· 

Białe futra [Śnieżne Grzbiety]

Razu pewnego dnia czasu letniego, pewna wadera będąca na porannej zmianie strażniczej, dostrzegła nietypowy usypany kopiec. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że na nim znajdowała się roślina, która na tutejszych terenach i wszelkim znanym łaciatej, rosła wyłącznie zimą. Tymczasem ta dumnie dawała o sobie znać. Podeszła bardzo ostrożnie do kopca, gdyż nie wiedziała czego może się spodziewać i bardzo wolnymi ruchami w skupieniu zaczęła rozkopywać ziemię. Cóż, nie kłamstwem byłoby powiedzieć, że nie spodziewała się zobaczyć prostego pudełka, które po dotknięciu natychmiast zwolni swoje zamknięcie, tym samym pozwalając wilczycy na uchylenie wieka.

 

-Mapa?- Zapytała się sama siebie po wzięciu w łapy zawartości. Idealne odwzorowanie linii pasma górskiego z jasno zaznaczonym celem na jednym ze szczytów.- Trzeba to zgłosić.

To powiedziawszy, zaraz spakowała do pudełka i natychmiast ruszyła pokazać ów znalezisko. Było o tyle dobrze, pomyślała sobie w duchu, że dobiegał moment zmiany wartowników, dlatego idealne wyczucie czasu pozwoliło jej na pozostawienie miejsca w dobrych rękach. Teraz pozostawało znaleźć Alessę.

Znalazła ją w momencie, gdy wyłaniała się zza rogu pewnej jaskini. Natychmiast się zatrzymała.

-Dzień dobry Alesso- kiwnęła głową z szacunkiem.

-Witaj Lavinio. Co cię sprowadza?- Skrzydlata zapytała miło.

-Masz chwilę? Muszę z tobą porozmawiać- powiedziała wykonując ruch głową na zamocowaną skrzynkę do jej ostrza strażnika. Napotkana pokiwała głową przeczuwając, że musi być coś na rzeczy. Lavinia bowiem nigdy sama z siebie nie przychodziła do wyższych rangą wilków jeśli nie było to nic poważnego.

 

-Chodźmy do mojej groty- powiedziała i zaraz obie kierowały się ku Jaskini Wschodzącego Słońca. Kiedy znalazły się na miejscu, alfa gestem pokazała aby łaciata ukazała zawartość skrywaną przez szkatułkę.- Zobaczmy to.

-Znalazłam to pod kopcem ziemi. Spodziewałam się, że jakaś zwierzyna rozorała sobie glebę ale na wierzchu był zimowy kwiat, który był żywy mimo wysokiej temperatury. Normalnie to pewnie dawno byłby martwy skoro rośnie tylko zimą- zaraz zaczęła tłumaczyć. Podczas jej monologu Alessa oglądała wyciągnięty zwój.- Niepokoi mnie jednak ta mapa, jakby coś koniecznie chciało, żeby ktoś tam poszedł.

-Masz rację, jest tu coś na rzeczy... To nie jest pasmo górskie, które znam- mruknęła drugą część do siebie. Zaraz spojrzała na strażniczkę.- A co ty o tym myślisz?

-Wątpię by to były jakieś wrogie zamiary- powiedziała spoglądając na zwój.- Kwiat który znalazłam nad kopcu oznacza nawołanie o pomoc. Skoro ktoś się pokusił o taki ruch, wydaje mi się, że to akt desperacji, skoro jesteśmy najbliższą watahą...

-Skąd wiesz, że najbliższą?- Alessa zapytała zaciekawiona, niechcący wchodząc jej w słowo. Łaciata speszyła się nieco.

 

-Podczas swojej wędrówki miałam okazję zbliżyć się w kierunku tego pasma, tutaj w tych stronach jest coś takiego co inni nazywają Cmentarną Watahą- wskazała łapką na pergamin.- Okoliczni mówili, że wszyscy wymarli na skutek kumulacji nieszczęśliwych zjawisk naturalnych i nikt nie zapuszcza się tam- wyjaśniła zaraz.- To jest około tydzień drogi o skrótach znane nielicznym, bez nich może zająć do miesiąca.

