· 

Opowieść o żelaznej zasadzie [Część 2/2]

Tego ranka przebywałam wraz z pozostałymi łowcami tuż przy wejściu z obozu. Wilki beztrosko rozmawiały ze sobą nawzajem, wymieniając się ciekawostkami i anegdotkami z poprzedniego wieczoru. Zazwyczaj również należałam do tego grona, będąc jedną z najbardziej rozgadanych i energicznych wader. Jednak tym razem postanowiłam nieco odetchnąć i po prostu rozkoszować się upajającym zapachem, który roznosi się tylko na samym początku dnia. Uwielbiałam poranki, gdy cały świat powoli budził się do życia. Dla mnie każdy wschód słońca był niczym taka malutka wiosna, którą można oglądać codziennie tylko przez chwilę.

 

Planowaliśmy wyjść na poranne polowanie i tak jak zwykle czekaliśmy, aż wszyscy się zbiorą. W tym czasie minęło nas kilku strażników, wracających z nocnej warty, a później jeszcze kilku, którzy mieli ich zastąpić.

 

Nie wyglądało na to, by cokolwiek miało zmienić ten nudny dzień. Nawet, wtedy gdy ujrzałam Alessę, będącą na nogach już od dobrych kilku godzin. Zawsze była rannym ptaszkiem i każdy tutaj o tym wiedział. Tak jak zwykle podeszła do nas, chcąc skontrolować czy wszystko w porządku i czy czegoś nie potrzebujemy. To była część jej codziennej rutyny.

 

-Nie, myślę, że nie ma żadnych problemów -odrzekłam jej -Czekamy jeszcze tylko na Rakshę, który właśnie... -przerwałam, dostrzegając charakterystyczny, czerwony szal gdzieś w oddali -O! Właśnie idzie -pomachałam w kierunku starszego basiora, dając mu znak, w którą stronę ma się kierować.

 

-Tak naprawdę obawiam się, że będzie to dzień nieco bardziej monotonny od pozostałych -nagle dodałam, wciąż zwracając się do Alessy. Mimo to nadal obserwowałam jak starszy basior do nas dołącza, nie spuszczając z niego wzroku.

 

-Skąd to przeczucie? -spytała, a ja spojrzałam na nią. W tym samym czasie Raksha witał się z każdym, tłumacząc swoje spóźnienie.

-Tak po prostu -uśmiechnęłam się do alfy, gdy nagle naszą uwagę zwrócił zniecierpliwiony głos Mitchella.

-To co? Możemy już ruszać? -spytał, wstając z miejsca i zerkając na każdego po kolei.

-Myślę, że tak -odpowiedziałam pogodnie.

 

-Tak właściwie to ja mam jeszcze jedną sprawę. Przyszłam tu nie tylko z powodu rutynowej kontroli -wtrąciła Alessa.

-Och... Coś nie tak? -spytałam zaniepokojona.

-To nic strasznego! Przynajmniej tak mi się wydaje... -szybko rzekła, chyba próbując mnie uspokoić. Jednak swoim drugim zdaniem świadomie lub nie,uzyskała dokładnie odwrotny efekt.

-"Tak ci się wydaje"? -powtórzyłam po niej.

-Chciałabym dzisiaj lepiej zobaczyć, jak pracujesz Alice i cię trochę poobserwować -kolorowooka przechyliła delikatnie głowę.

-Och... Ale... Dlaczego akurat mnie? -spytałam prawdziwie zaskoczona, a na pysku mojej rozmówczyni wymalował się delikatny uśmieszek.

-Jesteś jedynym tropicielem w profesji. Słyszałam od wielu wilków, że masz w sobie potencjał. Instynkt i umiejętności prawdziwej łowczyni. Dzisiaj chciałabym to zobaczyć na własne oczy -uśmiechnęła się do mnie, a ja poczułam, jak się rumienię z zawstydzenia taką publiczną pochwałą.

-Naprawdę? -spytałam podekscytowana, zerkając na moich kolegów z pracy. Tylko oni mogli powiedzieć coś podobnego, skoro widzą mnie codziennie podczas polowania. Rozczuliła mnie ta myśl.

-Tak -odpowiedziała krótko -Dlatego chciałabym, by Alice dzisiaj wyjątkowo poszła ze mną -zwróciła się do pozostałych łowców, po czym ruszyła w swoją stronę, wykonując ogonem gest nakazujący mi podążać za nią. Tak właśnie uczyniłam.

-Powodzenia Alice! -Mitchell krzyknął za mną radośnie, na co ja odpowiedziałam mu uśmiechem.

