Kiedyś.
Błękit tańczył wokół mnie. Drobne smugi przecinały otaczający mnie świat, wirowały pośród białego, ciemniejącego powoli światła wieczoru. Blade snopy wślizgiwały się przez okrągłą wyrwę wydrążoną w kamiennym suficie, wpadały do groty i ogrzewały jej wnętrze. Blask mienił się na szarych kamieniach, drobinkach kamieni szlachetnych wystających ze ścian oraz na perlistej trawie wyścielającą zaskakująco miękką i żyzną ziemię. Srebrzysta sadzawka znajdująca się w samym centrum niewielkiej Jaskini Leśnego Strumienia lśniła oślepiającym blaskiem; rzucała migoczące wstęgi na chropowate ściany kończące się w górze okrągłą, równą dziurą. To stamtąd byłam w stanie dojrzeć przygasające niebo i niknące powoli światło dnia. Jasne snopy wpadały do niedużego jeziorka równym wodospadem błękitu.
Postąpiłam naprzód, wystukując cichy rytm na kamiennej podłodze przechodzącej powoli w granatową ziemię. Widok rozpościerający się przed moimi oczami odbierał dech w piersiach i zachwycał każdą swoją częścią. Trawa szumiała delikatnie, muskana słabymi podmuchami wiatru i przetykana zagadkowymi roślinami. Łagodnie otaczała sadzawkę i wyścielała podłoże jedwabistym dywanem. Srebrzysta woda wypływała ze zbiornika cienkim, cichym strumieniem, a drzewa, rosnące w niewielkiej jaskini, zbiły się w gęste stado, prostując gałęzie ku górze niczym w błagalnym geście. Niskie, przysadziste, o chropowatej, grubej korze, zaskrzypiały konarami nieśmiało, gdy tylko wstąpiłam na miękkie, szumiące kojąco trawy. Z korzeni biła ciekawość, żywe zainteresowanie moją obecnością. Ich gęsto skupione liście migotały błękitem pośród bladych snopów światła. Większość promieni zatrzymywanych było przez zadziwiająco szerokie korony, lecz i tak bez trudu padały one na rozległy wodopój, gęstą trawę i ściany groty. Rozejrzałam się wokół, smakując nowych woni i ciesząc się drżącą w uszach ciszą. To niesamowite, jak wielkie milczenie panowało tu w porównaniu ze zgiełkiem Jaskini Przejścia...
Zatrzymałam się tuż pod korzeniami najbliższego drzewa i delikatnie musnęłam jego korę, ciesząc się jej dotykiem. Uśmiechnęłam się mimowolnie, gdy wyczułam, jak korzenia drżą z radości pod naciskiem mojej łapy. Drzewa wydały zgrany pomruk szczęścia i pochyliły się delikatnie w moim kierunku. Lekko speszyłam się na ich nagłą uwagę i wlepiłam wzrok we własne łapy. Jasne kory zlewały się z białym światłem migoczącym na tafli jeziorka.
Powoli, raz jeszcze rozejrzałam się po grocie. W porównaniu z Jaskinią Przejścia, gdzie ziemię wyścielały liczne głazy i kamienie, a pośród ogromnych, niemalże nieskończenie ciągnących się korytarzy można było natknąć się na znajome pyski wilków, w tym miejscu panowało niecodzienne milczenie i pustka. Choć niewątpliwie dobrze było znajdować się pośród tylu przyjaznych kompanów, w tamtym miejscu liczne tłumy i głośne dźwięki często spędzały mi sen z powiek i były wyjątkowo kłopotliwe podczas późnych nocy kończących długie, obfite w obowiązki i przygody dni. Jaskinia Leśnego Strumienia była zaś niewielką grotą porośniętą zewsząd zachwycającymi roślinami i magicznymi ziołami. Każdy dźwięk był tutaj zaskakująco kojący, a wszechobecna cisza pozwalała mi się wyciszyć i zyskać chwile, które mogłam poświęcić swoim przemyśleniom i przeróżnym analizom. Jaskinia była pusta i pozbawiona czyjejkolwiek obecności.