-Widzę, że znasz tamte rejony bardziej niż mogłam zakładać- powiedziała z uśmiechem alfa, co zawstydziło waderę.- Chciałam się tym zająć ale widzę, że znalazłam lepszego kandydata do tego zadania. Lavinio, mogę ci powierzyć misje zbadania celu naznaczonego na tej mapie i wyjaśnienie problemu?

 

-Tak- kiwnęła głową z poważnym wyrazem pyszczka. Skrzydlata zaraz uśmiechnęła się ciepło wstając.

-Nie spodziewam się niczego innego od ciebie jak pomyślnej misji i rzetelnego raportu po powrocie. Jednak proszę cię byś uważała i w razie awaryjnej sytuacji niezwłocznie wróciła. Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie ważne, jak każdego członka z osobna- dodała cieplej podchodząc do łaciatej.

-Zrobię co w mojej mocy, by pomyślnie zająć się tym problemem. Będę też na siebie uważać- dodała dla zapewnienia opiekuńczej przywódczyni.

-W takim razie, życzę ci udanej wyprawy i niech bogowie mają cię w opiece.

Lavinia wyruszyła niezwłocznie po zakończeniu rozmowy, wcześniej tylko uprzedziła pozostałych strażników o swojej nieobecności oraz medyków, aby mogli zmodyfikować plany i rozłożenie obowiązków. Mimo ciężaru misji na swoim grzbiecie, samica czuła bolesne ukłucia w sercu na samą myśl, iż przez nią grafik obu profesji musiał ulec zmianie. Obiecała sobie jednak w duchu, że po powrocie nic jej nie powstrzyma od brania hurtem zmian i nadgodzin w celu nadrobienia straconego czasu na spędzeniu go na wyprawie.

 

Samica, która sporą część swojego dotychczasowego życia spędziła na podróżowaniu, zaraz po straceniu z oczu część mieszkalną przez watahę, wpadła w pewnego rodzaju amok, towarzyszący się od dawna na długiej i obszernej trasie. Część siebie wyłączyła, w jej umyśle niczym nawigacji był jasno postawiony kierunek do którego się udawała. Kwestia przyzwyczajenia z którą była za pan brat od początku.

 

To, co nie pasowało łaciatej to to, dlaczego ktoś pokusił się o ukrycie mapy w szkatułce pod kopcem ziemi i wskazującym na to zimowym kwiatem. To przecież nie miało żadnego sensu - skoro już ktoś był na ich terenach, równie dobrze mógł od razu poprosić o pomoc, która raczej na pewno zostałaby udzielona.

 

"Coś tu nie gra" myśl ta przemykała w jej głowie za każdym razem, gdy zerkała na przytwierdzony bagaż na jej grzbiecie. Zatem, jej celem było rozstrzygnięcie tej dziwnej sytuacji. Koniec końców, wszystkiego dowie się na miejscu.

 

Nie traciła czasu na trasę zwiedzającą, dla Livi liczył się przede wszystkim czas, przez co mądrze gospodarowała siłami i mając w pamięci wszelkie poznane ukrócenia ścieżki, podążała w ich celu, postoje robiła sobie tylko w chwilach absolutnie koniecznych - wróciła jej stara mania z rocznego wędrowania co było odpowiedzią na pytanie, dlaczego jest ona taka chuda, wręcz wychudzona w momencie dołączenia.

 

Trasa do samego pasma górskiego nie była zła, w zasadzie tereny równinne, a ponieważ panowało lato, świat był dłużej widoczny, dlatego wędrowała jak najdłużej mogła. Na skraju Cmentarnej Watahy znalazła się raptem już w południe czwartego dnia, co pokazywało bardzo sprawne tempo samicy. Chociaż cały czas przed sobą miała najtrudniejszą część i zbierała do niej sił, lub raczej zachowywała, nie zamierzała się poddać i zawrócić. Po drodze, niczym za dawnych czasów, miała okazję spotkać innego wędrowca w swej tułaczce. Przedstawił się jako Zefir, wilk mający czasy świetlanej młodości ale do wieku starczego jeszcze mu było daleko.

