· 

Nie pamiętam... #4

Po całym tym incydencie tajemniczy granatowofutry nie wrócił już do naszej jaskini. Zajęło mi jakiś czas, nim dokładniej poukładałam sobie ten incydent w głowie.

 

"A więc miałam partnera, tak?" -pytałam samą siebie. Zachowanie Velgartha również na to wskazywało. Mimo iż poniekąd skarcił on błękitnookiego, to nie wspomniał nigdzie o tym, że gada bzdury lub cokolwiek...

 

Towarzyszyło mi uczucie, którego chyba nie da się zrozumieć, póki samemu się go nie poznało. Moment, gdy dowiadujesz się, że ktoś cię kocha i co więcej, ty też go kochałeś, ale... teraz już tego nie czujesz. Ponieważ nie pamiętasz tego, co was łączyło, ani nawet tej osoby... specyficzne.

 

W ten sposób spędziłam zamknięta w jaskini pierwszy dzień, a później drugi... To był dopiero początek, a już każde z nas czuło się znudzonym. Otaczały nas tylko skały i hamaki...

 

Mimo to, Wilki Burzy bardzo dobrze się nami opiekowały. Gdy tylko ktoś choćby jęknął, że potrzebuje wody, jedzenia lub cokolwiek, te od razu to przynosiły.

 

Jednak z jakiegoś powodu wyjątkowo bardzo unikały z nami rozmowy... Niejednokrotnie dopytywaliśmy o nasze pochodzenie, rasy czy nawet wiek. Nawet Tarou, który wcześniej z przyjemnością zdradził nam nasze imiona, nagle stał się jeszcze bardziej milczący niż poprzednio. Coś było na rzeczy... Podejrzewałam, że ich alfa z jakiegoś powodu kazała im ograniczyć kontakt z nami. Tylko dlaczego? Musiałam przyznać, że było to dość podejrzane.

 

Dzień drugi przebiegał wyjątkowo nudno. Starałam się rozmawiać z innymi ze wszystkich sił. Po raz kolejny odkryłam rzecz, którą naprawdę lubiłam... kontakt z tymi wilkami. Lubiłam być blisko, wśród nich, nieważne czy w centrum uwagi, czy gdzieś na uboczu. Potrzebowałam rozmów z nimi. Rozśmieszanie ich i poprawianie im nastrojów sprawiało mi ogromną przyjemność. Łaziłam w kółko, doglądając każdego, szczególnie małą zastraszoną Shirkę, która ze wszystkich sił wzbraniała się przed kontaktem z kimkolwiek. Jestem pewna, że gdyby tylko ktoś dał jej wolną drogę ucieczki, ona zrobiłaby to bez wahania... Czułam jednak, że stopniowo udaje mi się ją oswoić, nawet jeśli ten proces miał trwać bardzo długo.

 

Mimo wszystko problem, jeśli chodzi o rozmowy z innymi, polegał na tym... że bardzo szybko przestaliśmy mieć o czym rozmawiać. Owszem, w naszej pamięci nadal pozostawało wiele informacji o świecie i o tym, jak jest skonstruowany, jednak nadal nie wiedzieliśmy nic o samych sobie. Okazało się, że rozmowa bez przytaczania jakichś wspomnień czy wydarzeń z przeszłości jest znacznie trudniejsza, niż mogłoby się wydawać. Potrzebowaliśmy często czegoś, do czego moglibyśmy się odnieść, a tych rzeczy właśnie bardzo nam brakowało.

 

Dlatego głównym tematem, jaki mogliśmy poruszać była teraźniejszość. Aktualne wydarzenia i to, co zadziało się wokół nas. A działo się... w gruncie rzeczy całkiem sporo. Moi towarzysze nadal wysławiali się z dużą ostrożnością i rezerwą o Wilkach Burzy. Czasem nadal padały różne teorie oraz spekulacje, szczególnie o tym dlaczego tak z dnia na dzień przestali z nami rozmawiać.

