Dopiero po dłuższym czasie towarzyszenia drobnej wilczyczce i wszelkich próbach uspokojenia jej w końcu do mnie dotarło, że moja obecność stresuje ją tylko jeszcze bardziej. Pozostali przekonali mnie i Lavinię, że Shira po prostu potrzebuje zostać sama... Bolało mnie i długo nie mogłam pogodzić się z faktem, iż nie jestem w stanie jej pomóc, jednak musiałam w końcu przyznać, że mieli rację.
Nazywanie tych wilków ich imionami było trudniejsze, niż na to wyglądało. Nawet w myślach czułam się z tym nieswojo. Ciężko jest kogoś nazywać jakimś słowem, jeśli on sam nie traktuje go jako imię, a większość z nich z całą pewnością tak miała. Część nie mogła do nich po prostu przywyknąć, natomiast pozostali uznali, że nie mają zamiaru utożsamiać się z imieniem, co do którego nie mogą mieć nawet pewności. Póki co, nie ufali Wilkom Burzy nawet w tak bardzo drobnej kwestii.
A może nie takiej drobnej? W końcu każde imię nosi ze sobą jakieś znaczenie. Niektórzy wierzą nawet, że magię, która ma zadecydować o całej reszcie naszego życia. O tym, czy ktoś będzie szczęśliwy, czy nie, czy będzie dobry, czy zły, a nawet piękny czy brzydki. Sama w to nie wierzyłam. Wiedziałam, że imię nigdy nie będzie mogło sprawić by ktoś o dobrej duszy i czystym sercu wyrósł na kogoś pozbawionego empatii i zahamowań... Mimo to wierzyłam również że imiona bez wątpienia są czymś ważnym i szczególnym w jakiś duchowy sposób, nawet jeśli nie mają siły sprawczej.
"Alice, Alice, Alice, Alice" -powtarzałam sobie ciągle w głowie, próbując jakkolwiek rozpoznać to słowo. Naprawdę tak mam na imię? Jest całkiem ładne... chociaż dość proste i mało ciekawe. Może wolałabym mieć na imię Velvet albo Xena? A może Crystal, Yue lub Natt? Etria, Vesna i Conell też brzmią naprawdę oryginalnie... O! Albo jakieś imię związane z nocą lub księżycem?
Zastanawiałam się długo nad tym, kiedy nagle moje rozmyślenia przerwał jakiś hałas. Wychynęłam z głębi groty, chcąc zobaczyć, co takiego spowodowało ten drobny chaos w naszym "mieszkanku".
Do jaskini niespodziewanie wbiegł spory, granatowy basior o umięśnionej sylwetce. Jego spojrzenie było błękitne, mrożące krew w żyłach, a jednocześnie tak żywe i pełne emocji. Zupełnie jakby buchał z nich prawdziwy błękitny ogień.
Nie widziałam go nigdy wcześniej, chociaż w obecnej sytuacji nie dziwiło mnie to już ani trochę. Po prostu zastanawiałam się, dlaczego nie było go, gdy Alessa starała się wytłumaczyć nam sytuację, a teraz wpada tutaj taki rozemocjonowany. Wyglądało na to, że kogoś lub czegoś szukał, gdyż jego wzrok błądził po całej jaskini. Mimo wszystko ta kwestia pozostawała dla mnie zagadką, krócej niż mogłabym się tego spodziewać i bardzo szybko było mi dane się dowiedzieć, kogo poszukiwał nieznajomy.
Wbiegł do środka, omijając strażników. Ci o dziwo nawet go nie powstrzymywali, nawet jeśli basior ewidentnie wywołał poruszenie i zamęt w całym pomieszczeniu.
-Alice! Wróciłem najszybciej, jak tylko mogłem, gdy tylko Irni przekazała mi wiadomość o waszym omdleniu -wypowiedział dokładnie to samo słowo, którym wcześniej nazwał mnie Tarou... jak gdyby nigdy nic. Spanikowałam. Z mojej perspektywy ten wilk wyglądał jak totalny szaleniec i to nie dlatego że był mi zupełnie obcy i właśnie czule mnie objął... O dziwo nie czułam się źle z tego typu kontaktem fizycznym. Musiałam przyznać, że było wręcz przeciwnie. Odkryłam, że naprawdę lubię się przytulać, jednak... sęk w tym, że chwilę później posunął się o krok za daleko.
-C-co ty robisz?! -pisnęłam i próbowałam się wyrwać w momencie, gdy nieznajomy mnie pocałował! Poważnie się przestraszyłam z powodu tego, co właśnie się wydarzyło...-Nie znam cię! Puszczaj mnie! -krzyknęłam jakby poparzona jego dotykiem. Przerażało mnie, jak blisko mnie znajdował się ten basior.
-Alice... To przecież ja... -zrobił minę, jakby moja reakcja wyjątkowo bardzo go zraniła. Niczym nóż przebijający serce na wylot. Jednak ja w tamtej chwili nie zwróciłam na to uwagi. Byłam jedynie przytłoczona tymi wszystkimi obcymi rzeczami, które mnie otaczały, a przede wszystkim tym, co przed chwilą zrobił.
-To ja, Ketos. Jesteśmy razem, pamiętasz? -mówił, a w jego oczach pojawiała się coraz większa panika i niepokój. Z przerażeniem spoglądał na mnie, jakby dopiero teraz dotarły do niego pewne fakty -Kochanie... wiesz, kim jestem, tak? Znasz mnie od lat...