Błękitne światło, choć na co dzień kojarzyło się z odpychającym chłodem i nieprzyjemnym mrozem, w tym niezwykle drobnym i cichym miejscu w niewytłumaczalny sposób przywodziło mi na myśl mądrość i spokój. Powietrze przecinał rześki zapach liści i chłodnego strumienia wypływającego ze srebrzystej sadzawki. Drobne kryształki i lśniące ziarenka piachu wyścielające brzeg jeziorka lśniły bielą. W dwóch przeciwległych, kamiennych ścianach, wyginających się w osobliwy sposób i tworzących coś na kształt okrągłego pokoiku, znajdowały się szerokie półki, po dwie na jednym boku jaskini. Wisiały nad ziemią niczym wysoko osadzone stopnie, były szerokie i gładkie, o zaokrąglonych krawędziach. Ich spody muskały delikatnie króciutką, miękką trawę.
Spoglądałam na półki uważnie, wdychając z rozkoszą rześkie, kojące wonie zaczarowanego mchu. Poruszyłam uszami; niespodziewanie ujrzałam przed własnymi oczyma wizję tak realistyczną, że aż trudno było mi pojąć, że była ona jedynie wytworem mojej wyobraźni. Widziałam, jak na wszystkich otaczających mnie półkach zaczynają się pojawiać przeróżne przedmioty: zwierzęce futra i miękkie posłania, lśniące bronie owinięte w jedwabne materiały, liczne naszyjniki i kamienie szlachetne, zwierzęce czaszki i lśniące biżuterie. Chłodne, kamienne stopnie zaczynały nabierać życia i stawały się wygodnymi, spokojnymi kącikami dla zmęczonych po długim dniu stworzeń. Natychmiast domyśliłam się, że są to miejsca, gdzie wilki zamieszkujące Jaskinię Leśnego Strumienia wypoczywają i spędzają swój wolny czas.
,,A więc to muszą być legowiska..." — uświadomiłam sobie, mrugając. Wizja ulotniła się bezgłośnie, blaknąc na tle skały. Poczułam na futrze ciepłe muśnięcie wiatru, zupełnie niespodziewane o tak chłodnej i późnej porze. Delikatny podmuch niósł ze sobą dobro, spokój, obietnicę miłych wspomnień.
Raz jeszcze rozejrzałam się wokół.
Ta cisza, dziwnie kojące odcienie błękitu, brak wilków... w jakiś sposób to wszystko sprawiło, że w sercu poczułam dziwną, niewytłumaczalną swobodę. Czułam poczucie winy, że odczuwam zadowolenie na myśl, że uniknę towarzystwa tylu pobratymców, a późnymi nocami nie będę budzona różnymi szeptami bądź nietypowymi odgłosami. Nie mogłam tego jednak mieć drogim mi wilkom za złe. Ja sama na pewno niejednokrotnie rzucałam się przez sen oraz głośno skrobałam pazurami mocno wczepionymi w głaz służący mi za posłanie. Czy swoim zachowaniem irytowałam wielu współlokatorów...? Jak wiele razy mieli ochotę chwycić mnie za ogon i wywlec na próg jaskini, aby uciszyć wydawane przeze mnie hałasy?
,,Nie, nie!" — pokręciłam pośpiesznie głową, starając się pozbyć z umysłu negatywnych myśli. —,,Moi towarzysze na pewno nie chcieliby mnie tak wynieść z Jaskini Przejścia! Rozwiązaliby to w inny sposób, jestem pewna!" — niepotrzebne emocje rozrastały się w mojej piersi niczym uciążliwe chwasty. — ,, To jednak nie zmienia faktu, że mogłam przeszkadzać im swoją obecnością... Mam nadzieję, że nie mają mi tego bardzo za złe..." — pomyślałam ze skruchą, mimowolnie kładąc uszy na rodzące się powoli poczucie winy.