 

Ja natomiast również się tym interesowałam. Chciałam w końcu poznać prawdziwe intencje tych wilków. W końcu bez żadnych wątpliwości, bez żadnej niepewności. Sama prawda, poznana na własną łapę. Nawet jeśli okaże się ona przerażająca. Niezależnie od tego, nie miałam zamiaru uciekać stąd. Chciałam po prostu samodzielnie, z pełną kontrolą wybadać sytuację. Nawet jeśli ufałam Watasze Wilków Burzy z każdą chwilą coraz bardziej i coś głęboko w moim sercu mówiło mi, że tutaj rzeczywiście był i jest mój dom, moja ciekawość i ostrożność były równie silne co to właśnie uczucie. Musiałam rozejrzeć się po okolicy. To było już postanowione.

 

Jednak nadal nie mogliśmy stąd wychodzić, a jeśli już to jedynie pod nadzorem. To nie pozwoliłoby mi na swobodne poruszanie się po okolicy. Przemknięcie obok strażników również nie wchodziło w grę. Wykonywali swoje obowiązki bardzo dokładnie, nawet w środku nocy.

 

Dlatego została mi tylko jedna opcja. Wiedziałam, że wilki rodzą się z różnymi magicznymi umiejętnościami. Chciałam się dowiedzieć, z jakimi urodziłam się ja. Nawet jeśli odkryję coś z pozoru nieprzydatnego, to bez wątpienia z odrobiną kreatywności uda mi się to jakoś wykorzystać. Jakkolwiek. Tylko jak uaktywnić swoją wewnętrzną magię, nie wiedząc nawet, jakiej jest się rasy?

 

Ukradkiem położyłam się w cichym kącie, oddalonym od pozostałych wilków. To miejsce, w którym spałam zeszłej nocy znajdowało się za rogiem, więc było poza spojrzeniem strażników. Czułam się tutaj mniej obserwowana...

 

Po cichu spojrzałam na swoje futro, próbując wywnioskować po moim wyglądzie jakim typem magii mogłam się w przeszłości posługiwać. Było szare. Po prostu. Nic właściwie mi to nie mówiło. Ostatecznie... wilk lodu? A może wiatru?

 

Spróbowałem się skupić. Przymknęłam oczy, myśląc o czystej magii, która przeze mnie przepływa. Czułam niemal, jak wypełnia moje żyły. Nic się nie działo. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak nierozsądne było to, co robiłam. A co jeśli moc magiczna, jaką w sobie posiadałam była w jakimś stopniu niebezpieczna? Byliśmy zamknięci w tej jaskini i chociaż szare okrycie nie kojarzyło się w żadnym stopniu z ogniem czy wojną, to wolałam nie ryzykować. Otworzyłam prędko oczy, nagle dostrzegając, że fragment mojej łapy po prostu zniknął. Na moich oczach kolejne pojedyncze włoski mojej sierści, pazurki oraz czarne poduszki łap stawały się powoli widzialne. Obserwowałam jak każdy pojedynczy, drobny fragment mojej kończyny wraca na swoje miejsce. Moje oczy wypełniło zrozumienie. Złożyło się idealnie! Nie było potrzeby nawet jakkolwiek kombinować. Zaśmiałam się cicho, wręcz nie dowierzając z tego zbiegu okoliczności. Jak duże szczęście trzeba mieć, by odkryć w sobie moc niewidzialności dokładnie w momencie, w którym tego potrzebujesz? Wręcz nieprawdopodobne.

 

Wychyliłem się ukradkiem zza ściany, aby spojrzeć czy strażnicy są nadal na swoim miejscu i czy nic nie widzieli. W mojej głowie zaczął układać się prosty plan, jak mogę się wymknąć stąd. Jednak musiałam opanować tę nową moc do dzisiejszej nocy i to w taki sposób by nikt nieporządny tego nie zauważył...

 

Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Resztę popołudnia i wieczoru spędziłam w odosobnionym kącie, po cichu trenując moją nową umiejętność magiczną. Nie było to łatwe. Szybko zauważyłam, że stawanie się niewidzialną wyjątkowo męczy. Już po kilku próbach czułam się zdyszana, a nim słońce całkiem zaszło, moje gardło stało się obolałe, od ciągłego wdychania nim powietrza. Na razie udawało mi się zniknąć dosłownie na moment, bo zaraz potem brakowało mi sił i energii magicznej. Tyle musiało mi póki co wystarczyć... i tak miałam tylko przebiec pod nosami Cirilli i Tarou, którzy mieli mieć nocną wartę. Nic więcej.

