· 

Niespokojne serca 6

Ostatnie wydarzenia lekko wstrząsnęły emocjami jak i całym Merlinem. Lavinia stawała się mu coraz bliższa co oczywiście napawało go ekscytacją. Jednak tam gdzieś w głębi obawiał się, bał się uczucia jakie może go zniszczyć tak jak już kiedyś to zrobiło. Mimo wszystko łaciata wadera działała na niego niczym najsilniejszy magnes. Zaczęła podobać mu się jej delikatność oraz nieśmiałość. W końcu jako dwójka przyjaciół spędzali ze sobą dużo czasu.

 

Tego dnia wpadł w koszmarny humor. Jakakolwiek czynność jaką miał okazję wykonać przysparzała mu więcej zbędnych nerwów. Wszystko przeciekało mu przez łapy, nawet trzymając Smoczy Miecz niezdarnie upuścił go na trawę, co nigdy przedtem nie miało miejsca. Zdenerwowany wojownik rzucił wszystko czym się zajmował i udał się w spokojne, wolne od zgiełku miejsce. Wchodząc między pełne kolorów drzewa Baśniowego Lasu, zachwycał się ich pięknem. Cisza jak i błogi spokój wypełniał to miejsce nadając mu pewien urok i niezwykłość. Usiadł tuż zaraz przy tafli przejrzystej wody i spojrzał w swe odbicie. Nie ujrzał niczego nienaturalnego. Chudy łeb, uszy przyozdobione parą kolczyków oraz oczy. Zielone tęczówki, które swą doskonałością przyćmiewały wszystkie wcześniej wspomniane części. To nie tak że basior jest idealizowany, szczerze, oczy to jedyne piękno jego wyglądu zewnętrznego.

Uśmiechnął się sztucznie by ujrzeć jak wygląda to z perspektywy innych wilków. W mgnieniu oka czarna łapa uderzyła o taflę niszcząc tym odbicie uśmiechającego się Merlina.

Sapnął cicho i odsunął się wbijając zmęczony wzrok w skrawek niebieskiego nieba przebijającego się przez ocean liści o najróżniejszych odcieniach. Ten dzień z pewnością nie mógł zaliczyć się do tych udanych.

Zza czarnych pleców dobiegały ciche dźwięki kroków. Merlin po samym zapachu i aurze wyczuł iż jest to wadera z którą już przedtem miał do czynienia. Wilk usiadł z gracją tuż obok zielonookiego i zaszczycił go swoją obecnością.

 

- Witaj Araceli - Przywitał się grzecznie nie zwracając łba w stronę wadery o śnieżnobiałym futrze.

- Dzień dobry -  odezwała się cicho i zaczęła szperać coś w swojej wełnianej torbie - Wreszcie znalazłam.

 

W jej łapach widniała mała fiolka pełna zielonej, neonowej substancji, szczelnie zamkniętej korkiem i obwiązanej linką. Bez wątpienia był to eliksir o wyższym poziomie zaawansowania. Patrząc na rangę Araceli basior był pod ogromnym wrażeniem.

 

- Nie mogłam znaleźć Areliona - Powiedziała przekazując buteleczkę w łapy pokryte krótkim czarnym futrem - Merlinie, potrzebuję składnika, który sprawi że stanie się to eliksir zdrowia. Jedna jaskółka ma niesprawne skrzydło, bez mojej pomocy zdechnie do rana.

 

Desperacja uratowania zwierzaka była tak silna że ciężko było odmówić. Araceli z nadzieją w oczach patrzyła na skupionego rówieśnika próbującego wymyślić przyczynę nieskuteczności mieszaniny. To zadanie nie było łatwe, Merlin nie miał okazji przygotowywać niczego podobnego przez co miał duże braki w wiedzy. Po wielu minutach rozpatrywania każdej możliwej opcji zapytał:

 

- Czy ta mikstura zawiera piołun? Ta roślina z pewnością wzmocni właściwości lecznicze. - stwierdził oddając buteleczkę waderze. - Piołun jest tutaj kluczowym składnikiem.

 

Westchnął cicho gdy białofutrna podziękowała za pomoc i pozostawiła go w chaosie myśli i przekonań. W duchu, wizja pomocy Araceli i jej małej jaskółce wcale nie przysporzyła mu radości. Jego serce cierpiało, jakby ktoś za pomocą najostrzejszej igły zadawał mu ból nie do zniesienia. Równie mocno odczuwał dyskomfort we łbie, głowa pękała mu od nieposkładanych w całość myśli. Czuł się jak w nieskończonym koszmarze, prawie jakby utkwił w cudzym ciele, zamknięty na wieki. Jego poczynania wcale nie były obecne, były wykonywane jedynie z odruchu. Pamięć również nie spełniała swych obowiązków, basior nie pamiętał swych porannych czynności. Czymże to znów zasłużył sobie na te uciążliwe dolegliwości? Najchętniej sam skusiłby się na łyk zielonkawej mikstury sporządzonej przez waderę o tej samej profesji pobocznej.

Wstając zachwiał się lekko i pomrugał kilka razy gdy przed jego oczyma nastała  nieznośna ciemność, która już po chwili zniknęła jakby nigdy jej nie było. Otrzepał się i rozprostował. Następnie skierował się w stronę Płomykowego Lasu. Nie śpieszył się, w końcu pora obiadowa jest idealnym czasem na odpoczynek od rutynowych zajęć. Gdy dostrzegł pierwsze świecące drzewa dostrzegł również kogoś jeszcze. Łaciatą waderę rozglądającą się i wykonującą swe strażnicze powinności. Oczy czarnofutrnego od razu rozszerzyły się a serce przyspieszyło. Gdy był już blisko niebieskookiej, bez przywitania, bez jakichkolwiek ukłonów powiedział:

 

-  Vini, proszę spędź ze mną choć chwilę.

 

Bo wiedział iż jedynie Lavinia jest w stanie wyciągnąć go z tego podłego stanu.

 

 

C.D.N

<Lavinia?>