Pochyliwszy łeb i skupiwszy wzrok, starałam się uciec nieprzyjemnym emocjom. W tym celu zaczęłam przyglądać się trawie porastającej podłoże jaskini. Wyraźnie widziałam perliste źdźbła, przybierające przy granatowej ziemi czystej, niebieskiej barwy. Do moich uszu docierało kojące bulgotanie srebrzystego jeziorka i wypływającego z niego strumienia; zewsząd otulało mnie ciepło lata.
Mogłam obwiniać się o zakłócanie spokoju w Jaskini Przejścia, mogłam próbować uciec przed odgłosami śpiących towarzyszy... lecz w tej chwili byłam tutaj, w grocie, gdzie na każdym kroku tańczył ciepły błękit oraz kojąca biel. Nie było żadnych wilków, którym mogłam wadzić czy przeszkadzać swoją szamotaniną przez sen; wokół znajdowały się drzewa, kamienie, woda, podmuchy wiatru. Byłam tylko ja i przyroda, Matka Zieleń, która koiła mnie swoją obecnością. Żal i poczucie winy natychmiast opuściły moje ciało; niczym ziarenka piachu rzucone naprzeciw wichurze, zawirowały w miejscu, po czym się ulotniły. Ziejącą nagle pustkę w moim wnętrzu zaczęły uzupełniać ciepło i równowaga. Z każdym uderzeniem serca rozchodzącym się po ciele, wraz z oddechami wydobywającymi się z pyska, moje wnętrze pochłaniał niecodzienny wręcz dla mnie spokój. Tutaj, w miejscu, gdzie będę spędzała od teraz swój wolny czas, każdą wolną chwilę, a chłód i błękit były dla mnie kojącymi barwami... to tu spotykały się wszystkie cztery żywioły.
Ogień w postaci białego światła, roślinność zawarta w trawie i drzewach, wiatr muskający delikatnie mój grzbiet oraz woda szemrząca w krystalicznym jeziorze.
Wszystkie powinny ze sobą walczyć. Powinny toczyć bitwę o dominację, torturować słabszych: trawić ich, suszyć, topić. Lecz one, zupełnie ignorując nadane im obowiązki i role, postanowiły się spotkać tu, w tym jednym miejscu.
Nie niszczyły się; jedynie trwały przy sobie i się akceptowały, zupełnie niczym jedna, wielka wataha.
Ten właśnie fakt sprawił, że mogłam z radością wciągać otaczające mnie wonie i pielęgnować w swoim wnętrzu pierwsze kiełki kojącego umysł spokoju. Od teraz tu będzie znajdował się mój ciepły kąt.
***
Teraz.
Wieczór, wciąż przetykany ciepłem nagrzanych skał i ziemi, powoli ginął w objęciach gęstej, gwieździstej nocy. Zamknęłam oczy, czując, jak ciemności otulają moje ciało i wczepiają się w każdy luźny włos ciemnoszarej sierści. Pozbawiona chwilowo zmysłu wzroku, pozwoliłam wyostrzyć się słuchowi i węchowi.
Pomimo twardych ścian i drzew tłumiących odgłosy dochodzące ze znajdujących się w pobliżu jaskiń czy piaszczystej, obozowej dolinki, bez problemu przysłuchiwałam się niknącym powoli głosom wilków czy delikatnemu cykaniu świerszczy. Słyszałam, jak otaczające mnie drzewa trwają w pełnej spokoju ciszy, jak delikatny, ciepły wietrzyk hula w górze i muska powierzchnię sadzawki mieniącej się delikatnym, srebrzystym blaskiem. Gdy zaś zaciągnęłam się powoli otaczającym mnie powietrzem, zasmakowałam uspokajających zapachów błękitnych liści, miękkiego mchu i niezwykłej, granatowej ziemi. Nawet perlisty piach chrzęszczący pod moimi łapami pachniał czystą wilgocią i ogrzaną od gasnącego słońca wodą. Trawa, na której leżałam, była jedwabista i obsypana delikatnym meszkiem; mięciutkie źdźbła wyrastające z żyznej gleby służyły mi za tymczasowe legowisko. Koiły nie tylko swym zapachem czy miękkością, ale i także chłodem, gdyż przez parę godzin kryły się w cieniu i zwinnie unikały promieniami słońca padających z otworu wykutego w kamiennym suficie.