 

Obserwowałam, jak kolejne wilki kładły się spać. Również się położyłam, udając, że lada moment ucieknę w objęcia samego Morfeusza. Czarnoskrzydła strażniczka ostatni raz przeliczyła nas wszystkich przed snem, aby upewnić się, że każde z nas jest na swoim miejscu. Przyjęliśmy to tym razem ze spokojem, jakby stało się to już naszą szarą rutyną. Nawet jeśli Kaito zeszłej nocy porównał ten obowiązek, do liczenia przygłupiego bydła na łące... Rzeczywiście, mogliśmy się odrobinę tak poczuć, jednak strażnicy zapewniali nas, że to tylko i wyłącznie ze względu na nasze dobro i bezpieczeństwo. Wilki Burzy właściwie powtarzały te frazy bez przerwy, a ja... miałam mętlik w głowie i nie wiedziałam co myśleć.

 

Odczekałam cierpliwie kilka godzin, aby mieć pewność, że wszyscy zasnęli, bez wyjątków. Nadeszła chwila prawdy. Musiałam utrzymać stan niewidzialności tylko przez chwilę... chwilę i nic więcej.

 

Dyskretnie i po cichu zbliżyłam się do krawędzi między cieniem a światłem księżyca, które wpadało przez wejście jaskini. Wzięłam głęboki wdech. Zrobiłam krok.

 

Obserwowałam po raz kolejny, jak moja srebrna okrywa znika wraz ze skórą, mięśniami, kośćmi i wszystkimi innymi częściami mojego organizmu. Właściwie nie oddychałam. Czułam silny nacisk na skroni, dokładnie taki jak podczas moich małych treningów. Spodziewałam się już tego.

 

Nasilał się on z każdą sekundą, zupełnie jakbym niosła właśnie na grzbiecie jakiś ogromny ciężar, który ledwo jestem w stanie unieść. Bezzwłocznie zbliżyłam się do strażników i przemknęłam obok nich, starając się wytrzymać jeszcze odrobinę. Nie mogłam obok nich po prostu przebiec, gdyż usłyszeliby, jak się przemieszczam.

 

Udało się. To była kwestia sekund. Oddaliłam się stamtąd, najsprawniej jak mogłam, aby być poza ich polem widzenia. Przysiadłam w cieniu, ciężko dysząc ze zmęczenia. Domyślałam się, że w swoim poprzednim życiu dzięki doświadczeniu mogłam być niewidzialna na znacznie dłużej i z pewnością nie byłam po tym taka zmęczona. Jednak teraz, gdy nie wiedziałam tak właściwie do końca, co robię używając tej magii, oraz jak tak prawdziwie poprawnie wykonać to zaklęcie, ten krótki czas, gdy nie było mnie widać, musiał mi wystarczyć.

 

Rozejrzałam się. Wokół było pełno jaskiń. Z niektórych z nich tliło się ciepłe światło, jedne bardziej intensywne inne mniej. Oczywiste było, że tam, gdzie płomień świecy tam i nadal nie śpiące wilki, a mi po tym wszystkim nie specjalnie widziało się wracać tak szybko do jaskini.

 

Dlatego pierwsze co zrobiłam, to weszłam do jednej z tych, w których była całkowita ciemność. Wybrałam pierwszą z brzegu, tą która znajdowała się najbliżej.

 

Cicho weszłam do środka, czujnie rozglądając się po pomieszczeniu. Mimo wszystko lokator mógł nadal nie spać. Musiałam zachować wszelką ostrożność i wytężyć słuch. Na szczęście szybko się okazało, że... w środku nikogo nie ma. Jaskinia jak się okazało, nie była tak do końca ciemna. Wokół błyskało niebieskie, zapierające dech w piersi oświetlenie, które było na tyle delikatne i subtelne, że nie było go widać z zewnątrz. Mimo to, wciąż większość pomieszczenia była okryta mrokiem.

