszechobecnej, bezdennej pustki... emocje kłębiły się w mojej duszy, a ja próbowałam je ujarzmić.
,,Czy powinnam zapytać o to bezpośrednio Alessę i Vesnę?" — martwiłam się, wlepiając wzrok w ziemię i nieświadomie przyśpieszając kroku. Rytmiczne tupnięcia niosły się wokół przytłumionym echem. — ,,Ale to mogłoby być wobec nich trochę niemiłe... ja na pewno byłabym bardzo zaskoczona, gdyby ktoś zaczął wypytywać o moją przeszłość. To chyba zatem nie najlepszy pomysł... nie chcę przypominać im o czymś, o czym nie chcą pamiętać".
Pochyliwszy łeb i westchnąwszy głęboko, kłusowałam przed siebie, niemal intuicyjnie omijając znajdujące na mojej drodze przeszkody. Kątem oka wyłapywałam drzewa o pniach w kolorze obsydianu, ciemnofioletową trawę szeleszczącą przy każdym ruchu łap. Zwinnie przeskakiwałam niewielkie głazy zdobione mitycznymi runami, unikałam ametystowego bluszczu wijącego się na ziemi bądź licznych krzewów pełnych cierni i ostrych gałązek. Słodka woń owoców łaskotała mnie w nozdrza, spowijała moje mięśnie. Chciałam się zatrzymać i spojrzeć na to wszystko; uciec przed niepowstrzymanymi myślami, skupić się w końcu na pięknie wszechobecnej przyrody. Lecz wspomnienia co rusz porywały mnie do tajemniczego świata pełnego odległych wydarzeń. Wydawało mi się, że pode mną trzeszczy zimny, biały śnieg, a w pobliżu słyszę coraz to głośniejsze okrzyki i świszczące rzężenie... czy byli to moi towarzysze, skuci w metalowe obroże, czy może wrogowie czający się w o krok za mną...?
— Ojej! — nagły okrzyk zaskoczenia przywrócił mnie do rzeczywistości. Rozległ się tak blisko, niemal tuż przy moim uchu. Był taki wyraźny... zatrzymałam się gwałtownie i uniosłam głowę, mrugając pośpiesznie. Czułam się tak, jakbym wynurzała się mrocznych toni zaskakująco gęstych wód oceanu – świeże powietrze było rześkie i pełne woni roślin pokrytych przymrozkiem. Nim zdołałam otrząsnąć się z otępienia i skupić wzrok na niewielkiej grupce wilków stojących tuż przede mną, najsmuklejsza z wader postąpiła do przodu i delikatnie zamerdała ogonem. — Cześć, Etrio. Nie sądziłam, że cię tutaj spotkam.
— O... — wybełkotałam, przyglądając się wilczycy. Jej oczy, tak jak futro, były jasne i pełne blasku. Mieniły się zaskakująco miłym i kojącym srebrem, przywodziły na myśl światło księżyca w czasie bezchmurnej, ciepłej nocy. Pod ślepiami widniały dwie czarne, dobrze znane mi piegi. Wadera niemal muskała swoimi jasnymi wąsikami mojego pyska... czyżbyśmy prawie na siebie wpadły, gdy zamyślona kroczyłam przez las? Dezorientacja zaczęła spowijać moje myśli ciężką kotarą. Starając się uciec nieprzyjemnemu otępieniu, pośpiesznie zerknęłam w stronę towarzyszek szarosierstnej. Młode i pełne energii trwały u jej bokach, szczerząc radośnie swoje drobne, śnieżnobiałe ząbki. — Cześć, Alice. Witajcie, Leilani, Carmen — ukłoniłam się powoli, witając swoich współplemieńców. Szczenięta odpowiedziały tym samym, a Alice przyjaźnie skinęła głową.
— Co tutaj robisz? Przyszłaś zbierać zioła? — zainteresowała się, stawiając czujnie uszy. Przebiegła spojrzeniem najpierw po moim pysku, potem zaś po ziemi obsypanej ciemną trawą i usychającymi już roślinami. Dwie młodsze waderki również przyłączyły się do poszukiwań; dwukolorowooka wyskoczyła do przodu, skradając się w pobliżu moich łap, zaś kremowofutra zaczęła czujnie węszyć, malutkim nosem chwytając unoszących się w powietrzu woni nadchodzącej zimy.
,,Szukają moich ziół...?" — spytałam samą siebie, powoli wracając do rzeczywistości. Nagłe pojawienie się trójki wilków było naprawdę niespodziewane i niemało mnie zaskoczyło. Chyba powinnam przestać tak błądzić w obłokach...