Otworzyłam oczy i zamrugałam nimi pośpiesznie, by spędzić sen z powiek. Czułam, jak nagrzane od słońca futro zaczyna chłodzić się pośród przyjemnego zimna nocy, a napięte podczas upałów mięśnie rozluźniają się. Myślenie przychodziło mi z coraz większym trudem, myśli łączyły się z sobą zaskakująco wolno i nieśpiesznie. Falująca rytmicznie woda znajdującego się przede mną jeziorka wprawiała mnie w niepożądaną senność. Starając się walczyć ze zmęczonym ciałem, dźwignęłam się na łapy i ślizgając na miękkiej trawie, powoli zaczęłam oddalać się od brzegu sadzawki; skierowałam się w stronę własnego legowiska. Wysunęłam pazury, starając zapewnić sobie oparcie na białych źdźbłach i sypkiej, granatowej ziemi. Mgła zmęczenia powoli przysłaniała moje pole widzenia; osnuwała je ciemnością i drobnymi mroczkami. Mięśnie prosiły o odpoczynek, łapy plątały się o siebie. Odetchnęłam głęboko, starając się utrzymać na tafli rzeczywistości.
Znużenie kłuło mnie niczym powtykane w futro wyjątkowo ostre ciernie. Miałam ochotę położyć się pod korzeniami jednego z najbliższych drzew i natychmiast zamknąć oczy; poddać się rozkoszy, jaką był sen po długim, upalnym dniu. Nie mogłam jednak sobie na to pozwolić w przypadkowo obranym miejscu. Moim kącikiem do odpoczynku była przecież jedna z półek znajdujących się w kamiennej ścianie. Nawet teraz, gdy kroczyłam pośród niebieskich pni drzew i gęstniejącego mroku, bez trudu dojrzałam znajome przedmioty ułożone starannie na wielkiej, płaskiej półce: lśniący sztylet w skórzanej, brązowej pochwie, wianek z wiecznie żywego, zielonego bluszczu, obłożony żółtą skórą sztylet od Vesny, zatrute strzałki Alessy, lśniący, niewielki kasztan oraz niewielka wiązanka składająca się z kilku pędów mięty.
Wszystkie te przedmioty były ważnymi fragmentami mojego życia. Każdy z nich stanowił osobną historię, niezwykłe wspomnienie umieszczone w moim umyśle. Gdy zatrzymywałam spojrzenie na którejś z rzeczy, w głowie, niczym pradawny, pożółkły pergamin, rozwijał się zwój starannie zapisany schludnymi literami. Litery te tworzyły słowa, a słowa – historie pełne magii i przygód, w których nie brakowało ani radości, ani przerażenia. Wystarczyło chociażby spojrzeć na lśniący, ostry sztylet, który otrzymałam ostatniej zimy od Vesny. Klinga, nadal mieniąca się delikatną poświatą pośród gęstej, miękkiej czerni, natychmiast przywodziła na myśl dawny strach, niezliczoną armię i wielką bitwę. Zdecydowanie nie były to miłe wspomnienia; gdybym tylko mogła, zacisnęłabym kurczowo powieki i pośpiesznie wymazałabym je z mojej głowy. Lecz nie mogłam tego uczynić. Tamte wydarzenia, choć odpychały swoją mroczną aurą i strachem towarzyszącym mi wtedy na każdym kroku, były teraz częścią mnie. Stały się nieodłącznym fragmentem mojej duszy oraz ogromu przeróżnych przemyśleń i snów. Towarzyszyły mi na każdym kroku i nie potrafiłam sobie wyobrazić bez nich codziennej rutyny – tak samo z bliznami zdobiącymi mój pysk od niepamiętnych czasów.