 

Czułam, jak ekscytacja momentalnie wypełniła całe moje ciało. Zupełnie tak jak, wtedy gdy wykonywałam swoją pierwszą misję awansową w życiu. Cały ten proces nadal był nie mniej emocjonujący.

 

Wspólnie opuściłyśmy obozowisko, a ja zdołałam dogonić Alessę, tak aby iść tuż przy jej boku. Szłyśmy bezpośrednio na wschód, czyli w stronę Baśniowego Lasu. Od razu się domyśliłam, że to właśnie tam zmierzamy. Tym lepiej, miałyśmy bardzo blisko, gdyż te tereny dosłownie graniczyły z naszym obozem. W czasie gdy tak sobie spacerowałyśmy, Alis w końcu zabrała głos.

 

-Przemyślałam twoją ostatnią prośbę Alice -rzekła, przerywając ciszę.

-Naprawdę? -spytałam, z ekscytacją merdając ogonkiem.

-Tak. Uważam, że jesteś już gotowa, by przystąpić do jednej z ostatnich misji awansowych w twoim życiu -wyjaśniła -Później będzie to tylko prosta droga do zostania wodzem, a co za tym idzie, dowódcą jednej z profesji głównych.

-Wiem o tym -rzekłam spokojnie, starając się dotrzymać jej kroku.

-To bardzo duża odpowiedzialność i będzie czekało na ciebie dużo pracy. Musisz się poprawić fizycznie, szczególnie twoją wytrzymałość -ciągnęła dalej, aż w końcu się zatrzymała i stanęła przede mną -Wierzę, że sobie poradzisz, jednak na razie, chciałabym zobaczyć, jak dobrym jesteś łowcą. Przewodniczący powinni być bardzo doświadczeni i znać sztukę łowiectwa, wraz ze wszystkimi zaawansowanymi technikami.

 

Alessa mówiła dalej, gdy nagle rozejrzała się wokół -Chodź za mną -rzekła, po czym zaczęła węszyć. Zdziwiło mnie to, gdyż myślałam, że sama będę musiała wytropić zwierzynę.

 

Chciałam się jej o to spytać, jednak uznałam, że alfa wie, co robi. W sumie moje aktualne stanowisko nazywa się "tropiciel". Alessa pewnie wiedziała, że odnajdywanie zdobyczy opanowałam już do perfekcji i nie chciała marnować na to czasu. Z pewnością miała zamiar zobaczyć, jak radzę sobie w trakcie najtrudniejszej części zadania.

 

Wyczułam zapach dzika. Byłam pewna, że Alessa również. Zdawał się bardzo wyraźny i z każdą chwilą hipnotyzował mnie coraz bardziej. Pachniało naprawdę smakowicie. Jednak w tym wszystkim niepokoiła mnie jedna rzecz. Dodatkowa woń.

 

Już dawno zdążyłam się zorientować, że mój nos jest ponadprzeciętnie wrażliwy. Żaden z moich pozostałych zmysłów nigdy nie wyróżniał się jakoś szczególnie, poza tym jednym. Potrafiłam zawsze zarejestrować nieskończenie wiele zapachów i często zwracałam na nie uwagę. Byłam w stanie za ich pomocą nawet określić płeć tropionej przeze mnie zwierzyny. Tak było i tym razem.

 

Zakradłyśmy się, skryte za licznymi gałęziami ostrokrzewu. Na małą polankę, spomiędzy drzew wyszła dorodna samica dzika. Ryła ryjkiem w ziemi, wąchając i poszukując jedzenia. Zdawała się idealną ofiarą.

Jednak dobrze wiedziałam, co wcześniej wyczułam. Mleko.

 

Samicy towarzyszyła intensywna woń mleka oraz czegoś jeszcze co ciężko mi było opisać. Był to zapach bardzo charakterystyczny i niestety nie byłam w stanie stwierdzić, skąd konkretnie pochodził. Jedno było pewne, była to woń nie tak dawno narodzonych młodych. Określiłabym ją jako "ciepłą", "duszną" wręcz.

Dlatego nie zdziwiłam się ani trochę, gdy zaraz za samicą z pobliskich krzewów wybiegło pięć małych warchlaczków. Były prawdziwie urocze. Takie małe i jaśniutkie.

 

-Tak myślałam, że pojawią się też maluchy -uśmiechnęłam się, dumna z siebie, że udało mi się to przewidzieć. Nie pomyślałam nawet, że to ta mała rodzinka może być celem mojej misji...

