Podeszłam do legowisk, uważnie przeczesując je wzrokiem. Niektóre składały się z miękkiego mchu i gęstych paproci ułożonych w puszyste gniazdka. Przeróżne odcienie zieleni, jaskrawe i ciemne, mieszały się ze sobą, tworzyły zjawiskową kompozycję. Nie wszystkie posłania składały się jednak z pachnących, puszystych roślin: za niektóre służyły rudawe skóry saren lub brązowe futra niedźwiedzi. Od ostatniej zarazy, która podczas mroźnej zimy bezlitośnie zaatakowała członków Watahy Wilków Burzy, legowiska leżały puste i wraz z każdym dniem kurzyły się coraz bardziej. Mijające miesiące sprawiały, że zaczynały wyglądać niechlujnie i nieporządnie; odpychały swoim wyglądem i osobliwym fetorem przywodzącym na myśl schorowane stworzenia, wyczerpane niekończącą się walką z niszczycielskim wirusem. Po grzbiecie przebiegł mi lodowaty dreszcz. Przerażające wydarzenia na krótką chwilę ponownie odżyły w mojej głowie.
Pokręciwszy pyskiem, chcąc pozbyć się nieprzyjemnych wspomnień, spróbowałam przywrócić myśli na odpowiednie tory. Z uwagą spojrzałam na legowiska rozłożone tuż u moich łap. Z pewnym zaskoczeniem spostrzegłam na paru z nich lśniące w bladym świetle słońca tuziny białych pyłków i fragmentów roślin. Dojrzałam drobne korzonki, rozgniecione, poczerniałe jagody, malutkie nasionka dmuchawców... suche liście i drobne włoski nieznanego pochodzenia doskonale świadczyły o moim braku zainteresowania stanem łóż.
,,Cieszę się, że w ostatnich dniach nikt nie musiał na nich spoczywać" — przemknęło mi przez głowę, gdy na ramionach poczułam ciężar wstydu i poczucia winy. W jednej chwili poczułam się niewygodnie we własnym futrze, zupełnie jakby oblazły je z każdej ze stron natrętne mrówki. — ,,Nigdy nie wybaczyłabym sobie, gdybym musiała kogoś umieścić na tak zaniedbanych posłaniach...".
Starając się wyprzeć wzbierające w klatce piersiowej nieprzyjemne uczucia, podeszłam do posłań i nabrawszy tchu, zabrałam się do pracy. Doskonale zdawałam sobie z obowiązku spoczywającego na moich barkach.
Posłania składające się z puszystych roślin i miękkich liści przesunęłam na kupkę uschniętych i nieprzydatnych już ziół. Las skąpany w cieple bursztynowego słońca od dawna zaczynał obfitować w kuszące swoją puszystością i słodkawą wonią rośliny, których aż szkoda byłoby nie wykorzystać. Było z czego wybierać: już samo spojrzenie na liczne mchy, porosty, liście, trawy dawało tajemnicze poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Po skończonych porządkach w Jaskini Uzdrowiciela, gdy będę wyrzucać resztki ziół i innych odpadków, od razu będę mogła się udać wraz z Sunshine'em do najbliższego lasu, by nazbierać nowego mchu i paproci. Już sama myśl o tym sprawiała, że w mojej duszy powoli zaczynało kwitnąć malutkie szczęście.
,,Może przy okazji sprawdzę pamięć Sunshine'a?" — w głowie zaświtał mi śmiały pomysł. — ,,To będzie dobry moment, by sprawdzić jego wiedzę na temat ziół" — przymknęłam oczy; w moim umyśle na krótką chwilę ukazał się szczupły pysk zielarza. Jego szare futro poruszało się w rytmie delikatnie szemrzącego wietrzyku, niebieskie pasma włosów zasłaniały lśniące, błękitne ślepia pełne spokoju i opanowania. To właśnie Sunshine był jednym z nielicznych wilków, które podjęły się skomplikowanej, trudnej nauki tajemnic medycyny. Tuż u jego boku, lecz będąc jednocześnie wyżej w hierarchii, znajdowała się Lavinia. Brązowo–beżowa wilczyca o niezwykłych, hipnotyzujących ślepiach miała doskonałe predyspozycje do zostania doskonałą uzdrowicielką. Jej moce, wrodzona empatia i bezproblemowe obcowanie z wilkami wiele o niej świadczyły, tak samo jak jej chęć do nauki i pomagania wilkom w potrzebie. Duma mnie rozpierała, że mam zaszczyt współpracować z tak wspaniałymi osobami, z Lavinią i Sunshine'em.