-Ach... nie, nie — pokręciłam pośpiesznie głową, przerywając zapadłą na krótką chwilę ciszę. Zmysły ponownie zaczęły analizować otaczający mnie świat. Czułam poranny wietrzyk mierzwiący moje futro, liczne zapachy roślin, ziemi, jeżyn, całego miliona stworzeń buszujących w poszyciu i beztrosko poruszających się po lesie. Wszystko wydawało się takie namacalne... niemal mnie przytłaczało. Zupełnie jakbym wcześniej błądziła w gęstej, białej mgle, a teraz uciekła z jej potężnych objęć i uciekła prosto ku ramionom wolności. — Ja tylko... chciałam się przejść. — dokończyłam niewyraźnie.
Na te słowa Alice czujnie postawiła uszy. Delikatny uśmiech zniknął z jej pyska, zastąpiony żywym zainteresowaniem i trudnym do zignorowania zdziwieniem. Wyprostowała się powoli i poruszyła uszami.. Niemal byłam w stanie wyczuć bijące z jej strony zaskoczenie i całą masę podobnych, trudnych do opisania emocji. Spojrzeniem swoich pięknych, srebrnych oczu zdawała się przenikać przez moją duszę i badać ją ostrożnie. W lśniących tęczówkach na krótką chwilę pojawiło się nieme pytanie, którego treść potrafiłam odczytać bez problemu.
Alice wiedziała, że zwykle nie wyruszam w teren bez konkretnego powodu. Do wyjścia z obozu zwykle zachęcały mnie obowiązki – patrolowanie granic bądź zbieranie potrzebnych ziół – albo czyjaś prośba. Zazwyczaj nigdy z własnej woli nie oddalałam się zbytnio od centrum Doliny Burz... widzenie mnie w Płomykowym Lesie bez broni, wiązki roślin czy czyjegokolwiek towarzystwa było bez wątpienia dosyć niecodzienne...
Na krótką chwilę zapadła krępująca cisza; odezwała się w moich uszach nieustającym dzwonieniem. Dźwięki rozlegające się wokół były zaskakująco głośne; co rusz słyszałam trzask cienkich gałązek, cichutki szum wiatru czy rytmiczne bicie własnego serca. Wyczuwalne stały się także wszelkie zapachy i temperatura leśnego powietrza. Delikatny chłód, niczym drobny szron, osiadał na moim futrze i unosił się wokół niemal niedostrzegalną mgiełką. Wonie wilgotnego mchu, twardej, ciemnej ziemi czy uschniętych igiełek przywodziły mi na myśl nie tylko zbliżającą się nieuchronnie zimę, ale i również coś tajemniczego, mitycznego, dzikiego... zapachy te niosły ze sobą trudne do opisania wyobrażenie nieskończonego biegu przez las. W samotności, z dala od innych istot, otoczona mgłą i uśpioną spokojem przyrodą, czułam się wolna i pewna swoich poczynań.
Nagłe milczenie, choć w pewien sposób dla mnie piękne i wyjątkowe, dla moich towarzyszek było bez wątpienia dosyć nieprzyjemne. Leilani i Carmen zaczęły przystępować z łapy na łapę, Alice rozejrzała się nerwowo. Czy cisza mogła zbudzać w nich podenerwowanie...? Pośpiesznie przełknąwszy ślinę, postanowiłam jak najszybciej przerwać ten stan, by oszczędzić towarzyszkom dyskomfortu. Jeśli z mojego powodu miałyby się źle czuć... nie chciałam, by do tego doszło.
— Uhm...-odchrząknęłam cichutko. — A wy...? Co tutaj robicie? — wlepiłam wzrok we własne łapy i uniosłam kąciki pyska, zachęcając wadery do rozmowy. Dziwnie się czułam, zachowując się w ten sposób. Wydawało się to takie niecodzienne i obce... nigdy nie spodziewałabym się, że kiedyś z własnej woli postanowię kontynuować przerwaną rozmowę.
Na moje pytanie wilczyce zauważalnie się rozluźniły. Alice odwzajemniła uśmiech i zamrugała z wdzięcznością, zaś szczenięta od razu się ożywiły, czujnie stawiając uszy i merdając ogonami.
— Alice mówiła, że opowie nam o pewnej bitwie! — odpowiedziała Leilani, nie potrafiąc powstrzymać się od pisku ekscytacji.
— Podobno wydarzyła się niedaleko Kryształowych Grot, zanim jeszcze się urodziłyśmy — dodała Carmen z nieskrywanym przejęciem. Obie waderki wyglądały na naprawdę zadowolone ze zbliżającej się lekcji. Nie podlegało wątpliwości, że ledwo powstrzymywały się od żywej paplaniny, a ich dusze przepełniało szczęście.
Mnie natomiast, nagle i niespodziewanie, dosięgły zupełnie odmienne emocje. Serce stanęło mi w piersi, świat zawirował wokół mnie. Umysł, w jednej chwili spokojny i pozbawiony zmartwień, niemal od razu przekształcił się w chaos pełen wspomnień i niedowierzania. Walka, do której doszło na terenach Doliny Burz... Wojna. Prawdopodobnie istniało tylko jedno wydarzenie, które miało miejsce przed narodzinami Leilani oraz Carmen i odbyło się na terenach Doliny Burz. Skoro Alice zamierzała im o nim powiedzieć, to istniała możliwość, że sama także brała w nim udział. To natomiast oznaczało, że...