-Nie... co ty w ogóle mówisz...! -wysapałam z zaschniętym gardłem w momencie, w którym delikatnie położył łapę na moim ramieniu. Wciąż byłam w szoku po tym, co się przed chwilą stało. Sama nie wiedziałam, czy mam się czuć przerażona, czy oburzona z powodu tego skradzionego pocałunku.
Jednak nawet jeśli gdzieś w moim sercu pojawiło się oburzenie... to po prostu zniknęło w momencie, gdy patrzyłam na niego. Widziałam w jego oczach nic innego niż... prawdziwy ból. Co tutaj było grane... Czy on naprawdę w przeszłości był dla mnie kimś ważnym? Tego spojrzenia nie da się udawać.
Nie mogłam również ukryć przed samą sobą, że stojący przede mną samiec rzeczywiście był dla mnie fizycznie atrakcyjny... Jego duża postura, granatowe futro, grzywka i tatuaże. Ten fakt mógł w jakimś stopniu potwierdzać to, co mówił o tym, co nas łączyło. Jednak tak naprawdę w tamtej chwili to nie miało w tym wszystkim znaczenia. Nie znałam go, był dla mnie zupełnie obcy i nieważne co powiedział, nic tego nie zmieniało.
Wilk nagle złapał mnie dwoma przednimi łapami za policzki, zmuszając, bym na niego spojrzała. Nasze pyszczki były znowu bardzo blisko siebie.
-Wczoraj jeszcze rozmawialiśmy, pamiętasz? Zaprowadziłem cię w pewne miejsce i długo rozmawialiśmy... -mówił, bardziej z desperacji niż dla jakiegokolwiek sensu. Wyraźnie szukał w moich oczach jakiegokolwiek potwierdzenia. Niestety ja jedynie kiwałam przecząco głową...
-A-albo ten naszyjnik... wiesz skąd go masz, prawda? -złapał łapą srebrną błyskotkę zwisającą z mojej szyi. Zadawał jeszcze pełno pytań o różne rzeczy, a ja na żadną z nich nie znałam odpowiedzi. Przygnębiał mnie jego wyraz pyska i przerażało wszystko wokół. Zdawało mi się, że moje emocje właśnie się skumulowały i już długo nie wytrzymam. W moich oczach pojawiło się kilka łez. Bez konkretnej przyczyny... po prostu nie byłam w stanie unieść wszystkich tych emocji i napiętej atmosfery, pogłębiającej się z każdą kolejną próbą przywrócenia mi pamięci.
-Proszę... przestań pytać -wyjęczałam w końcu, czując, jak powoli się rozklejam.
Wtedy ponownie usłyszałam czyiś głos. W korytarzu stanął ten ogromny, czarny basior. Był jedną z pierwszych osób, które zobaczyłam po obudzeniu i nadal jego postura przerażała mnie tak samo bardzo. Dyskretnie podkuliłam pod siebie ogon, spoglądając na niego z nieufnością. Velgarth... chyba tak się wtedy przedstawił, prawda?
-Daj jej już spokój. W ten sposób niczego sobie nie przypomni -odrzekł szorstko, idąc w naszą stronę.
-Nie... nie możesz tego wiedzieć. Ona musi sobie coś przypomnieć... musi! -zaczął niebieskooki, w końcu mnie puszczając, ale rozmówca od razu mu przerwał.
-Domyślam się, jak się czujesz, jednak sam widzisz, że to nic nam nie daje -kontynuował swoim ochrypłym głosem, na co ten drugi ciężko westchnął. Wyglądało na to, że powoli się uspokajał, ja z resztą też. Stałam i wpatrywałam się w nich w milczeniu, oczekując dalszego biegu wydarzeń.
-A teraz chodź. Alessa chciała, żebyś jej pomógł -Velgarth obrócił się, od razu ruszając w stronę wyjścia z jaskini
-Po co? Żebym stał tam jak ten ostatni kołek? To ma wam jakkolwiek pomóc? -odrzekł już wyraźnie sfrustrowany granatowofutry.
-A myślisz, że wielka magia potężnej miłości czy jakieś inne przesłodzone pierdoły rozwiążą za ciebie cały problem? -mówił czarny w pełni sarkastycznym i prześmiewczym tonem, nadal nie odpowiadając na pytania rozmówcy -To tak nie działa.
-Nie mów tak -odburknął Ketos.
-Ale takie są realia w tej chwili -odpowiedział mu spokojnie -Może w innych przypadkach to działa, ale na pewno nie teraz.
-Kchh... W porządku -wysapał lekko poirytowany już granatowofutry -Zaraz przyjdę.
Velgarth wpatrywał się w niego jeszcze przez chwilę swoimi bursztynowymi oczami. Wyraźnie wyczuł, że jego rozmówca wypowiedział te słowa, bardziej na odczep, niż z rzeczywistą chęcią wykonania prośby. Dopiero po upłynięciu tej znaczącej chwili poszedł sobie, nie dodając nic więcej.
-Przepraszam Alice... -błękitne oczy wpatrywały się we mnie z żalem -Znajdę jakiś sposób, by ci wszystko przypomnieć, obiecuję.
Powiedział, po czym pognał czym prędzej w kierunku wyjścia, zostawiając mnie z całym tym mętlikiem w głowie.
C.D.N.