Z mglistego, przeplatanego sennością stanu wyrwał mnie delikatny, rytmiczny odgłos wystukiwany na kamieniu. Na co dzień, wśród śpiewu ptaków i głosów wilków rozbrzmiewających w piaszczystej, obozowej dolince, ginąłby on zapewne i byłby ledwo słyszalny; teraz zaś, gdy otaczały mnie jedynie cichutkie odgłosy śpiącej przyrody, dźwięk rozlegał się wokół zaskakująco głośno. Pośpiesznie, choć ślizgały mi się łapy, odwróciłam się w stronę wyjścia z jaskini i czujnie postawiłam uszy; bez trudu wyłapywałam charakterystyczny chrobot pazurów na kamieniu. Powolne stąpnięcia z każdą sekundą stawały się coraz głośniejsze, zbliżały się do mnie nieubłaganie. Drzewa porastające Jaskinię Leśnego Strumienia zasłaniały mi widok na niewielki, kręty tunel z którego dochodził stukot.
Jedna chwila wystarczyła, by senność zniknęła, zastąpiona nowymi pokładami energii. Zamrugałam pośpiesznie, aby pozbyć się resztek zmęczenia. Podziałało: zaczęłam czuć, jak przez moje kończyny i żyły zaczyna płynąć niewytłumaczalna siła, moc do podejmowania zadań i codziennych obowiązków. Odgłos poduszeczek uderzających o chłodny kamień rozlegał się wokół echem; ostrząc zmysły, zastrzygłam uszami i skierowałam je w stronę wyjścia z groty. Nie zastanawiając się nad tym, co czynię, zmusiłam bezwładne do niedawna łapy do ruchu i zaczęłam iść ostrożnie w stronę korytarza. Kroki były niczym donośny harmider pośród spokojnej ciszy nocy. Mrok otulający świat i zaczarowane porosty zdobiące ziemię dodawały tej chwili delikatnej grozy. Wszystko to powinno napawać mnie strachem, przykuwać do ziemi i osnuwać umysł gęstą mgłą. Zamiast tego, czułam delikatną, ledwie namacalną ciekawość zaskakująco zauważalną pośród reszty emocji.
Tym razem trawa pod moimi łapami nie była śliska i miękka. Nagle stała się twarda i nieprzyjemna w dotyku, niczym zbiór suchych, powyginanych pędów trzcin, pękających głucho przy chociażby najlżejszym dotyku. Wokół mnie krążyła wywołująca gęsią skórkę wilgoć, która biła wielkimi falami od strony srebrzystej sadzawki.
Kroki nasilały się. Zlewały się w jedno z szeleszczącą pode mną trawą i bijącym rytmicznie sercem. Bez trudu wyłapywałam uderzenia wprawiające moją klatkę piersiową w ruch. Linia dobrze mi znanych drzew ustępowała miejsca trawie, niebieskie pnie występowały coraz rzadziej. Niewielki lasek zniknął za moimi plecami, a jasne źdźbła zmieniły się w kamień; w końcu kompletnie zginęły na jego szarym tle.
Uniosłam głowę, przystając. Tuż przede mną, o parę długich susów, rozpościerał się kręty, krótki korytarz. Napływające z niego wonie mierzwiły mi futro. Bawiły się wąsikami, wplątywały w luźne, ciemnoszare pasma. Mrok opatulał wąski tunel, pochłaniał znajome, szare skały odpychającą czernią. Niespodziewanie kroki urwały się, zlały z ciszą nocy i cichutkim cykaniem świerszczy. Nagłe milczenie raniło moje uszy.
