· 

Góra dusz z lodu [Śnieżne grzbiety]

Nasari, będąc w bibliotece, uważnie poszukiwała pewnej książki. Korzystała z niej już wcześniej i zawsze była w tym samym miejscu. Tym razem jednak było inaczej.

- Mam cię!- pomyślała zadowolona, widząc swoją zgubę.

 

Niestety, wyciągając książkę z półki, inne książki i papiery poleciały za nią. Rozległy się dwa głośne huki i trzy bardziej przytłumione. Wilczyca nawet nie zdążyła tego zauważyć, bo nagle jeden z papierów zwiniętych w rulon rąbnął ją prosto w głowę. To nieco ją rozzłościło. Już wcześniej była poirytowana, ale teraz jej humor się pogorszył. Kopnęła z całej siły papierowy rulon i zaczęła z powrotem układać książki na półce. Później wzięła rulon, a ten nagle się rozwinął. Jej oczom ukazała się mapa. To nawet ją zainteresowało. Udało jej się na mapie rozpoznać tereny Mroźnych lasów. Przez nie prowadziła droga na szczyt pasma górskiego, które nazwane zostało Śnieżnymi Grzbietami.

- Śnieżne Grzbiety?- po cichu przeczytała napis.

 

Nigdy nie słyszała o takim miejscu. Mapa wyglądała na dość starą i dziwił trochę fakt, że nikt jej wcześniej nie znalazł. Nigdy też nie wspięła się na sam szczyt którejkolwiek z gór koło Mroźnych lasów, co tylko spotęgowało jej ciekawość. Na mapie widniały dwie drogi do tego miejsca- jedna bardziej na prawo i druga, nieco okrężna. Ta pierwsza wyglądała na krótszą i trochę bezpieczniejszą, więc ostatecznie na nią padł wybór. Nasari zamierzała za wszelką cenę znaleźć to miejsce.

Niesiona przez wiatr dotarła do lasu, a następnie stanęła u stóp góry, na którą miała się wspinać. Ale przecież po co się wspinać, skoro ma się skrzydła, prawda? Tak, tego dnia Nasari nie miała ochoty na dłuższy wysiłek fizyczny. Ogólnie była w kiepskim nastroju i raczej nie miała ochoty na dłuższe rozmowy z kimkolwiek, nie licząc Leilani. Im wyżej leciała, tym robiło się chłodniej. Czuła się dziwnie wiedząc, że jest lato, a ona odczuwa lodowate zimno typowe dla zimy. Wylądowała na grubej warstwie puchatego śniegu. Nie spodziewała się, że nawet w lato mogło go tam tyle być. Musiała jeszcze trochę podejść do góry pieszo, gdyż silny wiatr uniemożliwił jej lot na sam szczyt. Była to ścieżka dobrze ukryta w bardzo niskim wąwozie, a droga prowadziła do góry. Było to łatwiejsze niż lot, gdyż była otoczona po bokach skałami, które chroniły ją przed wiatrem.

 

W końcu dotarła na szczyt, a co ujrzała? Teren był delikatnie górzysty, przykryty białą, śnieżną szatą, jednak była to po prostu biała, lodowata pustka. Pogoda dodatkowo ograniczała pole widzenia. W powietrzu wisiała mgła, nie jakoś bardzo gęsta ale jednak, a z nieba delikatnie pruszyły się małe śnieżynki.

 

Tak też Nasari brnęła przez śnieg, rozglądając się po okolicy. W białym puchu dostrzegła ledwie widoczną ścieżkę, prowadzącą w głąb pasma górskiego. Z braku lepszej opcji zaczęła iść drogą do tego przeznaczoną. No i co tu dużo mówić, szczyt jak każdy. A przynajmniej tak jej się wydawało...

Nagle usłyszała dziwny, jakby szczenięcy śpiew.