 

Było w tych miejscach strasznie ciemno, lecz ja widziałam wszystko doskonale. W tamtej chwili stwierdzenie w zupełności czym było to spowodowane, nie było dla mnie możliwe. Wiedziałam tylko, że normalne wilki nie widzą w ciemnościach, dlatego domyślałam się, że to musiała być to kolejna z moich umiejętności magicznych, o których nie pamiętałam. Nie znałam tak właściwie nawet swojej własnej rasy ani nie miałam pojęcia, skąd wiem czym ów magia i rasy są... To było niewątpliwe dziwne uczucie. Znać całą wiedzę, jaką zdążyłam w ciągu życia pochłonąć, a jednocześnie nie pamiętać momentu, w którym tych rzeczy się nauczyłam. Nie pamiętałam swojego nauczyciela. Czy byli nimi moi rodzice? Czy miałam kiedyś jakiegoś mentora?

 

Pytania mnożyły się i mnożyły, a mój umysł postanowił wrócić do kwestii rasy. Potrafiłam być niewidzialna, a jednocześnie sama doskonale widziałam w ciemnościach. Może byłam wilkiem nocy? Rozmarzyłam się. Fajnie byłoby być wilkiem mającym wyjątkowy kontakt z księżycem i gwiazdami. Było to takie dziwne! Miałam wrażenie, jakbym urodziła się ledwie wczoraj rano, a już wiedziałam, że prawdziwie kocham nocne powietrze, granatowe niebo i srebrzystą tarczę księżyca. Mimo że absolutnie nie pamiętałam, bym kiedykolwiek ich doświadczyła. Jedynie dzisiaj przez moment, gdy zakradłam się w to miejsce. Czy to się nazywa miłość od pierwszego wejrzenia?

 

Niespodziewanie przerwałam swoje własne zamyślenie. Nie mogłam tak stać tutaj, jak słup soli! Zaczęłam węszyć, licząc, że znajdę cokolwiek, co mogłoby mi podważyć lub potwierdzić wszystkie teorie jakie zdążyłam usłyszeć od swoich towarzyszy. Właściwie automatycznie pochyliłam głowę i zaczęłam analizować wszystkie otaczające mnie zapachy. Czy ja zawsze, gdy czegoś szukałam, w pierwszej kolejności posługiwałam się swoim nosem?

 

W jaskini znajdowały się cztery legowiska. Zaczęłam przeszukiwać jedno po drugim, szukając czegoś niecodziennego. Wszystkie zdawały się bardzo miękkie i zadbane, każde równiutko pościelone. Ktoś żyjący tutaj musiał bardzo pilnować porządku...

 

Moje oczy się rozszerzyły, a w źrenicach pojawiło się kilka iskierek. Zacięłam się, a mój oddech utkwił mi w gardle. Otworzyłam pysk, wdychając woń, którą była nasiąknięta zwierzęca skóra. Pachnie...

 

-Pachnie jak ja... -wyszeptałam sama do siebie, w przerażeniu odskakując od legowiska. Sama nie byłam w stanie stwierdzić, dlaczego reaguję aż tak emocjonalnie. Ten zapach był stanowczo zbyt intensywny, żeby okazał się wynikiem jednorazowego kontaktu. Musiałam tu przebywać wiele razy, przez długi czas. Dopiero teraz prawdziwie to do mnie dodarło.

 

Naprawdę spałam i żyłam tutaj przez wiele lat, a dzisiaj w ogóle tego nie pamiętam...

 

Rozejrzałam się jeszcze raz, dokładnie oglądając każdy szczegół wszystkiego, co mnie otaczało. Desperacko próbowałam sobie przypomnieć cokolwiek. Cokolwiek.

 

Każda kolejna próba przywrócenia swoich wspomnień kończyła się niepowodzeniem. Było to bardziej przerażające, niż mogło się wydawać. Świadomość, że w tak krótkim czasie straciłam tyle myśli i nie jestem w nic z tym zrobić, nieważne na jak wysokich obrotach pracuje teraz mój mózg, było to prawdziwie paraliżujące. Czułam, jak z każdą próbą na moim grzbiecie pojawia się zimny pot. Zdawałam sobie sprawę, że straciłam coś bardzo ważnego. Dopiero teraz to wszystko tak naprawdę do mnie dotarło i stało się prawdziwie realne.