 

-Jeden z nich wydaje się chory... -stwierdziła nagle Alessa.

-Który? -spytałam przejęta, wychylając się nieco bardziej zza krzewów.

-Ten, mały z plamką na głowie. Widzisz go? O tam -Alessa wskazała na malutką istotkę, kuśtykającą bardzo blisko matki. Rzeczywiście, coś było z nim nie tak... Nie poruszał się tak jak pozostałe młode, w dodatku zdawał się dużo mniej energiczny. Jego malutkie oczka były cały czas przymrużone, a oddech nieco szybszy. Poczułam, jak żal ściska moje serce na ten widok...

-Biedne maleństwo... -wyszeptałam.

-Fakt -odrzekła krótko -ale musisz przyznać, że samica jest dosyć spora. Wraz z młodymi, powinna wystarczyć, przynajmniej na dzisiaj -rzekła niespodziewanie Alessa z pełnym przekonaniem.

-Och... Jesteś pewna Alesso? -spytałam nieśmiało -To samica z młodymi.

-Widzę przecież -kremowofutra uśmiechnęła się do mnie rozbawiona -Właśnie dlatego nie będą trudnym celem. Powinnaś być szczęśliwa.

 

Spojrzałam na nią bez przekonania. Zależało mi na tym awansie naprawdę bardzo, ale już wtedy wiedziałam, że nie będę mogła spełnić prośby wilczycy. Westchnęłam sama do siebie. Wygląda na to, że będę musiała jej to wyjaśnić i poprosić o nieco inny egzamin.

 

-Hm? Denerwujesz się? -zerknęła na mnie, widząc moją nietęgą minę -Nie masz powodu! Wierzę, że upolujesz je bez najmniejszego problemu. Ta misja to tylko czysta formalność.

-Ja... Tu nie o to chodzi -rzekłam, drążąc łapą w ziemi.

-A więc o co? -spytała z zaciekawieniem.

 

-Zasady łowców zawsze głosiły, że nie powinno się zabijać matek z młodymi -rzekłam już bardziej pewna siebie -W ten sposób skazujemy je na śmierć... Całej rodziny również nie można zabijać, nie tylko dlatego, że powinnyśmy pozwolić im się rozmnożyć, abyśmy sami w przyszłości mieli na terenach więcej zwierzyny, ale również dlatego, że to po prostu niemoralnie... Przynajmniej ja tak uważam. Uważam, że powinny mieć szansę, by żyć, przeżyć swoje i dorosnąć -wyznałam, czekając na reakcję wilczycy.

 

Alessa zamilkła, jakby oczekując, że powiem coś jeszcze. Zapadła niezręczna cisza, aż w końcu to z siebie wydusiłam.

 

-Dlatego chciałabym się prosić o zmianę celu misji -zacisnęłam oczy, czekając na odpowiedź -Nie mogę zabić tej rodziny...

-Alice, łowiectwo to twoja praca, a ty mi mówisz, że "nie możesz" -odpowiedziała mi alfa, jeszcze bardziej surowo niż mogłabym się tego po niej spodziewać. Słyszałam w jej głosie zawód...

-Przepraszam, ale nie mogę zmienić tej decyzji -rzekłam pewna swego, nawet jeśli miałoby to oznaczać rezygnację z wymarzonego stanowiska -Myślę, że każdy wilk powinien znać te zasady i ich przestrzegać...

-To miał być twój egzamin... nie będę mogła przyznać ci awansu, jeśli do niego nawet nie przystąpisz. A zmiana celu misji niestety nie jest możliwa. Nie byłoby to w porządku w stosunku do innych, gdybym chodziła w tym temacie na różne ustępstwa.

-W takim razie przykro mi, że cię tutaj fatygowałam... ale muszę w takim wypadku zrezygnować z nowego stanowiska.

 

Przeciwstawienie się swojej przełożonej było nie lada trudne. Jednak miałam swoje zasady i miałam zamiar się ich trzymać. To, że Alessa była boginią, alfą i moją przyjaciółką w jednym, nic nie zmieniało... Zawsze starałam się być po stronie dobra i nic nie mogło tego zmienić.

 

Alessa nic więcej nie odpowiedziała, jedynie w milczeniu i z obojętnym wyrazem pyska wysunęła swoją głowę ponad liście ostrokrzewu, za którymi byłyśmy schowane. Bacznie przyglądała się rodzince dzików, a ja zastanawiałam się, o czym w tej chwili myśli.