 

- Raz, dwa- Rosie już cię ma...- mówił głosik- trzy, cztery- szuka już siekiery...

Na te słowa Nasari nieco przyspieszyła kroku, dalej szukając tajemniczego szczeniaka recytującego tę mało wesołą wyliczankę. Wszędzie jednak była tylko biała pustka.

- Pięć, sześć...- powiedział nagle jakby spokojniej i z lekkim śmiechem, aby w końcu finalnie zawołać- NIE DAJ JEJ SIĘ ZWIEŚĆ!

 

W tamtym momencie przed czarnofutrą pojawił się szczeniak. Tylko, że nie taki zwykły. Półprzeźroczysty, z dużą raną na głowie i kilkoma mniejszymi na ciele. Nasari przerażona z krzykiem odskoczyła od nieznanego szczeniaka.

- Co to jest?!- wrzasnęła, odsuwając się coraz bardziej.

 

Ten zaśmiał się szczerze i zaczął lewitować. Wilczyca nie wiedziała, czy powinna ochrzanić młodego wilka, czy może jednak uciec. Zanim jednak podjęła decyzję obok szczeniaka pojawił się wyraźnie niezadowolony drugi duch.

 

- Co ja ci mówiłem o straszeniu innych?- spytał gniewnie szczeniaka.

- Ż-żeby nie robić?- odparła niepewnie młoda waderka.

Dorosły duch westchnął ciężko i jakby dopiero wtedy zobaczył stojącą obok Nasari.

- Pani wybaczy mojej córce, ale często mamy z nią problemy- zwrócił się skruszony do czarnofutrej.

- N-nic się nie stało- odparła dalej trochę przestraszona- J-jesteś... martwy?

- Cóż, jak widać... Ah, no tak! Miałem się przedstawić!- tutaj chrząknął i wykonał delikatny ukłon- Mam na imię Collin, a ta mała, lewitująca kulka sierści, to moja córka, Rosie.

 

Rosie podleciała bliżej Nasari i uśmiechnęła się. Było w jej wyrazie pyszczka coś niepokojącego ale i zarazem uroczego. Różowooka postanowiła, że i ona się przedstawi.

- Jestem Nasari, miło mi- powiedziała jednym tchem.

Collin uśmiechnął się tylko i zapadła dość niezręczna cisza. Nasari wówczas nurtowało wiele pytań, lecz nie wiedziała czy powinna je zadawać wilkowi, którego dopiero co poznała. Ostatecznie jednak przełamała się i zapytała:

- Ummm... A mogę wiedzieć co to za miejsce? I co się z wami stało?

- Chcesz wiedzieć jak zginęliśmy tak?- spytał Collin, a widząc kiwającą głową Nasari postanowił opowiedzieć swoją historię- Widzisz... tereny, na których znajdujemy się obecnie zamieszkane były niegdyś przez pewną watahę. Nie była jakaś niewiadomo jak wielka, ale bardzo dobrze zorganizowana i stabilna. Wilki z tych strony miały futro grubsze niż u niedźwiedzi, a lodowate zimno nie było im straszne. Ja byłem jednym z takich wilków. Byłem strategiem oraz dobrym znajomym alfy, a moja partnerka, Aurora, była łowcą. Na 6 miesięcy przed moją śmiercią wydała na świat naszą córeczkę, Rosie. No i w sumie wszystko było w porządku, przynajmniej do pewnego momentu...

 

- A co się potem stało?- spytała Nasari.

Collin wyraźnie się zawahał. Rosie wylądowała na ziemi i wtuliła się w futro swego ojca. Ten głaskał ją po głowie i powiedział:

- Cóż... Z czasem klimat na terenach Śnieżnych grzbietów stał się jeszcze bardziej surowy. Zwierzyny było coraz mniej i zaczął się masowy głód. Dodatkowo na nasze tereny spadła lawina, która zabiła 10 wilków w tym Rosie oraz Aurorę. Zostałem wtedy sam. Wszyscy powoli zaczęli wymierać z głodu lub z powodu ciężkich obrażeń po starciu z lawiną i w końcu ja do nich dołączyłem...