— ,,W pewnej bitwie"...? — powtórzyłam cichutko; z zaskoczeniem wyłapałam we własnym głosie niepewność. Ostrożnie uniosłam głowę. Zerknęłam króciutko na Alice, wstrzymując powietrze i modląc się w duchu, by moje domysły okazały się tylko zwykłymi wyobrażeniami. Pierwszy raz w życiu tak bardzo pragnęłam się mylić... Niestety. Alice, ujrzawszy emocje czające się w moich ślepiach, powoli skinęła głową. Bez wątpienia wyczuła bijącą ode mnie dezorientację. Po ciepłym uśmiechu bądź przyjacielskiej wymianie zdań nie pozostał ani ślad. Myśli kłębiły się w mojej głowie, odległe wspomnienia uderzyły mnie w pysk.
Zimno, chłód, śnieg. Ciężkie obroże, nieprzyjemny swąd potu i krwi, strach mącący w głowie... wilki spowite światłem, zdecydowanie kroczące nam na ratunek. Tyle emocji związanych było z tymi wydarzeniami... nie byłam w stanie och odrzucić ani się ich wyprzeć; były one częścią mnie. Zawsze czaiły się gdzieś w kącikach mojego umysłu, czekały na wyzwolenie, objawiały się w najmniej spodziewanych chwilach. Na samą myśl o wielkim starciu odczuwałam nie tylko strach i panikę zaciskające się na mojej szyi niczym chłodna obręcz, ale i również swego rodzaju... ulgę.
Ulgę, że wtedy nikt z Watahy Wilków Burzy nie stracił życia. Byłam wdzięczna losowi, że wszyscy zdołali wyjść z tego cało, że bogowie przybyli nam na ratunek i pomogli przegnać wojsko Westa. Cieszyłam się, że tamte wydarzenia należały już do odległej przeszłości.
Nadal jednak było mnóstwo rzeczy, których nie pojmowałam w tym starciu. Skąd te przepiękne formy Alessy i Vesny? Kim były wilki, które wyłoniły się z czeluści mrocznego portalu? Jakie imiona nosili Bogowie i Bożki, którzy przybyły nam z odsieczą?
Kim była Sigrun...?
Wątpliwości i pytania nie opuszczały mnie ani na krok. Przytłaczały mnie, nacierały, ciążyły w duszy. Tak bardzo chciałam się ich pozbyć... w jaki sposób mogłam to uczynić?
Nagle mnie olśniło. Spojrzałam na Alice, następnie na Carmen i Leilani. Ich oczy zalśniły tajemniczym blaskiem, ujrzałam w nich nie tylko zdumienie, ale i także niemałe zaciekawienie. Czy zastanawiały się, co mogło chodzić mi po głowie? Nabrałam tchu, starając się uporządkować bałagan panujący w moim umyśle. Potrzebowałam odpowiedzi co do niezapomnianych wspomnień... Nie miałam pojęcia, do czego tak dokładnie doszło w czasie wojny, dlaczego udział brała tam magia i trudne do wyjaśnienia zjawiska. Byłam taka zagubiona... ale wszystko w końcu mogło się wyjaśnić.
,,Przecież Alice także brała udział w tej bitwie...!" — przypomniałam sobie. — ,,Jestem pewna, że zna odpowiedzi na nurtujące mnie pytania!".
Czułam, jak cień osiadający na moim ciele i w mojej duszy powoli zaczyna tracić swą potężną moc. Futro odzyskiwało swój blask tym prędzej, im szybciej słońce wspinało się na pozbawiony chmur nieboskłon. Serce ogrzewał świt, bursztynowe wiązki tańczyły na grzbiecie i w ślepiach. Ciemność i wątpliwości pierzchły precz, pozostawiając w moim sercu nieopisaną wręcz euforię. Zamrugałam pośpiesznie, porządkując rozbiegane myśli. Nie musiałam już błądzić w mroku. Wszystko było dobrze. Światło wiedzy ogrzewało cały świat, przeganiało wszelki strach i mrok.
Wypuściłam wstrzymywane powietrze i zerknęłam na Alice, instynktownie unikając nawiązania z nią kontaktu wzrokowego. Przyglądała mi się zaciekawiona; czubek jej ogona poruszył się niepewnie, niezauważalnie. W szarych ślepiach migotały srebrzyste iskierki pełne niecierpliwości, oczekiwania, ufności. Dziwne, obce uczucie – odwaga – wyłowiło słowa z mojego umysłu i nim zdołałam chociażby się zawahać bądź ugryźć w język, wypowiedziałam je na głos.
— Przepraszam... czy mogłabym udać się tam z wami...?
C.D.N.
>Alice, jaka jest twoja odpowiedź? ^^<