Cisza zaczęła się przedłużać. To, co niegdyś wydawało mi się zbawienne po obfitych w obowiązki dniach, teraz rozlegało się w moich uszach uciążliwym piskiem. Powietrze, choć nadal delikatnie nagrzane po padających na niego promieniach słońca, stało się teraz wyjątkowo chłodne i nieprzyjemne. Za każdym razem, gdy tylko wyciągałam je nosem, mój organizm aż wzdrygał się na zimne hausty pełne wilgoci wody. Stałam, świadoma rosnącego napięcia, wpatrując się w mrok rozpościerający się przed moimi oczami. Sztywno ugięłam kończyny, nie ważąc się jednak poruszyć inną częścią ciała. Powoli, jakby w obawie przed gwałtowniejszymi ruchami, nabierałam równe, spokojne oddechy, choć w mojej klatce piersiowej serce już dawno przyspieszyło swój wystukiwany rytm. Ciekawość i senność już dawno opuściły moje ciało. Teraz znajdowała tam się jedynie rosnąca w siłę panika.
Patrzyłam w czerń. Tylko to się wtedy liczyło: ignorowanie otaczającego mnie świata, spoglądanie w oczy temu, kto przed chwilą kroczył w korytarzu.
,,Czy ktoś tam jest?" — w głowie usłyszałam cichutkie, wyszeptane drżącym szeptem pytanie. — ,,Kto tam na mnie czeka?".
Przymknęłam oczy, chcąc lepiej przyjrzeć się tonącemu w mroku tunelowi. Zmysły powoli ustępowały miejsca aktywnie pracującemu wzrokowi. Nie czułam już chłodu na futrze, nie słyszałam cykania świerszczy. Była tylko ciemność, nieprzenikniona i gęsta.
Nie mam pewności, jak długo stałabym, wpatrując się tępo przed siebie i nie zwracając uwagi na otaczający mnie świat. Nie miałam okazji się przekonać, ile spędziłabym czasu, patrząc w mrok, bowiem nagle z cienia wystąpił ten, kto przed chwilą kroczył pośród nocy i wystukiwał na podłożu donośny rytm.
Z ciemności powoli zaczął wyłaniać się pysk wilka. Mocna szczęka poruszyła się nieznacznie, nos zawęszył, gdy nasze ciała, moje i przybysza, musnął delikatny wiaterek niosący za sobą woń wody. Pomimo nocy czepiającej się naszych futer, za pomocą słabego, błękitnego światła roślin porastających Jaskinię Leśnego Strumienia, byłam w stanie dojrzeć znajome, złote ślepia, rozłożyste skrzydła i umięśnione ciało porośnięte gęstą, ciemnobrązową sierścią. Na widok pobratymca cały strach ulotnił się w okamgnieniu i ustąpił miejsca delikatnej ciekawości, szczęściu rozgrzewającemu serce.
— Nuka! — wyrwało mi się na widok basiora. Przystanął on w błękitnym świetle groty i rozejrzał się po niej uważnie. Wydawał się zupełnie niezainteresowany moją obecnością; z nieodgadnionym wyrazem pyska łypał na wszystko czujnie i poruszał rytmicznie uszami, stojąc bez ruchu w miejscu.
Czułam, jak w moim wnętrzu kiełkuje zdziwienie, rozrastające się powoli niczym malutka roślinka. Przyglądałam się wilkowi, który nadal, bez słowa, spoglądał na wnętrze groty. Dawno nie miałam możliwości dokładnie mu się przyjrzeć. Ostatnią taką okazję miałam podczas pewnego, pamiętnego dnia, gdy nauczył mnie on pływać i stawić czoła tajemniczemu lękowi przed straceniem dna pod łapami. To właśnie dzięki Nuce miałam okazję odbić się od brzegu i pozwolić się porwać wodzie, dać się jej otoczyć z każdej ze stron. Poczuwszy na futrze muśnięcie chłodnego wietrzyku, ze wzdrygnięciem przypomniałam sobie o chłodnych kroplach wpadających mi do oczu, o falach szarpiących moje ciało. Z jednej strony było to przerażające uczucie, gdy czułam, jak woda wyrywa mi kontrolę nad kończynami i rzuca nimi na boki niby lekkimi, cienkimi gałązkami... a z drugiej strony zaskakująco miło było stracić grunt pod łapami, pływać pośród fal, unosić na tafli niczym zielony liść...