Nasari wysłuchała uważnie przykrej historii niczemu winnych wilków. Było jej bardzo szkoda Collina, jego rodziny i całej watahy.

 

- Zaraz ale skoro wy jesteście tutaj, to reszta watahy chyba też tu powinna być, prawda?- zapytała.

- A... No tak- powiedział nieco zakłopotany ale też bardziej ożwiony, i krzyknął- Ej! Wyjdźcie no do nas! Mamy gościa!

W jednej chwili w okolicy zaczęły pojawiać nowe sylwetki duchów. Nasari czuła, jak powoli przybywa patrzących na nią, łagodnych spojrzeń. Czuła się dziwnie wiedząc, że nagle znalazła się w centrum uwagi. Widziała jak jedni byli ranni, a inni wychudzeni do tego stopnia, że widać było ich kości żeber. Ten widok był smutny, lecz z ich zachowania i wyrazu ich twarzy wyczytała, że teraz są szczęśliwi. Nagle koło Collina pojawił się duch młodej, pięknej wadery. Nieznajoma podeszła do basiora i wtuliła się w niego.

 

- Czyli to jest pewnie Aurora- pomyślała Nasari, dostrzegając spore podobieństwo między wilczycą i Rosie.

- Więc wszyscy umarli? Nikt nie przeżył?- spytała różowooka z lekkim niedowierzaniem.

Widać było, że ten temat obudził w nich sprzeczne uczucia. Jedni patrzyli się na nią z zakłopotaniem, drudzy odwracali wzrok, a jeszcze inni bardzo się zdenerwowali. Pierwszy odezwał się Collin:

- No niezupełnie... Uciekł nasz samiec beta, Dexter.

- Tchórz!- krzyknęła jedna wadera.

- Przymknij się!- uciszyła ją druga.

Wybuchła głośna awantura, którą w końcu uciszył inny wilk, jak się później okazało, samiec alfa imieniem Kenzo.

- Jak widzisz jego zniknięcie wzbudza różne emocje- zwrócił się przywódca do Nasari- Dexter uciekł, gdy zobaczył, że inne wilki umierają w męczarniach. Teorie o jego dalszym losie są różne. Jedni uważają, że ostatecznie i tak zginął, inni, że uciekł i zaczął nowe życie. Osobiście jednak mam do niego żal, że nie został i nie starał się pomóc swoim...

- E tam- skomentowała Rosie- Przecież i tak by zginął, tak jak my. Przynajmniej mógł doświadczyć innych cierpień przed śmiercią, albo dopiero ich doświadczy. A my mamy już spokój z problemami typowych śmiertelników.

- Nie chcę nikogo urazić, ale czy z nią na pewno jest wszystko w porządku?- szepnęła Nasari do Collina.

- Uhhh, widzisz... zginęła od uderzenia kamieniem w głowę, i tak jakoś wyszło, że coś się jej w tym małym, szczenięcym móżdżku poprzewracało, i z uroczego, spokojnego szczeniaczka zrobiła mi się mała sadystka- odparł zakłopotany.

 

Nasari nieco ulżyło, gdy dowiedziała się, że duchy nie mają złych zamiarów wobec niej, dlatego też przystąpiła do zadawania innych pytań. Dowiedziała się w sumie nawet ciekawych rzeczy. Między innymi o tradycjach dawnej watahy. Była bardzo religijna, tak więc częste modlitwy do bogów były codziennością. Dawniej na ich terenach powstało kilka pięknych świątyń i ołtarzy, lecz te zniknęły z powierzchni ziemi w dniu, w którym wilczy klan nawiedziła Lawina. O słodka ironio, było to akurat w dzień święta Bogini życia. Dodatkowo okazało się, że Aurora jest niemową od urodzenia. Sama Nasari także opowiedziała co nie co o sobie oraz o watasze Wilków Burzy. W końcu jeżeli oni obdarzyli ją zaufaniem to i ona chyba także powinna.

