Szare futro lśniło na słońcu zarówno jak i niebieska grzywka. Potężne skrzydła jak zwykle były kurczowo trzymane przy cielsku z obawy wypadku. Ah no tak, Sunny był ogromną niezdarą i jest to niezaprzeczalną prawdą. Mimo iż zawsze ostrożnie prowadził łapę za łapą, często zdarzała się chwila nieuwagi, która wystarczała by sylwetka sporego basiora zderzyła się z ziemią. Był w tym pewien urok który dostrzec można po dłuższej chwili znajomości.
Tego dnia nie spieszył się nigdzie. Powietrze było tak nieznośnie gorące iż mimo zimnej kąpieli ledwo trzymał się na łapach. Nie był w stanie przyspieszyć kroku.
Idąc przed siebie rutynowo wypowiadał rymowankę "szły pchły koło wody". Z tego co słyszał miało być to niezawodne ćwiczenie eliminujące zająknięcia. Od wielu miesięcy praktykował wszystkie możliwe sposoby na polepszenie wady wymowy. I o dziwo po długich godzinach ćwiczeń, zaczęło przynosić efekty. Rozmawiając z zaufanymi rówieśnikami szło mu wyśmienicie. Większość wypowiedzi była płynna i spójna. Rozmowy stały się przyjemniejsze i nie krępowały tak jak dawniej.
W pewnym momencie, przed dużym nosem przeleciał mały, śliczny motylek o pomarańczowych skrzydełkach. Sunshine od razu złapał zainteresowanie istotką. Wodził wzrokiem za linią lotu owada uśmiechając się przy tym. Kochał oglądać małe żyjątka żyjące pełnią życia. Już po krótkiej chwili, dreptał za pomarańczowymi skrzydłami.
Zaśmiał się głośno gdy owad usiadł mu na nosie.
- Jesteś taki piękny - skomplementował i dodał - chciałbym być tobą.
Niebieskie do tej pory niebo, zalało się falą szarych, ponurych chmur. Lśniącym futrem zaczął szastać nieprzyjemnie zimny wiatr. Przed niebieskimi oczyma przeleciały dwie krótkie wizję. Pierwsza dotyczyła czarnego kruka, siedzącego na jednym z suchych, czarnych niczym węgiel drzew. Dziub wielkiego ptaszyska ubrudzony był szkarłatną cieczą, wciąż ciepłą. Druga zaś ukazała basiorowi jego własnego ojca, stojącego dumnie na czele całej wilczej rodziny. W jego oczach wyraźnie dostrzec można było pogardę skierowaną w stronę swojego rodzonego syna.
Jedna z tych wizji była prawdziwa, to pewne. Przewidywanie przyszłości mimo wszystko nie należało do najłatwiejszych czynności. Było męczące i bolesne. Do tego bardzo mącące w głowie.
Wilk zatoczył się lekko gdy obrazy ustały. Otrzepał się w strachu. Zazwyczaj jedna z wizji jest pozytywna, tym razem przeciwnie, obie były przerażające.
W duchu Sunshine modlił się by to ta pierwsza okazała się prawdziwą. Za żadne skarby Jowisza i Juny nie chciałby zaliczyć spotkania z wilkiem, który wyśmiał go jeszcze za szczeniaka. Przez tego właśnie basiora Sun miał spore uprzedzenie do starszych.
Jednak pod koniec tego pochmurnego dnia, przez wilczą krainę przeleciał czarny kruk.
KONIEC