Z trudem wyrwawszy się własnym rozmyśleniom, ponownie skupiłam się na pracy. Legowiska składające się ze zwierzęcych skór wywlokłam na dwór i zaczęłam je po kolei otrzepywać. Bury, duszny pył łaskotał mnie w nos, gryzł w gardło i osiadał na płucach. Oddychając z trudem przez nos, z łatwością wyczuwałam kurz osiadający się na moich drogach oddechowych. Szemrzące, zimne krople rozbryzgiwały się na czubku mojego łba, gdy potrząsałam nim, czyszcząc zakurzone, brudne futra. Co chwila drżałam lekko i z trudem hamowałam ciche piśnięcia, gdy lodowaty deszcz dosięgał moich pleców i odsłoniętej klatki piersiowej. Powietrze i ziemia aż poczerniały od ciemnego włosia i jasnych pyłków. Przy każdym energicznym strzepnięciu, liczne ziarenka piachu i fragmentów roślin odczepiały się od futer i, wirując przez krótką chwilę w powietrzu, lądowały bezgłośnie tuż obok mnie. Po dłuższym czasie zaczęły boleć mnie kły. Kurczowo zaciskałam je na legowiskach, które czyściłam z nasion dmuchawców i suchych liści. W końcu jednak, liczba wyczyszczonych posłań zaczęła gwałtownie rosnąć i niedługo w końcu, mogłam zakończyć swoje zadanie.
Zadowolona, ułożyłam legowiska jedno na drugim i zaniosłam je ostrożnie na ich poprzednie miejsce w Jaskini Uzdrowiciela. Zbiór czystych, lśniących skór piętrzył pod ścianą między magicznym strumieniem a wydrążonymi pniami. Teraz prezentowały się one zupełnie inaczej: odór choroby ulotnił się, a kurz, liczne włoski i odłamki uschniętych roślin odeszły dawno w zapomnienie. Dobrze było widzieć posłania w takim stanie. W tej chwili wyglądały naprawdę schludnie, aż zdawały się kusić swoją miękkością i czystością.
Na samym końcu jaskiniowego źródła wody, po prawej stronie od wejścia, znajdował się niewielki skrawek ziemi, gdzie zwykle rozpalałam ognisko w chłodne, zimowe dni. Polana i suche gałęzie zebrane z ziemi w jesienny czas piętrzyły się teraz pod ścianą, a na miejscu, gdzie zwykle radośnie trzaskał ciepły, jasny ogień, teraz znajdowała się ponura, zwęglona kupka popiołu. Na kamieniu poczerniałym od sadzy znaleźć można było ciemny, nieprzyjemny pył podrażniający nozdrza, odpychający woniami spalenizny i zwęglonych liści. Nie chcąc, by resztki drewna zawadzały mi w przyszłości przy zapalaniu następnych ognisk, przyniosłam jeden z uschniętych liści i umieściłam na nim szaro–czarny popiół. Potem odniosłam go na kupkę śmieci.
W chwili, gdy odłożyłam spalone drewno na zbiór wysuszonych roślin i drobniutkich listków, na futrze poczułam miłe ciepło. Rozeszło się po moim futrze, musnęło łapy i rozeszło po całej jaskini, oświetlając ją bursztynowym blaskiem. Podskoczyłam zaskoczona, czując, jak wraz z kojącym ciepłem, po mojej skórze przebiega również zdziwienie i niespodziewany spokój.
Odwróciłam się, czujnie stawiając uszy i wyłapując nimi dźwięki odbijające się echem od kamiennych ścian groty. Przez wejście do Jaskini Uzdrowiciela prześwitywały jasne, oślepiające promienie słońca. Łaskotały moje kończyny i oświetlały rośliny złożone u moich łap, zdawały się wsiąkać w ich łamliwe łodygi. Mimo że w powietrzu nadal unosił się charakterystyczny, wilgotny zapach deszczu, na dworze ulewa powoli chyliła się ku końcowi. Wilczki, radośnie rozmawiając, zaczęły wychodzić ze swoich jaskiń, podskakiwały, obracając się w blasku słońca. Wszystko lśniło w kojącym cieple i budziło się z nieprzyjemnej drętwoty.
Wraz z końcem ulewy, zakończyłam również sprzątać Jaskinię Uzdrowiciela. Porządkowanie dobiegło końca – a wraz z tym mogłam podjąć się również swoich codziennych obowiązków.
KONIEC