 

-Jestem pustelnikiem, moje dziecko. Nie musisz trwożyć się o mnie- odparł na jej zatroskane pytanie o powód nie mieszkania w jakiejś watasze.

-Mogę zrozumieć przyjacielu- zawsze podobnie zwracała się do napotkanych wilków, które tworzyły całkiem osobne historie życiowe w trasie.- Jednak, proszę, miej w pamięci. Jeśli nie zmienisz kierunku, za osiem dni możesz napotkać terytoria Watahy Małego Strumyka. Członkowie zawsze oferują przybyłym nawet przelotnie możliwość regeneracji sił.

-Zapamiętam- uśmiechnął się.- A ty, moje dziecko? I ty nie masz swego kąta?

-Nie- przekręciła głową i zaraz uśmiechnęła się delikatnie, gdyż zalała ją fala ciepła na serce.- Odnalazłam swój dom. Jestem w trakcie zadania dla jego dobra.

-W takim razie pomyślnych wiatrów, jak to życzą w stosunku do mojego imiennika. I jeśli zmierzasz za Cmentarną Watahę, uważaj. Coraz więcej jest sygnałów o osuwiskach- dodał.

-Dziękuję za informację. Pomyślnej drogi i dla ciebie przyjacielu- po tych słowach ponowili swoje wędrówki, tym samym pozwalając na rozwidlenie własnych ścieżek.

 

Lavinia faktycznie nie dalej niż po kwadransie od zapuszczenia się na obumarłe tereny miała okazję zobaczyć niezbyt bezpieczne zmiany w terenach na wskutek działania osuwisk. Zefir nie kłamał, ponieważ musiała stale patrzeć pod nogi - na każdym kroku mogła zapaść się ziemia, porwać ją ze sobą albo najzwyczajniej doprawić o kontuzję. A jednak dała sobie radę i bez obrażeń przeszła przez osuwiska i miejsca, które nimi groziły. Przed nią pozostało dostanie się w wysokie góry.

 

Dopiero w tamtej chwili wyciągnęła mapę i uważnie przyjrzała się rozłożeniu szczytów. Ten, który był oznaczony czerwonym punktem i ją interesował, nie był jednym z najwyższych, raczej z mniejszych ale i tak wysokich. Przynajmniej solidne pół dnia wchodzenia, może półtora dnia.

Nie ociągając się, poczęła wspinaczkę.

 

Śnieg napotkała stosunkowo szybko a temperatura była dalej na plusie, jednak samica nie odczuwała z każdym osiągniętym metrem narastającego chłodu, gdyż jej futro było zbyt grube. Raz jedyny błąd popełniła przy złym oszacowaniu odległości, skutkiem tego było zdobycie ogromnego siniaka na łopatce. Zmieliła w pysku żachnięcie, w końcu to była jej wina. Nie był to uraz uniemożliwiający dalszą wędrówkę ale nieco spowolnił jej tempo.

 

"Muszę być bardziej ostrożna" pomyślała mijając skały skute lodem. Po sześciu godzinach była na tyle wysoko, że musiała przykuwać coraz większą uwagę na to, po czym się przemieszcza. O dziwo, z dołu wyglądało to znacznie gorzej ale trasa na jej szczyt nie była taka zła, albo zwyczajnie była przyzwyczajona do różnych ukształtowań terenów. Mimo wszystkiego, miała się na baczności. Takie wysokości czy jakiekolwiek w lodzie czy śniegu zawsze dodawały niebezpieczeństwa. Jeden fałszywy ruch może cię kosztować zbyt wiele, niż ci się wydaje.