 

-Ten chory i tak długo nie pożyje... Zjadając go, tylko przyspieszyłabyś nieuniknione -nadal ciągnęła swoje. Jednak ja dobrze wiedziałam, że tak naprawdę nie mogła tego wiedzieć... Nikt nie mógł tego wiedzieć. Nie nam było dane oceniać czy ten maluch na pewno przeżyje, czy nie.

- Nie... zostawmy to Florze i matce naturze -mówiłam, licząc, że w końcu ją przekonam.

 

Ponownie zapadła trwająca dla mnie wieczność cisza.

 

-A jeśli to mógłby być jedyny posiłek watahy od wielu tygodni... pozwoliłabyś wilkom zginąć z głodu z powodu tych zasad? -spytała w zamyśleniu. Na jej pysku wymalowała się melancholia zmieszana ze zmartwieniem.

-Alesso, oczywiście, że nie... Dobrze wiesz, że nigdy nie pozwoliłabym, by ktokolwiek z naszych wilków umarł z głodu, ale póki co zwierzyny na terytoriach nam nie brakuje -odpowiedziałam jej. Mój głos był wyraźnie zatroskany -Panuje urodzaj i nikt w watasze nie chodzi głodny... Dlatego w tej sytuacji nadal będę trwać przy swoim. Właśnie tego mnie uczono... -rzekłam, spoglądając na nią znacząco.

 

-Dobrze cię uczono -po chwili ciszy odpowiedziała w końcu, uśmiechając się pod nosem -Zawsze byłaś wilczycą mocno trzymającą się swojego kodeksu moralnego.

-Och... naprawdę tak uważasz? -spytałam, przyprawiona o niemałe zdziwienie. Samica przytaknęła mi w milczeniu. Jej nastawienie zmieniło się tak nagle, że prawie się przestraszyłam.

 

-Właśnie na tym polega bycie łowcą, ale i również wojownikiem. Musisz mieć pewne zasady, znać je i ich przestrzegać, nawet jeśli ktoś, kto jest dla ciebie ważny, każe ci postępować inaczej -wyjaśniła -Trzeba również umieć przy nich trwać, nawet jeśli ta ścieżka oznacza więcej pracy, jak na przykład poszukiwanie nowej, trudniejszej do złapania zdobyczy -skierowała swój wzrok na rodzinę dzików, która spokojnie pasła się na polance -Cieszy mnie również, że mimo wszystko nie pozwoliłabyś naszym wilkom głodować.

 

Zamurowało mnie... Do tej pory z wypowiedzi Alessy wynikało, że nie do końca podzielała mój pogląd na świat, a teraz wyskoczyła z czymś takim.

Czy ona... przez ten cały czas tylko grała? Dopiero teraz to do mnie dotarło.

 

-Wraz z przejęciem stanowiska przewodniczącego, do twoich obowiązków dojdzie szkolenie młodych adeptów. Musiałam mieć pewność, że znasz podstawowe zasady i będziesz przekazywać im tylko najlepsze wartości.

-Czy... czy to oznacza, że jednak...? -zaczęłam, nie mogąc nic więcej z siebie wydusić. Byłam zbyt zaskoczona i szczęśliwa jednocześnie. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.

-Tak, od dzisiaj oficjalnie jesteś przewodniczącą -ogłosiła -Gratuluję

-Ja... naprawdę nie wiem co powiedzieć -rzekłam. Nie miałam pojęcia, że ów egzamin będzie polegał na czymś więcej niż tylko umiejętności praktyczne.

-Nie każda sytuacja wymaga powiedzenia czegokolwiek -zaśmiała się pod nosem, znając moją wygadaną naturę. Chwilę później po prostu wstała i ruszyła przed siebie, jeszcze raz ogonem dając mi wyraźnie do zrozumienia, iż chce, abym podążyła za nią.

-Tylko następnym razem -zaczęła nagle -Nie przepraszaj nigdy nikogo, za trzymanie się swoich żelaznych zasad -rzekła tajemniczo, a ja wsłuchiwałam się w jej słowa z iskierkami w oczach.

 

*  *  *

 

-Jakiś czas później widziałam w lesie tego samego dzika, który wcześniej wydawał się chory. Poznałam go po plamce na głowie -zakończyłam swoją historię, uśmiechając się -Był zdrowy i co więcej, miał już swoje własne potomstwo.

-Naprawdę?! -spytała Leilani, a w jej oczach rozbłysnęły prawdziwe iskry.

-Naprawdę -odparłam jej spokojnie.

 

KONIEC