 

-Pozostali mieszkańcy jeszcze nie wrócili do legowisk. Pomagają odnaleźć sposób na złamanie zaklęcia -usłyszałam nagle męski głos dobiegający z korytarza za mną. Podskoczyłam przestraszona, wykonując obrót. To był ten sam wilk, który wbiegł wczoraj do naszej jaskini! Podobno mój... partner? 

 

-Spokojnie, naprawdę nie musisz się mnie bać... -dodał, podchodząc do mnie. Podkuliłam ogon, nie wiedząc, co może mnie czekać za tę próbę ucieczki. Zauważył to.

 

-Wczoraj bardzo... emocjonalnie zareagowałem -rzekł, unosząc wzrok. Jego błękitne spojrzenie było tak zimne i ciepłe jednocześnie. Niemożliwe do opisania przyziemnymi słowami -Teraz wierzysz w nasze słowa? Stoisz w miejscu, w którym spałaś dosłownie parę dni temu.

 

Basior w bezbłędny sposób wydedukował, to co zrobiłam przed chwilą, a nawet rozczytał myśli krążące mi z tego tytułu po głowie. Śledził mnie od początku, czy po prostu było to takie oczywiste?

 

Spojrzałam na swoje łapy, stojące na puszystej, zwierzęcej skórze. Była pognieciona i nierówno ułożona. Swoją obecnością brutalnie zakłóciłam porządek jaki miał tu miejsce jeszcze chwilę temu.

 

-Jakiś czas temu wspólnie znosiliśmy te koce do wszystkich legowisk. W watasze robi się tak dwa razy do roku, zmieniając koce letnie na zimowe i na odwrót -rzekł ni z tego ni z owego -Próbowałaś mnie przekonać, że nie czujesz zimna, a ja i tak uparłem się, że musisz mieć ciepło.

 

Zaśmiał się cicho. Nic mi nie mówiła ta sytuacja... Czy on mimo wszystko próbował mi znowu coś przypomnieć? Po dłuższej chwili ciszy westchnął jeszcze raz, widząc, że jego słowa absolutnie nic mi nie mówią.

 

-Wcześniej byłem tym wszystkim tak skołowany, że właściwie zapomniałem o tym, jak to wszystko może wyglądać z twojej perspektywy -wyznał, mówiąc bardzo spokojnie i cicho. W końcu był środek nocy... -A więc mam na imię Ketos i jestem wojownikiem Watahy Wilków Burzy -przedstawił się, pochylając delikatnie głowę.

 

Uprzejmość i kultura krzyczały gdzieś z tyłu mojej, że powinnam zrobić to samo, jednak mimo iż już zdołałam poznać swoje imię "Alice" to wciąż nie umiałam go w ten sposób traktować. Nadal do tego nie przywykłam...

 

Więc z mojego pyska wydobyło się jedynie kilka głosek, bez żadnego ładu i sensu.

 

-Spokojnie. Rozumiem -rzekł łagodnie, unosząc przednią łapę. Ponownie doskonale wiedział, co mi chodziło po głowie. Ja zamilkłam, spoglądając zakłopotana w ziemię, jakby była to dosłownie najciekawsza rzecz, jaką w życiu widziałam. Po chwili z powrotem uniosłam łeb, a mój pysk przybrał wyraz szczeniaczka, którego właśnie przyłapano na czymś, czego nie powinien robić.

 

-Co mi grozi za opuszczenie jaskini...? -spytałam niepewnie, nie mając pojęcia, jakie konsekwencje mogą mnie czekać. Ketos spojrzał na mnie rozczulonym spojrzeniem. Było ono dla mnie wyjątkowo dziwne, tym bardziej że z mojej perspektywy znałam go ledwie niecały dzień, a on tymczasem spoglądał na mnie jak na najbliższą sobie istotę na tej planecie. Przysięgam, że nie da się opisać tego uczucia, w momencie, gdy samemu się tego nie doświadczyło. Dla mojego umysłu to wszystko się po prostu nie zgadzało, było wręcz nienaturalne.