 

Minęła doba od jej rozpoczęcia wchodzenia w pasmo górskie obłożone śniegiem, kiedy z czystym zdumieniem dotarło do niej, że lada chwila będzie u celu swej podróży. Jeszcze bardziej się zdziwiła, gdy po wejściu ostatniego metra na płaskie, czekał śnieżnobiały wilk, dokładniej wadera o elektryzujących niebieskich oczach. Na widok przybycia łaciatej osobistości, oczekująca uśmiechnęła się radośnie, niby z uczuciem ulgi.

 

-Zaczynałam się bać o twoje przybycie. Pozwól mi. Jestem Telerosa, Przebiśnieg z Małego Szczytu. Czekaliśmy na was.

-Ja jestem Lavinia z Watahy Wilków Burzy- przedstawiła się łaciata.- Odnalazłam przesyłkę, zapewne od was.

Biała spojrzała na dzierżące przez kolorową skrzynkę i widząc biały kwiat, który także zabrała ze sobą, uśmiechnęła się pełna nadziei.

-W końcu, przyszła. Chodź Wiosno, potrzebujemy twojej pomocy- pokazała jej, by poszła z nią.

-Wiosna? Jestem Lavinia- nieśmiało upominała. Tamta pokręciła głową.

-Tutaj tak nazywamy wilki, którym nasze kwiaty otrzymane nie umarły a dalej są rozkwitnięte, nawet nie patrząc na rodzaj obecności magii... Dawno nie było czasu, żeby Wiosna do nas zawędrowała- westchnęła.

-Rozumiem- kiwnęła głową łaciata.- mogę znać cel mojego przybycia? Kwiat oznaczał nawoływanie o pomoc...

-Tym bardziej jesteś prawdziwą Wiosną, skoro znasz język kwiatów- Telerosa uśmiechnęła się ciepło. Zaraz uśmiech osłabł nieco.- Mamy nadzieję, że mogłabyś nam pomóc. Chodzi o naszych medyków... Moi rodzice martwią się tym, że momentalnie wszyscy zaniemogli i nikt nie może do nich się zbliżyć, myślami nie chcą, jednak przygotowują się na najgorsze. Och, są takimi opiekunami- dodała uzupełniając informację. Chodźmy Wiosno, oni wyjaśnią to lepiej niż ja.

Livi podświadomie czuła, że Telerosa chce powiedzieć jej ale najpewniej nie może znaleźć słów by odpowiednio przedstawić sytuację, może to kwestia młodego umysłu?  Fakt faktem, nie tracimy czasu i bez zwłoki udały się tam, gdzie prowadziła ta z grubym białym futrem. Po kilku minutach nieopodal skarpy natrafiły na dwa podobne białe wilki w starszym wieku, jednak samiec miał szare oczy, podczas gdy samica miała różane.

 

-Wiosna przybyła- rzekła Telerosa z nutą radości, na co tamci zaraz spojrzeli na łaciatą, co z kolei ją speszyło. Oboje podeszli z mądrym błyskiem w spojrzeniach.

-Tak się cieszymy na twoje przybycie, Wiosno. Jestem Rosa a to mój partner Tel. Jak masz na imię?- Zapytała się różowooka.

-Jestem Lavinia- przedstawiła się uprzejmie. Ledwo co usłyszała ich imiona i zaraz zastanowiła się czy też w tych rejonach faktycznie partnerstwo czasem nazywa swoje jedyne młode od własnych imion, tu byłby chodzący przykład.

-Matko, możesz powiedzieć o tej pladze medyków?- Spytała nie chcąc tracić możliwości rozstrzygnięcia sprawy. Starsza kiwnęła głową i ponownie spojrzała na obcą.

-Widzisz moja droga Wiosno, niedawno w tajemniczy sposób znikło bardzo ważne dla nas zioło, które muszą spożywać nasi medycy. Dla innych to zwykła ozdoba ale dla nich to siła utrzymania mocy. Odkąd zniknęło, każdy z naszych kilku medyków zaczął opadać z sił, aż w końcu są w bardzo złym stanie. Wiem, że może prosimy o zbyt wiele ale czy może przypadkiem mogłabyś na to coś zaradzić?