,,Nauka pływania niesie ze sobą wiele wspomnień... nie mam pojęcia, w jaki sposób mam je odbierać...!" — uświadomiłam sobie. Nuka tymczasem zaprzestał rozglądania się. Postąpił parę kroków naprzód, aż cała jego sylwetka utonęła w błękitnym, pulsującym blasku mchu. Tym drobnym ruchem natychmiast przykuł moją uwagę i wyrwał z rozmyśleń. Postawiwszy uszy, zerknęłam w jego stronę. Wyszykowałam się na jakieś słowa lub chociażby zagadkowe mruknięcie, lecz zewsząd nadal otaczała nas chłodna, wyraźnie namacalna cisza. Zaskoczenie przybrało na sile. Przyjrzałam się Nuce, starannie unikając nawiązania z nim kontaktu wzrokowego.
Na ciele przybysza spodziewałam się ujrzeć jakieś rany lub rozcięcia wymagające z mojej strony natychmiastowej interwencji. Nie dostrzegłam jednak żadnych obrażeń czy chociażby malutkich szram pośród gęstego, brązowego futra. Czułam, jak siła rośnie w moim wnętrzu, jak energia wkrada się do umysłu i przyśpiesza spowolnione dotychczas myśli. W głowie zaczęły kreować się przeróżne scenariusze; potężne wizje otaczały mnie z każdej ze stron, napawając na zmianę strachem lub ulgą.
,,Dlaczego Nuka tutaj przyszedł?" — zapytałam samą siebie, czujnie analizując ciało stojącego przede mną basiora. Stojąc na równo wyprostowanych łapach, pozwoliłam się pochłonąć medycznym przemyśleniom. — ,,Może coś go boli? A-albo ma problemy ze snem? Najlepiej będzie w takiej sytuacji użyć chyba naparu z liści maku... A może nic mu nie dolega i czuje się w porządku? Dlaczego zatem tu przybył...?".
Nim jednak na dobre odpłynęłam w rozległy świat ziół i leczniczych roślin, Nuka przerwał mój stan, poruszając gwałtownie głową. Przymknąwszy oczy, pokręcił pyskiem, jakby sam próbował pozbyć się natłoku myśli. A może to był jedynie nic nieznaczący odruch, zwykły gest...? Z drugiej zaś strony, wyglądało to, jakby zaprzeczał pytaniom zrodzonym w mojej głowie... na krótką chwilę poczułam się oszołomiona natłokiem wielu możliwości.
Nuka odezwał się nagle; mimowolnie podskoczyłam, słysząc jego głos.
— Mieszkasz tutaj, prawda? — zapytał, machnąwszy energicznie ogonem. Zerknął na mnie przy tym poważnie, a ja natychmiast odwróciłam wzrok i pochyliłam łeb, kątem oka spoglądając z uporem w stronę najbliżej rosnącego drzewa. Z jego korzeni biła ciekawość i rozbawienie; mogłabym przysiąc, że liście poruszają się jakby od śmiechu.
— Uhm, tak — wymruczałam pośpiesznie w stronę basiora. Z ulgą dostrzegłam po swojej prawej stronie niewielki ruch; basior zastrzygł uszami. Nuka mówił dalej, czujnie patrząc w moją stronę. Jego spojrzenie było w zagadkowy sposób delikatne i nieugięte jednocześnie: czepiało się mojego futra niczym drobne nasionka dmuchawca.
— Czy ktoś jest twoim współlokatorem? — ośmieliłam się zerknąć w stronę Nuki. Obserwował mnie z nieodgadnionym wyrazem pyska.