 

Spędziła trochę czasu z małą Rosie, Collinem i resztą watahy. Cały czas jednak spoglądała na Aurorę. Wadera wydawała jej się dość tajemniczą istotką. Fakt, była uśmiechnięta i przyjaźnie nastawiona do innych, lecz mimo to w jej towarzystwie dało się wyczuć pewną tajemniczą aurę.

 

Dzień spędziła na rozmowach z innymi duchami, spacerach po górach oraz zabawach z Rosie, która, mimo nieco sadystycznej natury, okazała się być całkiem miłą i rozsądną wilczycą. Jednak czas powrotu zbliżał się nieubłaganie. Nasari powoli zdawała sobie z tego sprawę i szykowała się do opuszczenia Śnieżnych grzbietów. W pewnym momencie jednak zauważyła niedaleko Aurorę. Wadera ewidentnie dawała jej znak, aby po cichu udała się za nią. Postanowiła właśnie to uczynić. Prowadziła ją na początku normalnie przez ścieżkę, lecz po chwili zobaczyła z trasy kierując się w stronę wysokiego pagórka przykrytego grubą warstwą białego puchu. Dopiero gdy podeszły bliżej Nasari zauważyła wydrążoną w kamieniu jaskinię. Wyglądała inaczej niż można by się spodziewać. Nie była ciemna ani przerażająca, tylko emanowała delikatne, błękitne światło. Wejście do niej było dość strome i pokryte śniegiem. Pierwsza poszła oczywiście Aurora, lecz Nasari bardzo się wahała. Wiedząc jednak, że wilczyca czeka na nią na dole przełamała się i zaczęła powolutku schodzić, brodząc w śnieżnobiałym, zimnym puchu. Starała się utrzymać równowagę, lecz ostatecznie nie udało jej się to. Sturlała się w dół i wylądowała pyskiem w śniegu. Podniosła się i zobaczyła zmartwiony wzrok towarzyszki.

- N-nic mi nie jest- odparła, otrzepując futro ze śniegu.

 

Aurora uśmiechnęła się i skierowała swój wzrok w przeciwnym kierunku do wejścia. Nasari również tak zrobiła. To co ujrzała było czymś zdecydowanie nietypowym, ale też pięknym. Był to błękitny ołtarz wykuty w lodzie z wyrytymi runami, wilczymi łapami oraz innymi tajemniczymi symbolami, które świeciły jasnym światłem. Na gładkiej, lodowej powierzchni ołtarza dostrzegła małą, okrągłą buteleczkę zatkaną korkiem. W środku znajdował się dziwny płyn. Podobny do wody ale jakby nieco inny. Podeszła bliżej, aby się mu przyjrzeć.

 

- Co to jest?- spytała, zerkając na Aurorę.

Ta podeszła do jednego z lodowych sopli i oparła na nim łapę. Nasari trochę czasu zajęło, aby zorientować się o co chodzi.

- Woda z tych kryształów?- próbowała zgadnąć.

Aurora pokiwała głową, a Nasari jeszcze raz spojrzała na butelkę. Wszystko fajnie, tylko jakie ten kryształ ma właściwości? Jej osobiście przypominał swego rodzaju leczniczy płyn, lecz stwierdziła, że zapyta potem Collina. Aurora tymczasem, widząc, że Nasari dalej nie wie po co ta jej to pokazała, nieco poirytowana wzięła butekeczkę i położyła jej tuż pod łapami czarnofutrej.

- To... dla mnie?- zapytała zaskoczona.

Aurora znów pokiwała twierdząco głową.

- Dziękuję- odparła Nasari i uśmiechnęła się przyjaźnie.