 

-Nic ci nie grozi. Powtarzamy wam od samego początku, że wbrew temu, co wam się wydaje, nie jesteśmy waszymi wrogami... tylko przyjaciółmi -wyznał basior -Dlaczego cały czas podchodzicie do nas z taką nieufnością?

 

-Skoro jesteście naszymi przyjaciółmi, to dajcie uciec tym którzy tego chcą... Więzicie nas tutaj i dziwicie się, że wam nie ufamy -wyrzuciłam z siebie zupełnie niespodziewanie. Byłam już zmęczona tym ciągłym zapewnianiem ich, że wszystko jest w porządku i możemy być spokojni. W mojej głowie panował taki mętlik... nie potrafiłam przez to myśleć rozsądnie. Za dużo pytań bombardowało mnie naraz ze wszystkich stron.

 

-Nie wiesz, co mówisz... -odrzekł basior, głosem wypełnionym smutkiem -Ta magia, której zostaliście poddani, blokuje wasze wspomnienia i napędza strach. Nie jesteście teraz sobą... a my nie jesteśmy agresorami w tym wszystkim. Chcemy wam pomóc i was uleczyć. Gdy tylko będziecie zdrowi i odzyskacie swoje wspomnienia, sami w pełni świadomi będziecie w stanie ocenić czy chcecie zostać, czy odejść. Nikt nie będzie was trzymał tu na siłę, ale musimy najpierw przywrócić wam pamięć -zamyśliłam się, analizując słowa basiora.

 

-Ale to... wyglądało tak źle -rzekłam, zdając sobie sprawę, że tłumaczenie błękitnookiego naprawdę ma sens -Obudziłam się w nieznanym miejscu, wśród nieznanych mi wilków, a wy... po prostu goniliście każdego z nas, powalaliście i przyciskaliście do ziemi, tylko po to by koniec końców zamknąć nas w jaskini... Co innego mogliśmy myśleć?

 

-Wiem Alice, wiem... -w momencie, gdy znowu powiedział słowo, które miało być moim imieniem, po grzbiecie przeszły mi ciarki. Używał go tak naturalnie... jakby robił to od zawsze - ...ale zrozum. Gdy straciliście całkowicie wspomnienia, ta magia wywołała u was ataki paniki. Byliście zdezorientowani, z resztą my podobnie, ponieważ nie wiedzieliśmy jak wam pomóc... I nieważne jak brutalnie to musiało wyglądać, nie było opcji, żebyśmy pozwolili komuś z was uciec w momencie, w którym nie pamiętał co go z tym miejscem i z nami wszystkimi łączyło. Zrobiliśmy to dla was -wyznał, a ja chyba instynktownie wierzyłam w każde jego słowo. Sama nie potrafiłam sobie uzasadnić, dlaczego miałby nie kłamać... ale czułam coś. W mojej klatce piersiowej.

 

-W każdym razie... chciałem cię jeszcze raz przeprosić za tę sytuację dzisiaj rano. Tak naprawdę wiedziałem właściwie od początku, że wraz z innymi straciłaś pamięć, ale jakoś nie mogłem sobie tego uzmysłowić aż do tamtego momentu -wyjaśnił nagle -Chyba myślałem po prostu... że jak cię pocałuję, to moje uczucie rzeczywiście może wystarczyć, by przywrócić ci wspomnienia.

 

Wyznał, wyglądając na zawstydzonego w momencie, w którym o tym mówił. Posłałam mu zamyślone spojrzenie, analizując skrupulatnie każde z wypowiedzianych przez niego słów. Nim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, ten kontynuował.

 

-W żadnym wypadku nie miał być to brak szacunku do ciebie -mówił stanowczo -Chociaż wiem, że mogło to tak wyglądać...

 

-J-ja... w porządku -wydukałam skołowana. Rzeczywiście, tamta sytuacja nie była do końca przyjemna jednak... nie było to coś, czego nie byłabym w stanie nigdy wybaczyć, szczególnie w obecnej sytuacji.

 

-Zdążyłem za ten czas również przemyśleć, to co powiedział Velgarth -odwrócił wzrok -I tak nie mogę powiedzieć, że się z nim zgadzam.