,,Co mu chodzi po głowie?" — spytałam samą siebie, otwierając pysk do odpowiedzi. — ,,Czy chce on dowiedzieć się czegoś na temat Jaskini Leśnego Strumienia?" — zadawane mi pytania wydawały się niezwykle osobliwe i tajemnicze.
— N–nie, nie — pokręciłam ostrożnie pyskiem, ze zdziwieniem wyłapując w swoim głosie lekkie drżenie. Skąd ono się brało...? — Jestem tutaj sama.
Odpowiedziała mi cisza. Nuka spoglądał na mnie w milczeniu, raz po raz przekręcając łeb, ponownie przyglądając się otaczającym go roślinom i drzewom.
Widziałam, jak patrzy na szare, kamienne ściany groty, mieniące się w poświacie księżyca, na perliste trawy poruszające się w rytmie delikatnego wiaterku, na granatową ziemię, na rozłożyste drzewa o błękitnych, miękkich liściach i chropowatej, wytrzymałej korze. Gdy przypatrywał się półkom–legowiskom oraz spokojnej, srebrzystej tafli jeziora rozpościerającej się pod okrągłym otworem w kamiennym suficie, zdawał się niezauważalnie marszczyć brwi.
Wciągnął cichutko powietrze w płuca, jakby smakował otaczających go woni traw, wody, blasku księżyca i wilgotnego wietrzyku. Futro na jego łopatkach uniosło się delikatnie, w zmrużonych oczach zagościł jakiś tajemniczy, nieuchwytny błysk; i nagle wiedziałam, że Nuka także to pojął. Wiedział, zarówno tak jak ja, że w tym małym, cichym miejscu spotykały się ze sobą cztery żywioły, na co dzień skłócone niczym rozwścieczone wilki gotowe rzucić się sobie do gardeł.
Basior spojrzał na mnie, lecz miałam niewytłumaczone, przedziwne wrażenie, że spogląda on dalej i głębiej, przenika przez moje ciało i otacza grotę jednym, wielkim spojrzeniem.
— Od dziś będę mieszkał tutaj, w Jaskini Leśnego Strumienia – odezwał się poniekąd do siebie, poniekąd do mnie. Jego słowa, choć wypowiedziane miarowo i z zaskakującą powagą, zawierały w sobie jakieś dziwne, ukryte znaczenie, jakiś nieuchwytny blask, iskrę...!
Czułam, jak wszystko zamiera w moim wnętrzu, jak emocje nacierają na siebie, wywołują w duszy chaos i dziką burzę. Zachwiałam się, na moment tracąc grunt pod łapami. Wszelkie zmysły odcięły się ode mnie i zapadły w pustkę, pozostawiając mnie samą z jedynie działającym wzrokiem. Wpatrywałam się w Nukę, nie potrafiąc uwierzyć jego słowom.
Radość, zaskoczenie, strach...
Jaskinia Leśnego Strumienia, miejsce spotkań czterech potężnych żywiołów i kojącej, wygładzającej futro ciszy, teraz miało się bezpowrotnie zmienić, zyskać nowego mieszkańca. Od tego wyjątkowego dnia, pośród jej ścian zamieszkać miał zagadkowy, skrzydlaty basior – Nuka.
Nagła myśl uderzyła mnie w skroń. Była tak nagła i nieuchwytna, że gdy w końcu pojawiła się w zasięgu mojej świadomości, nie byłam w stanie jej zatrzymać: z impetem wpadła do mojej głowy i zawładnęła całym ciałem. Nie byłam pewna, czy drżę, czy stoję w bezruchu, czy milczę, czy z mojego pyska wydobywa się jakiś niekontrolowany głos. Nie wiedziałam tego.
Starając się przełknąć tę zadziwiającą informację i walcząc z potężnymi falami całej gamy emocji, pojęłam pełen mieszanych uczuć fakt: pierwszy raz od niepamiętnych czasów będę dzielić z kimś tę samą jaskinię...!
KONIEC