-Potrzebujecie konkretnego zioła, tak?- Zapytała się dla pewności. Po jej uzyskaniu, zapytała jeszcze o jedno.- W jaki sposób trzymacie ich uprawę?

-Na każdą nową uprawę rzucamy zaklęcia ochronne przed naszymi warunkami funkcjonowania- odpowiedział jej Tel.- O każde zioła dbamy ze szczególną troską.

-Myślę, że będę mogła pomóc- powiedziała po namyśle, na co tamci zaraz odżyli.- Tylko będę potrzebowała, by od razu zostało rzucone to zaklęcie ochronne.

-Możesz sprawić, że wyrośnie coś?- zapytała się Telerosa.

-Nawet coś konkretnego co oczekuję- odparła nieśmiało. Młoda wydawała się, że zaraz podskoczy i krzyknie "wiedziałam!".

Zaraz cała czwórka udała się w pole niejakiej uprawy, gdzie zwykł rosły poszukiwane rośliny. Wszystko gotowe tylko bohaterek brakowało na widoku. Livi poprosiła o jak najdokładniejszy opis poszukiwanego gatunku, na co Rosa uprzejmie tak opisała, że zaraz jakby zamknęłaby oczy, łaciata miałaby je doskonale widoczne. Lavinia z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że były to rośliny łudząco przypominające tęczową odmianę kwiatów hortensji. Czując tą radość, że może nieść pomoc potrzebującym, wyobraziła sobie ogrom tych egzemplarzy a kiedy otworzyła ponownie oczy, z uśmiechem patrzyła na kilka małych ale okazałych krzaków, które natychmiast zostały zabezpieczone magią przez Tela.

-Taka ilość będzie na długo w użyciu- powiedziała radośnie Telerosa. Zwróciła się z promiennym uśmiechem do Lavinii- Nawet nie wiesz, ile ci teraz zawdzięczamy Lavinio, nasza Wiosno.

-Od razu pójdziemy zająć się medykami- zakomunikowała Rosa. Z partnerem uśmiechnęli się z wdzięcznością do łaciatej.- Jesteśmy twoimi dłużnikami.

-Zawsze uwielbiam pomagać- odparła skromnie samica z grzywką.- Ale wiem, ze powinnam wkrótce wracać do swojej watahy.

-Proszę, pozwól nam chociaż zapewnić sobie regenerację sił, nim nas opuścisz- Telerosa tak słodko poprosiła, że nie było w sposób odmówić.

Wkrótce były w jej przytulnej jamie a Lavinia zjadła porządny posiłek i przespała się, biała nalegała. Następnego dnia to ona ją odprowadzała na skraj, gdzie poprzedniego dnia się spotkały.

-Trochę martwię się z zejściem- mruknęła łaciata spoglądając w dół.

-Nie musisz- przekręciła uśmiechnięta biała samica.- Ten kwiat jest mój. Zapewnił ci najbezpieczniejsze i najbardziej komfortowe przejście w naszą część Śnieżnych Grzbietów, że było to jak spacer. To samo będzie przy schodzeniu. Nie musisz się martwić o niebezpieczeństwo- wyjaśniła.

-Czyli to twoja zasługa? Dziękuję.

-To nic w porównaniu z twoją zasługą dla nas. Jeśli pozwolisz, przekażemy innym ugrupowaniom na szczytach o tym, jakie pomocne wilki można przywołać.

-Nie musisz nic robić. Czyń tak, jak cię pokieruje serce- powiedziała Vini.-... Zaraz, jest was więcej?

-Och, tak- zachichotała.- Szczyty są bardzo od siebie oddalone i są na różnych wysokościach. Można żartować sobie, że na każdym szczycie jest inna grupa.

-Rozumiem- pokiwała wolno głową.- W takim razie, będę wracać do swojego domu.

-Szerokiej drogi Wiosno imieniem Lavinia. Będę wyczekiwać sposobności na twoje kolejne przybycie.

 

KONIEC