Wilczyca odwzajemniła uśmiech po czym dała jej znak, że pora wracać do reszty duchów. Nasari wzięła butelkę i razem wyszły z jaskini. Wróciły tą samą drogą co wcześniej. Zanim jednak dotarły do grupki wilków zaskoczyła je Rosie.

 

- Tu jesteś!- krzyknęła pojawiając się nagle tuż przed Nasari- Wszyscy was szukają! A ja sobie zaczęłam snuć teorie, że postanowiłaś do nas dołączyć- dodała zawiedziona, patrząc na czarnofutrą.

Aurora spojrzała na swoją córkę gniewnie, dając jej znak, że powiedziała coś nieodpowiedniego. Nasari jedynie wymusiła zakłopotany uśmiech i całą trójką udały się na miejsce wcześniejszego spotkania. Tam przywitał ich zestresowany Collin.

- Dzięki bogom, nic wam nie jest!- powiedział na widok wilczyc- Tak nagle zniknęłyście bez słowa!

- Spokojnie- odparła Nasari, odkładając butelkę na ziemię- Aurora tylko chciała mi coś pokazać.

- O! Woda z błękitnego lodowca góry- Collin wyraźnie się zainteresował.

- A mogę wiedzieć do czego ona służy?

- Cóż, może stanowić bazę pod niektóre mikstury, ale my zwykle używaliśmy jej do leczenia ran. Sprawdzi się zarówno przy zwykłych zadrapaniach, jak i poważniejszych skaleczeń.

- Właściwie dlaczego dałaś akurat mi ten płyn?- zwróciła się Nasari do Aurory.

Wilczyca z wiadomych powodów nie odpowiedziała ale przyczynę znał jej partner.

- Widzisz...- zaczął tłumaczyć- Aurora zawsze podróżnym wilkom dawała jakąś użyteczną pamiątkę, aby nie zapomnieli o Śnieżnych grzbietach oraz gościnie tutejszych wilków. Jakiś talizman czy miksturę przygotowaną przez miejscowych medyków. Tylko, że po śmierci watahy wszyscy zapomnieli o istnieniu tego miejsca, więc nie miała już komu ich dawać. Wygląda na to, że po prostu dalej chce kontynuować ten zwyczaj- dodał ze śmiechem, spoglądając na swoją partnerkę.

Aurora spokojnie uśmiechnęła się do Collina, a po chwili z takim samym uśmiechem zwróciła się do Nasari, jakby potwierdzając jego słowa.

 

- Muszę już iść...- powiedziała czarnofutra spoglądając na niebo, które o tej porze przybrało pomarańczowo-różowy kolor.

Nasari widziała jak pyski duchów powoli przybierają smutny wyraz, ale też z drugiej strony rozumiały to. W końcu wilczyca była śmiertelniczką i mimo swojeo grubego futra szanse na to, że przeżyje przynajmniej jedną noc były znikome. Wszyscy zaczęli się z nią żegnać, aż Nasari wzleciała w powietrze, trzymając buteleczkę z leczniczym płynem. Na koniec odwróciła się jeszcze w stronę duchów.

- Odwiedź nas jeszcze kiedyś!- krzyknął Collin.

- Następnym razem pobawimy się w chowanego!- dodała jeszcze Rosie.

- Na pewno wpadnę!- zawołała Nasari i pomachała im na pożegnanie.

Lecąc z powrotem myślała o całej sytuacji watahy, ale przede wszystkim, o Dexterze. Była ciekawa co się z nim obecnie dzieje i czy wogóle jeszcze żyje. Nagle jednak zatrzymała się i zawisła w powietrzu. Miała nieodparte wrażenie, że o czymś zapomniała.

- Leilani!- krzyknęła na cały głos.

I z prędkością światła poleciała dalej do jaskini, gdzie obiecała wcześniej opowiedzieć swojej córce bajkę.

KONIEC