 

-A więc... naprawdę uważasz, że miłość mogłaby wszystko naprawić? -stwierdziłam w zamyśleniu, wcześniej wyczuwając chwilową pauzę w wypowiedzi mojego rozmówcy. Chyba chciał po prostu rozwinąć swoją myśl, jednak czekał, aż sama spytam o szczegóły.

 

-Wierzę, że miłość naprawdę może zdziałać cuda. Nawet jeśli Velg miał rację, że samo uczucie nie rozwiąże za nas bezpośrednio wszystkich problemów, to wiem, że i tak zawsze wyprowadzi nas koniec końców na prostą. W końcu, nawet jeśli jest bardzo źle to póki mamy tę drugą osobę, ze wszystkim można sobie poradzić, prawda?

 

-Ja też... chyba tak myślę -przyznałam mu rację, kątem oka dostrzegając, jak na moje słowa Ketos się smutno uśmiechnął, unoszący lewy kącik pyska.

 

-Może moja miłość nie jest w stanie złamać zaklęcia, ale mam nadzieję, że sprawi, że poczujesz się, chociaż odrobinę mniej zagubiona w tym obcym dla ciebie świecie.

 

Czułam się coraz bardziej zakłopotana tymi wszystkimi wyznaniami z jego strony... i sama nie byłam przekonana czy było to pozytywne. Patrzyłam na pysk tego obcego wilka i sama nie potrafiłam stwierdzić, co do niego czuję. Jego rysy przez moment wydawały mi się takie znajome, a jednocześnie tak odległe i zamglone. Zdawał się, być gotowy zrobić wszystko, bym poczuła się jak najlepiej. Gdybym była chociaż trochę wyrachowana mogłabym wykorzystać tę jego gotowość do swojej własnej ucieczki. Jednak wiedziałam, że nigdy nie byłabym w stanie tak postąpić. Tak okrutnie i egoistycznie. Poza tym... czułam jakiś niewytłumaczalny związek z tym miejscem. Był on nadnaturalny i potężniejszy od wszystkiego, co kiedykolwiek istniało, nawet od zaklęcia, które było na mnie rzucone.

 

-Och... przepraszam. To musi być dla ciebie kłopotliwe -rzekł, widząc moją niepewną minę. Chyba w tym momencie do niego ponownie dotarło, że nawet jeśli byliśmy kiedyś razem... to teraz tego nie pamiętam. Nie pamiętam uczucia, jakim go darzyłam, a co za tym idzie... nie kochałam go tak jak jeszcze kilka dni temu.

 

-N-nie! Naprawdę nie masz za co -wyrzuciłam z siebie -Po prostu jest strasznie dużo wszystkiego na raz...

 

-Rozumiem -przytaknął cicho. Obserwowałam, jak jego lodowe spojrzenie wtapia się w podłoże. Zimne, niebieskie światło które nas otaczało, idealnie pasowało do jego koloru oczu i futra.

 

Basior, spoglądając na mnie czule, położył mi łapę na podbródku ostatni raz tego wieczoru. Delikatnie oparł swoje czoło o moje ramię. Tym razem mu na to pozwoliłam. Serce mi szybciej zabiło, ale... nie rozumiałam dlaczego. Co się dzieje?

 

-Chcę ci tylko powiedzieć, że nawet jeśli nie uda nam się przywrócić waszych wspomnień i już... nigdy więcej mnie nie pokochasz -wyznał, a mi momentalnie zaparło dech -...to i tak będę zawsze dla ciebie. Nawet jako przyjaciel, zawsze będę cię kochał i zawsze będziesz mogła na mnie liczyć.

 

-No co ty... -wycedziłam, zupełnie nie wiedząc jak odpowiedzieć na to wyznanie. Ketos jedynie uśmiechnął się smutno, unosząc głowę i spoglądając na mnie.

 

-Tsss... -parsknął, zupełnie jakby próbował tym zdusić w sobie jakieś silne emocje. Westchnął ciężko -Wierzę, że wszystko będzie dobrze... musi.

 

Wokół nadal panował mrok, a jedynym źródłem światła były intensywnie niebieskie kryształy, migające co chwilę swoim delikatnym blaskiem. Światło padało subtelnie na nasze pyski, a czas zdawał się na moment stanąć w miejscu.

 

 

C.D.N.